W szeregu komentarzy o sytuacji na krajowej giełdzie i giełdach zagranicznych w ostatnich dniach zabrakło mi gorzkiej dla ceniących swobodę decyzyjną rynków finansowych refleksji: tak naprawdę to urzędnicy państwowi (centralni bankierzy)pomogli opanować panikę na rynkach finansowych. Panikę, której rynek sam jest winien.
[more]
Śledząc wydarzenia na światowych giełdach i krajowym rynku zdziwiony trochę jestem tonem komentarzy i troską o przyszłość. Na dodatek ciśnie mi się pewna przykra refleksja pod adresem graczy rynkowych (amatorów i zawodowców), ale o niej nieco dalej. Całkiem niedawno na stronie internetowej znanego ekonomisty Janusza Jankowiaka (jeden z niewielu ekonomistów, który wciąż ma zapał do jej prowadzenia) miała miejsce ciekawa wymiana/prezentacja opinii dotyczących OFE, a dokładniej limitów na inwestycje zagraniczne. Pozwoliłem sobie przedstawić swój głos. Dyskusja przekroczyła trochę być może problematykę OFE, ale i tak pokazała pewną rozbieżność w sprawie polityki inwestycyjnej (limity i instrumenty). Jeżeli dobrze zrozumiałem opinie osób biorących udział w dyskusji, to rozbieżność w sprawie inwestycji zagranicznych OFE sięgała od stanu obecnego do akceptacji limitu na 30%. Zwracam na to uwagę, bo to jedna z przyczyn obecnej silnej korekty na światowych giełdach. W tle też tkwił dylemat: ile rynku i ile ingerencji regulatora?
Komentarze z ostatnich dni wskazują, że obserwatorzy rynku dzielą się na tych którzy wierzą że to tylko korekta i już jest za nami i na tych którzy obawiają się poważnej bessy. Wydaje mi się jednak, że obecne dramatyczne spadki jak na razie nie przekraczają tego przed czym ostrzegano inwestorów od wielu miesięcy. W krajowych mediach maklerzy, analitycy i doradcy przestrzegali, że rynek krajowy przecenia sytuację finansową spółek giełdowych oraz stan gospodarki i na przełomie roku szacowali to na ok. 20%. Mówiąc inaczej i dokładniej, rynek zaczął przeceniać perspektywy gospodarki. PKB i wyniki przedsiębiorstw nie mogą bez końca ulegać poprawie. Jedynie częściowym usprawiedliwieniem są niespodziewanie dobre wyniki gospodarki z przełomu roku. Przyznam uczciwie, że nie spodziewałem się aż tak dobrych rezultatów. Poziom WIGu z końca II kw może być tylko wtedy zasadny, jeżeli założymy że gospodarka utrzyma tempo rozwoju z ostatnich 2-3 kwartałów (mowa o danych opublikowanych, czyli za I kw tego roku), a to jest raczej niemożliwe w dłuższym terminie. Czyżby więc gracze giełdowi wiedzieli coś więcej niż makroekonomiści? Wątpię. To raczej kwestia „obstawiania”, co częściowo się opłacało do tej pory. W ubiegłym roku zacząłem prace nad zestawem wskaźników, które pozwoliłyby mi oceniać stan giełdy na tle krajowej gospodarki. Po drodze musiałem dokonać pewnych uproszczeń, a obecnie skupiam się na „kalibracji” nazwijmy to szumnie modelu. Z „kalibracją” też mam problem, bo mimowolnie sam łapię się na takim dobieraniu relacji by sobie udowodnić stan obecny, który widzę porównując dane makroekonomiczne i koniunkturę na GPW. Tak więc jest to tylko zabawka, ale wciągająca. A co wychodzi? Na przełomie 2006/2007 z grubsza potwierdziły się wskazania analityków, a na koniec II kw 2007 przeszacowanie oceniam nawet na ok. 30%. Rynek ma więc z czego tracić.
A wracając do opinii analityków….. Stan naszego rynku można porównywać również do zmian indeksów zagranicznych giełd. Od ponad roku zaczęliśmy się od nich odrywać. Niby zmiany krajowych indeksów kopiowały większość ruchów indeksów zagranicznych, ale znacznie chętniej podnosiliśmy WIG. Co ciekawe jednak rynek miał świadomość pewnego przeszacowaniu naszej giełdy, bo na spadki potrafiliśmy reagować silniej niż inne giełdy.
Analitycy ostrzegali że poważniejsza korekta nastąpi dopiero w ślad za światowymi rynkami. Typowano giełdy azjatyckie lub z USA (z powodu sytuacji na rynku hipotecznym). No i stało się, tak banalnie i po prostu. Opóźniona i gwałtowna reakcja rynku na problemy rynku nieruchomości w USA spowodowała korekty kursów graniczące z paniką. W Polsce podobnie. Przyznam, że ze zdziwieniem zacząłem w mediach wyczytywać informacje o renomowanych instytucjach które ogłaszały informacje o problemach finansowych i kwotach „rzucanych” przez banki centralne dla ratowania rynku. Ostatnim ruchem była decyzja FED o obniżeniu stopy kredytu, odpowiednika naszego kredytu lombardowego. Ruch o znaczeniu i finansowym (spadek kosztu finansowania) i emocjonalnym (uderzenie emocjami w emocje). Z reakcji rynków sądząc (straszny czwartek i spokojniejszy piątek) jest szansa że uda się uchronić giełdy przed popadnięciem w panikę. Trafiłem dzisiaj w BBC na rozmowę fachowców, z których jeden wręcz stwierdził że FED ostatnimi interwencjami naprawia swoje błędy. Miał na myśli zbyt długie utrzymywanie niski stóp w USA (tani pieniądz). No i fajnie, znalazł się winny. Ja proponuję na to spojrzeć z innej strony. Dobra i stabilna sytuacja makroekonomiczna na świecie zaczynała doprowadzać do lekceważenia ryzyka. Pół biedy kiedy zarzut dotyczy osób próbujących szczęścia na giełdzie, ale jeżeli błędy robią zawodowcy i renomowane instytucje, to powinno to dać nam do myślenia. I tu powracam do dyskusji o OFE. Wiara we wszystko oganiających speców od zarządzania pieniędzmi jest wciąż ogromna.
W tym zamieszaniu i dziesiątków komentarzy zabrakło mi jednego, który sprowokował mnie do napisania tego tekstu: Tylko dzięki reakcji urzędników (bankierzy centralni) i zaangażowaniu potężnych pieniędzy w interwencje udało się uratować rynki przed paniką. Społeczności fachowców od zarządzania i prywatnym inwestorom chwały to nie przynosi. W przypadku rynku hipotecznego i jego finansowania, niby wszyscy wiedzieli co się dzieje, ale mało kto miał ochotę rezygnować z profitów.
Wróćmy do Polski. Rynek nie ma się czego obawiać, bo fundamenty gospodarcze są dobre i wypowiedzi Minister Finansów były moim zdaniem nawet niepotrzebne. Wg moich wyliczeń rynek skorygował dotychczasowe przeszacowanie o nieco ponad połowę. Co będzie dalej? Nie wiem. Nie będę spekulował. Teoretycznie rynek powinien powrócić (indeks WIG) do stanu z jesieni ubiegłego roku, ale specjalnie na to nie liczę. Nawet gdyby rynek spadał o kolejne kilkanaście procent w następnych tygodniach to odbicie będzie równie szybkie. Być może kiedy ja teraz piszę, inwestorzy robią rachunek sumienia i podejmują decyzje o powrocie na rynek lub dalszej ucieczce. Skala i tempo dotychczasowych spadków teoretycznie świadczy o świadomości przegrzania rynku. Dominującym zachowaniem powinna być stabilizacja w najbliższych tygodniach z próbami podniesienia indeksów. Sporo zależy od giełd zagranicznych, a tam korekty chyba się jeszcze nie skończyły, ale jeżeli będą to nie takie głębokie jak w ostatnich tygodniach.
Na zakończenie jeszcze dwie uwagi. Martwi mnie medializacja sytuacji na giełdzie krajowej i światowych. Media (programy informacyjne) informują o giełdzie głównie gdy są spektakularne spadki. Pojawiają się fachowcy rynkowi i Minister Finansów, którzy uspokajają i przypominają że wszystko jest OK. Zamiast przypominać że mamy dobre makroekonomiczne fundamenty (tradycyjne argumenty przy spadkach), co mogło mieć skutek wręcz odwrotny, powinni byli akcentować fakt że rynki płacą za swoją naiwność. Obecna sytuacja w kraju i tak jest komfortowa. Lepsze spadki obecne niż przy znacznie pogarszającej się koniunkturze. Dyskusje o podobieństwie krajowego rynku nieruchomości z rynkiem USA prowokowała niektórych komentatorów do szukania na siłę podobieństw, co wyglądało chwilami dość zabawnie. Na szczęście to nie ta skala (też nie ta skala potencjalnych problemów) i nie te formy finansowania. Ponadto wydaje mi się że nasze organy nadzorcze całkiem nieźle spełniają swoją rolę (np. decyzja o zasadach wyliczania zdolności do spłaty kredytów walutowych z ubiegłego roku). Opóźnienie decyzji w stosunku do pojawiających się zagrożeń jest stosunkowo niewielkie.