Na obecną dyskusję o tym kto jest winien w sporze pomiędzy rządem a lekarzami, proponuje spojrzeć nie w kategorii czyja racja oraz poprawności wydawanych aktów prawnych, ale celu. Wtedy, jak sądzę, refleksje będą mocno inne od dominujących w mediach. Nie zamierzam bronić rządu za pewien bałagan, odejmowanie decyzji w ostatniej chwili i wystawianie pacjentów na ryzyko, ale nie tylko rząd jest tu winien. W mediach schemat jest prosty: zły rząd, dobrzy lekarze i poszkodowani pacjenci.
Celem zmian dotyczących leków było dążenie do optymalizacji wydatków na tle rosnących stale potrzeb. Zdrowie i życie ludzkie jest wartością bezcenną, ale i tak wszelkie rozmowy kończą się na pieniądzach, bo to za nie kupuje się usługi medyczne i leki. Wg metodologii GUS prezentowanej w Narodowym Rachunku Zdrowia, wartość wydatków ogółem na służbę zdrowia powinno wynieść 100-105 mld zł tym roku. To szacunek, bo z racji skali obliczeń, wyniki poznajemy z dużym opóźnieniem. Wkrótce powinny się ukazać wyniki dopiero za 2010 r. Znamy jednak trendy niektórych pozycji oraz wartości nominalne (np. wydatki NFZ). Prawie 70% wydatków na służbę usługi zdrowotne pochodzi ze środków publicznych, gdzie 80%-85% to środki z NFZ. Wg planu na 2012 NFZ ma wydać na nasze zdrowie 61 mld zł. Kwota wydaje się astronomiczna. Ale nasze potrzeby też są astronomiczne. Głównie te faktyczne i trochę te wydumane. Z mediów i prywatnych rozmów bije ciągłe niezadowolenie ze służby zdrowia. Z drugiej strony nie chcemy wzrostu obciążeń (składka). W latach 2006-2011 wydatki NFZ (z naszych składek) urosły z 36 mld do 61 mld zł. To wzrost aż o 62%! My jednak nadal narzekamy. Na tle państw UE wg wskaźnika wydatki (prywatne+publiczne) do PKB lokujemy się w drugiej (tej gorszej) połowie. Dotyczy to również nakładów publicznych. W ciągu minionej dekady dokonaliśmy ogromnego postępu. Zwiększyliśmy nakłady prywatne (bo rosły nasze wynagrodzenia) i publiczne (bo rosło zatrudnienie i składka). W latach 2007-2009 wydatki NFZ rosły średnio aż o 17% rocznie!. Jeżeli nadal nie widzimy efektów (a to też przesada) to znaczy że system jest nieszczelny i nadal jego wydajność pozostawia sporo do życzenia. Mam wrażenie, że Polacy często zapominają, że możliwości publicznej służby zdrowia i refundacji leków to wynik ich własnych płatności w formie składki. Oczywiście pozostaje jeszcze możliwość uszczelniania obecnego systemu i poprawy jego efektywności. I w znacznym stopniu tego dotyczą zmiany w refundacji leków. Zainteresowani poprawą efektywności i szczelności systemu powinniśmy być wszyscy, w tym i lekarze. Im więcej zaoszczędzimy, tym więcej będzie na faktyczne potrzeby.
Ten przydługi wykład potrzebny był po to by obecny spór o leki pomiędzy rządem a lekarzami osadzić w pewnej rzeczywistości. Ambicjonalne spory o brzmienie lub opóźnienie zarządzeń itd., są tu po prostu drugorzędne i wręcz nieetyczne. Dyskusja o tym czy lekarz ma wpisać poziom refundacji czy nie i jak ma sprawdzać czy pacjent jest ubezpieczony jest trochę niepoważna. Ponadto spór doskonale pokazuje jak trudno jest cokolwiek reformować, kiedy trzeba się dzielić odpowiedzialnością i kosztami. Lekarze korzystają z publicznych środków i biorą udział w ich dystrybucji. Jest więc naturalne, że powinni być obciążeni odpowiedzialnością, a co za tym idzie i karą za błędy i nadużycia. W latach 2007-2011 średnio rocznie koszty refundacji rosły o 0,45 mln zł, osiągając poziom 8,6 mld zł w 2011 r. Rząd sam sobie nie poradzi z walką z patologiami rynku leków refundowanych. Musi mieć wsparcie lekarzy i zrozumienie u obywateli. Niestety żadna z tych grup nie jest w pełni zainteresowana ograniczaniem patologii na rynku leków refundowanych, trochę dlatego że z nich korzysta.
Gabinet lekarski jest idealnym miejscem na ograniczenie patologii. To tam pojawia się pacjent z problemem i następuje decyzja o tym czy, na co, i w jakim stopniu zastosujemy leki refundowane. Wpisanie poziomu refundacji nie jest żadnym problemem ani biurokracją. Pliki z nazwami leków i poziomem refundacji są dostępne na stronie ministerstwa zdrowia. Z ciekawości sam w nie zaglądałem (proste arkusze excelowe) kilka dni temu. Pomimo iż ministerstwo nie określiło jednoznacznie sposobu weryfikacji opłacania składek, okazało się że w wielu rejonach Polski lekarze nie mieli problemu z określeniem wymaganych dokumentów. Zresztą są one już obecnie wykorzystywane i to w służbie zdrowia. A w przypadku czasu poświęconego na biurokrację, odpowiedziałbym tak: a gdyby tak zabronić wizyt sprzedawców z firm farmaceutycznych w godzinach pracy lekarzy w placówka publicznych? To już spora oszczędność. Nie trafia też do mnie argument lekarzy o lęku przed karami przewidzianymi w spornym akcie prawnym. Biorąc pod uwagę ryzyko kary i za co miałaby być, to kary te byłyby małe i raczej niezmiernie rzadkie. Sądzę że lekarze muszą (a przynajmniej powinni) zaakceptować, że korzystając ze środków publicznych i biorąc udział w ich dystrybucji, odpowiadają za jakość i efektywność tego procesu. Ponoszenie więc odpowiedzialności za dystrybucję środków publicznych powinno być czymś naturalnym.