Propozycja ograniczenia przepływów do OFE, dała okazje do ciekawych rozmyślań i opinii. Bynajmniej nie myślę tylko o własnych, które przedstawiam poniżej, ale o szeregu postaw jakich byliśmy świadkami od czasu przedstawienia propozycji ograniczenia składki przekazywanej do OFE. Prosta odpowiedź na pytanie czy propozycja ministra Rostowskiego jest dobra czy nie, wcale nie jest łatwa. Obecna sytuacja makroekonomiczna jest faktycznie niecodzienna, a określone przelewy (mowa o 7,3%) na OFE są każdego roku nie lada wyzwaniem dla finansów państwa.
Reforma emerytalna powołała do życia Powszechne Towarzystwa Emerytalne, w ramach których działają Otwarte Fundusze Emerytalne, bezpośrednio zarządzające częścią naszych składek emerytalnych. Dla uproszczenia, omawiając dalej działanie tych podmiotów, będę się w uproszczeniu posługiwał skrótem OFE. OFE było tylko częścią reformy emerytalnej, sprzed dziesięciu lat, a którą można ocenić jako jeden z jaśniejszych punktów naszych przemian społeczno-ekonomicznych w minionym dwudziestoleciu i to pomimo iż nie została ona w całości do dzisiaj zrealizowana. OFE to zupełnie inna filozofia oszczędzania na emeryturę w porównaniu z nadal dominującym systemem finansowania międzypokoleniowego. Z naszych składek, ponad 1/3 jest przelewana na nasze konto w OFE, gdzie będąc poza zasięgiem polityków, inwestowana jest na rynku finansowym. Ustawodawca w celu ograniczenia konsekwencji niefrasobliwości osób zarządzających, narzucił limity na instrumenty poszczególne typy instrumentów. Pominę drobiazgową prezentację limitów i zasad ich łączenia. Biorąc pod uwagę limity, płynność rynków itd., w bieżącej dekadzie średni udział obligacji w portfelu wyniósł 65%, akcji – 31% (dozwolony limit 40%), a lokat bankowych 5%. Szczególnie udział akcji wykazywał znaczną zmienność (od 19% do 39%). Utworzenie OFE miało nas zachęcić do przedłużenia okresu pracy, uzależnić naszą emeryturę od naszych składek a nie kaprysów polityków i wprowadzić – w sposób ograniczony – dziedziczenie składek. Pewną wadą ( tu opinie mogą być oczywiście różne, tzn. czy jest to wada) jest większe uzależnienie emerytury od wielkości składek. W przyszłości może to prowadzić do większego zróżnicowania sytuacji ekonomicznej wśród emerytów, na co nam zresztą zwracała uwagę OECD.
Z punktu widzenia finansów publicznych, przekazywanie w zarządzanie instytucjom prywatnym ponad 20 mld zł (w ubiegłym roku), to spore wyzwanie. Z pozostałych pieniędzy (reszta składek + dotacja budżetowa) trzeba uporać się z bieżącą obsługą emerytur obsługiwanych na starych zasadach. Zasady te miały być reformowane, ale opór poszczególnych grup zawodowych i części polityków, był na tyle skuteczny że zmiany te następują zbyt wolno i wciąż niektórym grupom zawodowym (np. górnicy) udaje się odwlec w czasie racjonalizacje odrębnych zasad emerytalnych. Do tego relatywnie duże bezrobocie w Polsce na tle krajów UE, zmniejsza istotnie kwotę zebranych składek.
Rosnący deficyt finansów publicznych powoduje wzrost długu publicznego, co w przyszłym roku grozi przekroczeniem pułapu 55%. Jednym z serii pomysłów zmierzających do obniżenia wielkości długu ma być m.in. ograniczenie przelewów na OFE o blisko 60%. Zamiast 7,3%, tylko 3% miałoby trafiać do OFE. 4,3% pozostawałoby w ZUS na indywidualnym koncie, a zbierany kapitał byłby pomnażany o średnią rentowność obligacji. Dla ZUS i finansów publicznych zaletą były mniejszy deficyt. Dla klientów OFE – wg tłumaczeń ministra finansów – ma nie być żadnej różnicy. Ba, takie rozwiązanie ma być wręcz rzekomo lepsze. Składki na filarze I”b” (czyli te 4,3%) będą na indywidualnych kontach, a stopa zwrotu będzie nawet wyższa, ponieważ w przeciwieństwie do OFE, ZUS nie będzie pobierał prowizji, tak jak to robią OFE. I tutaj zaczynają się schody w określeniu co jest lepsze. Do OFE nasze składki są przelewane, a w ZUS I”b” ma to być zapis. Takie rozwiązanie oznacza, że wzrasta ryzyko iż ZUS przenosi problem deficytu na przyszłe lata. I albo z tym sobie poradzi, albo nie i znowu ktoś zmieni zasady wypłaty na gorsze. Krótko mówiąc, takie rozwiązanie zwiększa ryzyko, że ja tych pieniędzy nie zobaczę w takiej wielkości w jakiej wylicza to ZUS. Drugim utrudnieniem szacowania stopy po jakiej inwestowane są moje składki jest skuteczność OFE w pomnażaniu pozostawionego im 3% i wpłat wcześniejszych. Czy odebranie większości składki, i indeksowanie jej w filarze I”b” rentownością obligacji, oznacza radykalna modyfikację zasad inwestowania dla OFE? Jeżeli założymy że na rynku kapitałowym (akcje) stopa zwrotu jest wyższa, to przynajmniej dla utrzymania dotychczasowych relacji, OFE musiałyby mieć zwiększony limit na akcje, bądź wprowadzić różne portfele w II filarze. Minister finansów nie podaje jednak szczegółów nowych rozwiązań.
Biorąc pod uwagę, że ZUS też będzie ponosił koszty zarządzania/prowadzenia środków gromadzonych w filarze I”b”, ryzyka zmiany na gorsze i działań na rzecz obniżenia prowizji pobieranych przez OFE, moim zdaniem proponowane rozwiązanie będzie dla mnie mniej korzystne. Wg moich szacunków kwota nie będzie wielka. Powiedzmy, że dla obywatela który ma wynagrodzenie na poziomie mediany, może to oznaczać stratę nawet 20-30 zł miesięcznie na emeryturze.
W całej tej dyskusji o zmianie składek mnie jednak razi najbardziej co innego. Co? Nonszalanckie wyrażanie się o obecnym rozwiązaniu. By zainteresować mnie swoją propozycją, wystarczy iż minister finansów zaprezentuje mi racjonalne argumenty, łącznie z tym najważniejszym, czyli ogromną dziurą w finansach państwa. Mam świadomość niecodzienności sytuacji makroekonomicznej i ryzyka przekroczenia progów 55% i 60%. Tymczasem grupa reprezentantów rządu (kilku ministrów i wiceministrów) z niezwykłym uporem w ostatnich dniach forsuje w mediach nową propozycję jako rozwiązanie lepsze finansowo od obecnego (OFE) dla przyszłych emerytów, ośmieszając przy tym bieżące rozwiązania. Próbuje się w ten sposób odwrócić uwagę od faktycznego problemu, czyli poniesienie konsekwencji politycznych jakie się pojawią w przypadku ograniczenia wydatków i podniesienia wpływów do budżetu. Do tego jeszcze prezydent nie ukrywa satysfakcji z tego że zagranicznym finansistom ktoś utrudni życie. Dla obywatela o niskiej świadomości ekonomicznej kreuje się taki o to obraz: OFE to kompletne nieporozumienie i strata pieniędzy i w ogóle podejrzany biznes, skoro przecież od zawsze ZUS mógł nasze składki waloryzować rzetelną stopą procentową (obligacje) na indywidualnych kontach.
W takiej sytuacji politycy i ministrowie tracą na wiarygodności. Do antypatii ekonomicznych prezydenta już się przyzwyczaiłem, ale gdy minister Kotecki pakuje się w ideologizację kolejnego już problemu ekonomicznego (pierwszym było euro), to już trochę budzi rozczarowanie i niekorzystnie odbija się na zaufaniu. Czyżby miała to być forma dyskusji nad rolą i sensem istnienia prywatnych instytucji zarządzających naszymi składkami? To budzi podejrzenie, że wielu polityków nie wiedziało co uchwalało przed ponad dziesięciu laty i wciąż ma niską wiedzę na ten temat. Postaram się jeszcze kilka refleksji na ten temat napisać w najbliższym czasie.
Kierunek obrany przy powstawaniu OFE był właściwy. Niewątpliwie minione 10 lat pokazało niektóre ułomności obecnego rozwiązania. Ale są to błędy popełniane przez pionierów i dotyczą zarówno pomysłodawców jak i tej części liberalnych ekonomistów, którzy nie chcieli dostrzegać szeregu ryzyk przyjętych rozwiązań. Dyskusja nad dylematem: likwidacja/podwyższenie progów dla długu publicznego czy zmniejszenie przelewów na OFE straciła sens w chwili deklaracji rządu iż progi nie będą zmieniane. Osobiście nie będę rozpaczał jeżeli średnioterminowo przyjmiemy rozwiązanie z filarem I”b”. Niemniej jednak jeżeli cały ten zgiełk jest tylko po to by nie przekroczyć minimalnie progu 55%, to ja jednak proponuję by rząd zaryzykował swoją polityczną reputację i spadek popularności w celu podjęcia działań na rzecz zmniejszenia deficytu finansów publicznych. Kto wie, a może przekroczenie progu 55% byłoby bardzo ożywcze dla inicjatyw na rzecz reformy strony wydatków budżetowych.
*ilustracja pochodzi z materiałów Ministerstwa Finansów