Problemy z inflacją jakie uwidoczniły się w ubiegłym roku i ciągną w obecnym, ujawniły bardzo niebezpieczny mechanizm jaki dotyka komentatorów rynkowych (w tym makroekonomistów) oraz graczy rynkowych. Mam na myśli sytuację, kiedy takie czy inne zjawisko przeciąga się w czasie, a jednocześnie są problemy z jego pełnym wytłumaczeniem. W sumie niby standard. Zjawisk trudnych do precyzyjnego zaprognozowania w makroekonomii nie brakuje. Gorzej jednak, kiedy obraca się to w traktowanie zjawiska jak fatum które nie wiadomo kiedy nas opuści. Wtedy, z racji siły tegoż zjawiska i jeżeli nie jest one w pełni zrozumiane i wytłumaczalne, zaczyna się wierzyć że trwać będzie bardzo długo. Inaczej mówiąc, skoro inflacja i skok cen żywności nas zaskoczył i jest mocny, to oznacza to iż procesy te będą trwałe. W następstwie tego, w komentarzach analityków i makroekoonomistów powoli zaczynają się pojawiać prognozy wskazujące, że nie tylko w tym ale i w następnym roku, Polska będzie miała problemy z inflacją. Do tego stopnia, ze trzeba będzie utrzymywać wysoko stopy do końca przyszłego roku. Pojęcie „wysoko” może oznaczać nawet 7%.
Wprawdzie swoje rozważania ograniczam do rynku żywności, ale w mniejszym czy większym stopniu dotyczy to również rynku surowców naturalnych.
Przypomnę więc, że jeszcze rok temu mało kto spodziewał się ze na przełomie 2007/2008 inflacja siegnie 4%. Sam też w tamtym okresie obstawiałem niższy poziom. Niemniej nie opieram oceny makroekonomistów na trafności prognoz, bo o celność trudno tu nawet ze względów obiektywnych. Zwracam uwagę na bieżące poglądy i postrzegany rozkład ryzyk. Na początku ubiegłego roku niska inflacja chyba trochę uśpiła czujność niektórych analityków. Zwracałem już nie raz uwagę, ze precyzyjne prognozowanie inflacji, a dokładnie jej znacznego zrostu, w ubiegłym roku nie było łatwe a nawet być może niemożliwe. Pozostaje jednak tzw. rozkład ryzyk, czy scenariuszy. Wiara iż wzrost gospodarczy i silny wzrost siły nabywczej gospodarstw domowych nie odbije się na cenach był ryzykowny. Wzrost wydajności i silny złoty nie jest w stanie bezterminowo neutralizować wspomnianych zjawisk. Niewielkim wsparciem jest również oczekiwanie spowolnienia wzrostu gospodarczego.
Odpowiedzialność za wzrost inflacji szybko zrzucono na rynek żywności i surowców. Winnymi sa biopaliwa, ropa i chińczycy z ich rosnącym zainteresowaniem wieprzowiną. Można tak przerzucać winę bez końca. A może po prostu mamy do czynienia z grą popytu i podazy w końcówce silnego cyklu gospodarczego na świecie. Kiedy jednak czytam prognozy czy opinie dotyczące perspektyw inflacji z jej żywnosciową częścią, to odnosze wrażenie że spotkało nas coś wyjątkowego. Swego rodzaju ekonomiczny kataklizm. Ekonomisci nanoszą do swoich prognoz coraz koszmarniejsze scenariusze zmian stóp refencyjnych w Polsce oraz dorabiają ideologię do stanu bieżącego. W ślad za tym rynek przestaje racjonalnie prognozować scenariusze inflacyjne, a bardziej stara się nadążać za tymi czarniejszymi. W efekcie nasza krzywa rentowności jest jaka jest.
Oczywiście stan obecny przyczyn inflacji musi być solidnie zdiagnozowany i wysnute z tego musza być odpowiednie wnioski. Zastanawia mnie jednak to iż zakłada się nieracjonalność rynku. W przypadku rynku żywności podstawową niewiadomą są warunki meteorologiczne i skala zbiorów. W zasadzie odpowiedź na pytanie otrzymujemy tuż przed rozpoczęciem zbiorów. Obecnie Minister Rolnictwa uprzedził, że wystąpienia w niektórych regionach kraju krótkotrwałej suszy może się negatywnie odbić na zbiorach. Ale są i doniesienia o odwrotnym znaczeniu. Doniesienia z kilku innych krajów UE wskazują, że zbiory będą bardzo udane, a więc w razie czego będzie skąd importować zboża. Sytuacja na krajowym rynku rolnym nie nastraja optymistycznie. O ile powoli poprawia się skup żywca rzeźnego, to nie przekłada się to na poważniejszą redukcję cen skupu. W dużym skrócie można powiedzieć, że ceny skupu podstawowych artykułów rolnych wciąż rosną, ale na pewno coraz wolniej. Specyficzna sytuacja na rynku doprowadziła przykładowo do zaburzenia tzw. cyklu świńskiego. Liczba sztuk trzody chlewnej spadła w I kw do 15600 tys sztuk, czyli stanu najniższego od kilkunastu lat. Raczej nie ma co liczyc na gwałtowny wzrost produkcji, chyba że spadną poważnie koszty utrzymywania trzody. Cena skupu w maju z trudem przebiła 4 zł za kg. I tu dochodzimy do kolejnego czynnika decydującego o żywnościowej części koszyka inflacyjnego. Sprzedaż detaliczna i hurtowa artykułów żywnościowych oraz wyniki przemysłu spożywczego wskazują, że coraz trudniej będzie sprzedać artykuły żywnościowe po dowolnej cenie. Już w I kw tego roku pojawiła się bariera popytowa, której brak w I połowie ubiegłego roku przyczynił się częściowo do przeniesienia na konsumentów wzrostu cen. Już jako ciekawostkę powiem, że w tej dekadzie już dwa razy wzrost cen koszyka żywnościowego przekroczył swoim tempem obecne 7%. Mowa o latach 2000 i 2004 r.
Ciekawe czy gdyby medialne dyskusje o wzroście cen żywności zaczynać od załączonego wykresu, to komentatorzy nadal z takim zapałem nadawaliby obecnym zjawiskom na rynku żywności taką wyjątkowość. Jestem przekonany, ze wtedy dyskusja poszłaby w stronę rozważań o wpływie szeregu zjawisk o charakterze cyklicznym i nie tylko na rynek żywności w kraju i na świecie. Przebieg linii mówi sam za siebie, dla tych którzy szukają odpowiedzi na pytanie co dalej. Tak jak w poprzednich latach dajmy spokojnie działać prawom popytu i podaży na rynku rolnym. Nie widze powodu by nie miały zadziałać w najbliższych latach.