Na zmianę koniunktury gospodarczej błyskawicznie zareagował wskaźnik bezrobocia. Patrząc na dane za grudzień i styczeń, można wręcz odnieść wrażenie, że wpierw pojawia się bezrobocie a dopiero później kryzys. Niestety tak nie jest. Niemniej z wyjaśnieniem gwałtowności procesu wzrostu bezrobocia jest w związku z tym pewien problem. Gwałtowna zmiana, pozornie wskazuje na niezwykle szybkie dostosowywanie kosztów (w tym osobowych) do trudniejszych czasów. Już w listopadzie liczba bezrobotnych wzrosła o 46 tys. osób, kiedy w poprzednich czterech latach, w tym miesiącu liczba bezrobotnych rosła w przedziale od -15 tys. (spadek) do 11 tys. Niewielkim pocieszeniem jest to, że w latach 1998-2001 wzrost liczby bezrobotnych w listopadzie sięgał od 43 tys. do niemal 80 tys. W grudniu liczba bezrobotnych wzrosła o dalsze 75 tys., czyli ponad dwa razy więcej niż w 2006 i 2007, ale o 16 tys. mniej od średniej dla lat 1998-2001. Pocieszenie? Raczej niewielkie, ponieważ tamte wzrosty bezrobocia odbywały się przy mniejszym spadku tempa rozwoju gospodarczego od tego co nas najprawdopodobniej czeka. W danych styczniowych trudno już szukać jakiegokolwiek pocieszenia. Liczba bezrobotnych wzrosła o 161 tys. i pomijając rok 1999 (216 tys.) był to wynik najwyższy od 1993 roku.
Na chwilę obecną brak pełnych danych, które obejmowałyby styczeń. W zasadzie do dyspozycji są tylko dane dotyczące przemysłu, w tym zatrudnienie. Przemysł przestał zatrudniać (mam na myśli różnice pomiędzy zatrudnionymi a osobami które odeszły z pracy lub zostały zwolnione) w zasadzie już w II kw ubiegłego roku. W okresie marzec-październik średnio w miesiącu zatrudnienie w przemyśle znajdowało ok. 3 tys osób (prawie 19 tys. rok wcześniej). Niemniej w II poł. okresu wzrostu gospodarczego, ciężar zatrudniania przejmują na siebie usługi i słabnąca rola przemysłu w zatrudnianiu jest naturalnym zjawiskiem.
W latach 2004-2008 przemysł zwiększał zatrudnienie średnio o niemal 80 tys. osób (dokładnie od 40 tys. w 2004/2005 do 128 tys. na przełomie 2008/2009). Obecnie w okresie listopad-styczeń zatrudnienie spadło o 31 tys. osób, z czego – biorąc pod uwagę sezonowość – przyczyniły się do tego głównie grudzień i styczeń. Krótko mówiąc, przemysł niemal radykalnie przestał przyczyniać się do wzrostu zatrudnienia i zaczął przyczyniać się do wzrostu bezrobocia. Bezrobocie standardowo, w okresie jesienno-zimowym, ulega sezonowemu zwiększeniu. W poprzednich czterech latach, liczba bezrobotnych w okresie listopad-styczeń wzrastała średnio o prawie 120 tys. osób, w tym rok wcześniej o 93 tys. Tym razem wzrost sięgnął aż 282 tys.
Celem powyższej statystycznej wyliczanki była szukanie odpowiedzi na pytanie, kto odpowiada za wzrost liczby bezrobotnych. W blisko ¾ odpowiada za to przemysł, w tym znaczeniu że przede wszystkim przestał odgrywać aktywną rolę w spadku bezrobocia. Być może bardziej zrozumiałe będzie to w innym ujęciu. W okresie styczeń 2008- styczeń 2007 , przemysł zwiększył zatrudnienie o 300 tys. osób. Na koniec stycznia tego roku, wzrost wyniósł zaledwie 26 tys. osób, do czego przyczyniły się przede wszystkim ostatnie trzy miesiące (listopad-styczeń). Na razie więc mamy do czynienia z reakcją przemysłu, którego przychody spadły przede wszystkim za sprawą spadku przychodów eksportowych. To konsekwencja kryzysu w Europy Zachodniej i wpływu na to nie mamy.
Biorąc pod uwagę skalę spowolnienia jakie nas czeka i reakcję naszej gospodarki w latach poprzednich, można nawet oczekiwać wzrostu liczby bezrobotnych do końca roku do poziomu z marca 2007, czyli prawie 2,2 mln osób. W porównaniu z grudniem 2008, liczba bezrobotnych może więc wzrosnąć nawet o 750 tys., z czego 160 tys. przypadło już na styczeń. W ujęciu wskaźnika bezrobocia daje to ok. 14,5% na koniec bieżącego roku. Można mieć tylko nadzieję że w II poł. roku tempo przyrostu liczby bezrobotnych wyraźnie zwolni.