W ostatnich dniach za sprawą wypowiedzi Pani Minister Finansów wrócił na łamy prasy temat roli zagranicznych sieci handlowych w przemianach polskiego handlu detalicznego. Mnie szczególnie uderzył sposób reakcji komentatorów życia społeczno-politycznego oraz przedstawicieli dużych sieci handlowych czy kilku podmiotów monitorujących zmiany w polskim handlu. Jest w polskiej publicystyce ekonomicznej grupa tematów, które mają opinię „niepodważalnych prawd”, i o których chwila refleksji czy zadumy jest uważana za zbyteczną czy wręcz grzech. W takich przypadkach powinno się być jedynie za albo przeciw. Podobnie jest i w tym przypadku. Zamiast interesującej polemiki, przez pierwsze strony gazet przelała się fala oburzenia bogato okraszona mało delikatnie wyrażanym zwątpieniem w poziom wiedzy ekonomicznej Pani Minister. Strona „oburzonych” jedynie sobie przypisała prawo prezentacji danych. Prezentowano przy tym przypadkowe dane, nadając im często dość zaskakującą interpretację.
Spróbujmy więc inaczej.
Zacznę od kilku informacji dla miłośników szufladkowania, którzy szukają odpowiedzi na pytanie „po której stronie sporu jestem”?. Po żadnej. Pani Minister mogła być może delikatniej wyrazić swoje poglądy. Na czas piastowania funkcji Ministra Finansów musi się oswoić z faktem, by zwracać baczniejszą uwagę na sposób formułowania poglądów. Ponadto poważnie wątpię by ktoś był w stanie zatrzymać proces rozwoju sieci sklepów handlu wielkopowierzchniowego, biorąc pod uwagę jego popularność wśród Polaków. Ja również dokonuję zakupów w super- i hipermarketach i pewnie nadal będę to robił.
Żeby zrozumieć pewną niechęć do dużych sieci handlowych wśród drobnych handlowców i części polityków, przedstawię krótka historię handlu detalicznego w Polsce.
Z chwilą zmiany ustroju gospodarczego kilkanaście lat temu, w Polsce miał miejsce niezwykle dynamiczny jego rozwój. W latach 1991-1992 średni wzrost liczby placówek detalicznych (określanych przez GUS jako „sklepy”) wynosił ok. 22% rocznie. Kolejne dwa lata to blisko 9% rocznie. Do końca dekady dynamika stopniowo słabła i liczba sklepów osiągnęła poziom ok. 450 tys. Z niewielkimi wahaniami poziom ten utrzymuje się do dzisiaj. Drobne punkty detaliczne w połowie lat 90-tych przerosły liczbę sklepów detalicznych, jednak od blisko 7 lat ich liczba systematycznie spada. W okresie największego wzrostu gospodarczego realne tempo wzrostu sprzedaży detalicznej przekraczało szybko rosnące płace realne. Wszystko to działo się przy spadającym bezrobociu. Po osiągnięciu szczytu przez wskaźnik stopy bezrobocia w połowie 1994 r., czyli prawie 17% (wg poprzedniej metodologii), liczba bezrobotnych spadła o ponad 40% (do 9,5%) w ciągu czterech lat. Od końca lat 90-tych wskazane procesy uległy radykalnemu spowolnieniu, a odwracający się trend bezrobocia systematycznie ograniczał rzeszę klientów sklepów detalicznych. Postępowało zjawisko rozwarstwienia społecznego. Wprawdzie globalny popyt wciąż jeszcze rósł, ale jego kierunki nie były już takie same, odnośnie typu towarów i miejsca zaopatrywania (placówki handlu detalicznego).
W tym czasie stale rosła liczba sklepów przekraczających powierzchnią 400 metrów kwadratowych. Dynamika ich wzrostu przynajmniej od połowy lat 90-tych przekraczała dynamikę wzrostu małych sklepów. Przez kilka lat były to sklepy często niewiele przekraczające wskazaną granicę, a te największe wciąż należały do rzadkich zjawisk Systematycznie rosła powierzchnia sprzedaży we wszystkich kategoriach sklepów wg kryterium powierzchni. Tak więc wygoda klientów i ekonomia skali w sprzedaży detalicznej od dawna wskazywały kierunek rozwoju handlu. Problem zaczął przybierać na sile chyba dopiero w ostatnich latach ubiegłej dekady. Wśród dynamicznie rosnącej liczby większych sklepów, coraz więcej było obiektów o powierzchni przekraczającej 2,0 tys. metrów kwadratowych i koncentrujących się na sprzedaży artykułów z grupy FMCG, która doskonale nadaje się do wskazania zmian w handlu detalicznym. Biorąc pod uwagę tempo powstawania dużych placówek i tempo przejmowania handlu, można przyjąć, że handel detaliczny na przełomie dekad wszedł na nową ścieżkę zmian. Duże obiekty z coraz większym impetem przejmowały obroty mniejszych placówek przy i tak niewielkim wzroście sprzedaży detalicznej. W latach 2000-2004 średnia roczna dynamika realna sprzedaży detalicznej wyniosła niecałe 2%. Biorąc pod uwagę szacunki kilku instytucji badających zmiany w polskim handlu detalicznym w grupie artykułów FMCG, prowadziło to do spadku obrotów w tempie kilku procent rocznie w tym okresie w grupie drobnych podmiotów handlowych. Dla podmiotów działających w bezpośrednim zasięgu oddziaływania dużych sieci handlowych skutki mogły być kilkakrotnie poważniejsze.
Dla polskich miast przedstawione procesy miały i mają również poważne znaczenie. Nie chodzi tu jedynie o spór z przedstawicielami lokalnych środowisk handlowych, którzy próbują bronić swoich miejsc pracy . Zubożenie środowiska handlowego może odbić się na lokalnym rynku pracy czy rozwoju centrum miasta, które jest na ogół połączeniem centrum handlowego oraz centrum życia kulturalnego lokalnej społeczności. Problemu być może nie ma, jeżeli hipermarket wybudowano w naszym mieście, bo miasto ma wtedy większe wpływy. A co jeżeli wybudowano go w mieście sąsiednim?
Marek Żeliński, listopad 2005