Jako stan równowagi mam na myśli sytuację, w której instrumenty reprezentujące poszczególne segmenty rynku (rynek długu, rynek kapitałowy, rynek walutowy) są na poziomach, lub blisko poziomów, równowagi uzasadnionych fundamentalnie (makroekonomicznie). Oczywiście to czy rynek jest czy nie jest w stanie równowagi, jest dyskusyjne z co najmniej dwóch powodów. Pierwszy, to poziomy równowagi dla poszczególnych instrumentów są dyskusyjne, ponieważ różnimy się metodami do ich szacowania. Drugi, to to że jeżeli poszczególne instrumenty są na poziomie uzasadnionym wyceną makroekonomiczną, to i tak są tam tylko przez krótki okres ponieważ rynek źle się czuje w takich stanach równowagi i zazwyczaj popyt lub podaż wypychają cenę danego instrumentu w górę lub dół.
Rynek długu dla krajowego rynku (rynek międzybankowy i papierów wartościowych) od dwóch miesięcy zaczyna się normalnie zachowywać. Przypomnę, że na początku ubiegłego roku krzywa rentowności w perspektywie niemal dwuletniej swych wskazań, była raczej pochodną lęków, zachowawczości i braków odwagi w wycenie. Rynek depozytów międzybankowych prawie zamarł na długich terminach i podawany codziennie WIBOR był jedynie ustalany według formuły: stopa referencyjna NBP plus x. X to niemal niezmienna wartość w pkt. bazowych dodawana do stopy banku centralnego. Jestem nieco złośliwy, ale to dlatego że dysfunkcjonalność WIBORu w ubiegłym roku praktycznie nie spotkała się z żadną dyskusją w mediach. Nawet uwagi RPP poczynione w ubiegłym roku w jej komentarzach nie wywołały poważniejszego komentarza.
Od przełomy marca i kwietnia stawki depozytów kilkumiesięcznych zaczęły spadać. To najprawdopodobniej przejaw zainteresowania naszym rynkiem przez kapitał zagraniczny. Skala spadku wobec wcześniejszej stabilizacji i coraz większych kwotach lokowanych w bony pieniężne NBP, świadczy o tym że nie mamy do czynienia z odblokowanie limitów dla transakcji międzybankowych. Spadek stóp na rynku międzybankowym ma pewnie związek ze zmianą klimatu w sferze werbalnej, jaka dotyczyła najbliższych perspektyw dla stopy referencyjnej NBP. Na początku roku, w obliczu coraz lepszych perspektyw gospodarczych zaczęto zapowiadać konieczność podniesienia stopy referencyjnej już w tym roku nawet do 4% z 3,5% obecnie. Co ciekawe uwagi takie wypowiadała nawet nieżyjący już prezes NBP, który miał na rynku opinię „gołębia”. W obliczu trwającego trendu wzrostu wartości krajowej waluty, część opiniotwórczego środowiska zaczęła sugerować iż podwyżka stóp będzie odłożona w czasie. To oraz poprawiające się perspektywy dla polskiej gospodarki wzbudziły zainteresowanie zagranicznego kapitału, ale i wiele krajowych podmiotów zachęciło do obniżenia prognoz poziomów stóp procentowych na najbliższe kwartały. Dzięki temu stawki FRA zaczęły zmierzać w stronę pełnienia swojej roli, ponieważ do tej pory FRA liczone na bazie oficjalnych kwotowa depozytów międzybankowych były tylko mniej lub bardziej dziwnym rezultatem matematycznych wyliczeń na bazie cen depozytów.
Na uwagę zasługują zmiany na rynku obligacji. Gdzieś od przełomu grudnia i stycznia rynek stopniowo obniżał rentowności obligacji. W ciągu czterech miesięcy tego roku, rentowności obligacji dla terminów 2, 5, 10 lat spadły w różnym tempie aż o ok. 70 pkt. bazowych. Z małym opóźnieniem, ale lody nieufności do polskiej gospodarki puściły. Spadki rentowności powinny się już jednak mieć ku końcowi. Tak dzieje się kiedy estymowane stopy miesięczne (dla przykładu) oscylują ściśle wokół poziomu 4,5%. Dalsze spadki, jeżeli będą miały miejsce, będą miały raczej charakter spekulacyjny i będą krótkotrwałe.
Na rynku walutowym kurs euro/złoty zatrzymał się na poziomie 3,85 – 3,90. To wg moich wyliczeń górna przedział pasma, o którym można mówić że odzwierciedla faktyczną wartość złotego w relacji do euro. Czy rynek miał ochotę wzmacniać złotego? Wcale nie było takiej pewności, szczególnie jeżeli ma się na myśli silny długotrwały trend. Pytam ze względu na interwencję NBP na rynku walutowym. Tylu ile analityków, tyle odpowiedzi i tłumaczeń sensu interwencji. Jeden fakt jest pewny, że interwencja miała miejsce na poziomie górnego przedziału wartości złotego (w mojej ocenie). Była to więc interwencja relatywnie dość wczesna, ale być może wcale nie ma co do niej przykładać wielkiego znaczenia. Być może NBP, kiedyś zezwalając na ogromne wzmocnienie złotego (połowa 2008 r.), teraz zmienił sposób podejścia do rynku i postanowił poprzekomarzać się z rynkiem. Oczywiście poziom interwencji nie jest pewnie zupełnie przypadkowy. Jeżeli nie, to zwolennicy odsuwania w czasie aż do 2011 r. podwyżek stóp procentowych powinni ostrożnie podchodzić do tej teorii.
Rynek giełdowy od lata ubiegłego roku jest w paśmie równowagi. Latem ubiegłego roku WIG był na poziomie 35 tys. pkt. , a obecnie jesteśmy na poziomie 43 tys. pkt. Różnica sięga 20%. Wielu analityków, w tym i ja, oczekiwało korekty. W sumie były i to nawet dwie. Na przełomie czerwca i lipca ubiegłego roku oraz w lutym tego roku. Obydwie były dość płytkie, ponieważ nie przekroczyły nawet 10%. Ponadto korekty te były krótkotrwałe. W połowie kwietnia WIG sięgnął 44 tys. pkt. Przynajmniej od kilkunastu tygodni WIG jest wprawdzie na dość wysokim fundamentalnie poziomie, jednak odchylenie (zbyt wysoki poziom WIGu) nie jest nazbyt duże. Od drugiej połowy ubiegłego roku wiemy, że gospodarka polska dość łagodnie przeszła kryzys. Kolejne dane makroekonomiczne potwierdzały to oraz dawały nadzieję na dość dynamiczne wyjście z kryzysu. Niemal każda kolejna prognoza dla Polski podnosiła prognozy PKB na bieżący i kolejny rok. Tak długo dopóki żaden czynnik zewnętrzny nie wymusi korekty, tak długo rynek będzie ulegał pokusie osiągnięcia wyższych poziomów lub będzie się stabilizował. Krótko mówiąc jest zbyt dobrze by realizować zyski. To dobry okres dla fachowców od analizy technicznej, chociaż i ich opinie są ostatnio zróżnicowane.
Poszczególne segmenty krajowego rynku finansowego są na poziomie fundamentalej wyceny lub blisko niej. Taka sytuacja nie zdarza się często i raczej nie trwa też długo. Niemniej jak na razie postrzegani jesteśmy jako atrakcyjne miejsce do inwestycji i nawet problemy Grecji nie są w stanie tego poważnie zmienić.