W „Rzeczpospolitej” z 5 marca 2007 r. pojawił się interesujący artykuł o konsekwencjach zmniejszenia klina podatkowego autorstwa Panów Janusza Jankowiaka i Mirosława Gronickiego. W dyskusji o klinie podatkowym w Polsce wreszcie zaczyna się na poważnie operować liczbami. Autorzy są zwolennikami jego obniżenia, niemniej jednak zwracają uczciwie uwagę że nawet ta dość skromna zmiana obciążeń (propozycja Ministerstwa Finansów) pociąga za sobą poważne konsekwencje dla finansów publicznych.
Od kilka lat klin podatkowy staje się negatywnym bohaterem w wszystkich dyskusjach ekonomicznych. Paraliżuje gospodarkę, pojedynczych przedsiębiorców i odpowiada za bezrobocie. To co mnie najbardziej intryguje i dziwi w tym sporze, to fakt iż większość osób używających tego argumentu chyba tak naprawdę ani w skali mikro ani w skali makro nie przeprowadzała symulacji możliwości zmian i ich rzekomo zbawiennych następstw oraz czynników, które ukształtowały klin na takim a nie innym poziomie.
Cieszę się więc, że w końcu ktoś zabrał się za liczby i przedstawił je do publicznej dyskusji. W przedstawionych wyliczeniach istotny jest dla mnie fakt wyznaczenia pola manewru. Zastanawia mnie jednak dlaczego w artykule i wśród zwolenników obniżenia klina podatkowego, tak łatwo przyjmuje się że uwolnione w ten sposób środki zasilą w całości płacę netto pracownika. Po pierwsze, jeżeli tak to jaki dla pracodawcy ma sens obniżenie klina skoro koszt pracownika pozostanie w zasadzie be zmian. To narusza przyjmowane niemal powszechnie założenie, że całkowity koszt zatrudnienia pracownika ma się radykalnie obniżyć. Po drugie jak przedsiębiorca wykorzysta tak uwolnione środki. Przedsiębiorca może jest wykorzystać poczynając od własnej konsumpcji po inwestycje. Ja, gdybym miał doradzać przedsiębiorcy prowadzącemu małą czy średnią firmę co zrobić z kilkoma tysiącami złotych, to zaleciłbym sprawdzenie czy aby nie warto wprowadzić nowocześniejszego systemu komputerowego do zarządzania przedsiębiorstwem, założenia porządnej strony internetowej, a może ubezpieczenia należności czy na zakup raportów w wywiadowniach gospodarczych o kontrahentach, a przede wszystkich na poprawienie struktury finansowania działalności. Koszt tych inwestycji jest porównywalny z korzyściami powstałymi w małej czy średniej firmie w ciągu roku, może dwóch w wyniku spadku składek. Szkoda że nikt nie pokusił się o przeprowadzenie sondaży wśród przedsiębiorców na co przeznaczą uzyskane środki. Wtedy dopiero będzie można się pokusić o symulację makroekonomiczną skutków zmian. Wątpię, by firma która nie ma kłopotów kadrowych, tak po prostu podniosła płacę netto.
Wracając do liczb, to nawet jeżeli ktoś przedstawia korzyści dla przedsiębiorcy to podaje je nominalnie. Proponowana przez rząd obniżka kosztów pracy to nawet nie margines w kosztach ogółem przeciętnego podmiotu gospodarczego w Polsce. Oczywiście ktoś może używać do przykładu małej firmy usługowej, gdzie koszty osobowe mogą stanowić większość kosztów. Między innymi dlatego od początku dyskusji o kosztach pracy i przyczynach bezrobocia intryguje mnie dlaczego akurat ta pozycja kosztów zdobyła taką popularność. Nie dziwi postawa organizacji pracodawców, ale ekonomiści i komentatorzy medialni powinni chyba zachować więcej dystansu do tej teorii. Niemal natychmiast od jej powstania, nastąpiło całkowite oderwanie się od realiów, czyli liczb. Konsekwencją tego zaczyna być pisanie o kosztach pracy w stylu „ale niestety są w Polsce koszty pracy”. Te „niestety” to przede wszystkim składki: emerytalna, rentowa i zdrowotna. A pisze się o tym w taki sposób i z takim oburzeniem jakby Polska była jakimś ewenementem w skali światowej. O ile mi wiadomo, to nie należy oczekiwać spadku finansowania służby zdrowia, a wręcz przeciwnie. W przypadku emerytur to raczej słychać nawoływania ekspertów do dodatkowego oszczędzania, bo większość Polaków może się rozczarować kiedy pozna swoją stopę zastąpienia w chwili przejścia na emeryturę. Jedynie w rankingu liczby rencistów zajmujemy jedno z wyższych miejsc w Europie. Tu na szczęście w ostatnich kilku latach udało się radykalnie zmniejszyć ich liczbę i zapanować nad wydatkami na nich. Nieco lepiej sytuacja wygląda w pozostałych obciążeniach.
Wskaźnik tzw. klina podatkowego ma jednak trochę wad. Nie ujmuje faktu, iż systemy zabezpieczenia społecznego są mocno zróżnicowane. Dla tego porównywanie Polski do USA czy Meksyku – co też się zdarza w polskich mediach – nie żadnego sensu. Wskaźnik nie ujmuje również struktury dochodów podatkowych w poszczególnych krajach. Nie zamierzam w ten sposób deprecjonować wskaźnika klina podatkowego. Proponuje jednak analizować go na tle szeregu innych wielkości, w tym odnoszących wpływy podatkowe do PKB.
Tu dochodzimy do twierdzenie, które wyda może się wydać pozornie kontrowersyjne: klin podatkowy w Polsce wcale nie jest wysoki. Proponuje zapoznać się z wszystkimi publikowany o skali obciążeń statystykami. Biorąc pod uwagę wszystkie czynniki, które ukształtowały składniki w liczniku i mianowniku wskaźnika, relatywnie niski poziom zatrudniania w Polsce, to zaryzykuje twierdzenie że wskaźnik jest relatywnie niski. Poprawa sytuacji gospodarczej i sytuacji finansowej niektórych funduszy, dopiero teraz pozwala na minimalne obniżki.
Powstaje pytanie jaki poziom usatysfakcjonowałby polskich przedsiębiorców i tą część środowiska ekonomicznego, która ich wspiera. Trudno odpowiedzieć, bo poza oczekiwaniem radykalnych zmian lub sugerowaniem że to tylko kwestia decyzji politycznej, nikt nie chce podać poziomu, który uważa za właściwy. W tym punkcie zatrzymali się również Panowie Jankowiak i Gronicki. Jeżeli są kilkumiliardowe rezerwy w wydatkach państwa, to wskażmy je, zgodnie z zasadą jakiej oczekujemy od polityków.
Porównanie obciążenia wynagrodzenia w Polsce i innych krajach z wielkością bezrobocia, wskazuje, że klin podatkowy ma niewiele wspólnego z niskim poziomem zatrudnienia w Polsce. Można odwrócić tok myślenia i zadać pytanie, o ile musiałby się klin zmniejszyć by wchłonąć bezrobotnych ponad poziom stopy bezrobocia w UE-15, przy założeniu że uwolnione w ten sposób środki będą w 100% przeznaczone na zatrudnienie dodatkowych osób. Klin musiałby się obniżyć przynajmniej o ok.1/5 i wolę nawet nie wspominać o konsekwencjach dla finansów publicznych.
Z całą pewnością nie powinniśmy wartości klina powiększać i sądzę że nie ma takiego zagrożenia. Nie namawiam do osiągania poziomu klina podatkowego jak Niemczech , Belgii czy Szwecji. Mamy realne szanse w niewielkim stopniu go zmniejszyć w najbliższych latach a i to przy wykorzystaniu trochę sztucznych metod, czyli likwidacji niektórych funduszy i przeniesieniu ich zadań na budżet, co też śmiało postulują środowiska przedsiębiorców. Być może Ci którzy operują określeniami o „dużych”, „wysokich” itp. obciążeniach finansowych pracy, oczekują w rzeczywistości poważnej redukcji głównych składek. Można przemyśleć, tylko wpierw trzeba mieć odwagę publicznie powiedzieć, że ochrona zdrowia i oszczędzanie na tzw. jesień życia to problem obywatela a nie pracodawcy i państwa. Problem w tym, że te same środowiska i osoby które wyrażają oburzenie wysokością obciążeń, były zwolennikami wstąpienie do UE, co w jakimś stopniu determinuje polski model gospodarki rynkowej. Wobec tego porównanie z krajami z innych obszarów gospodarczych lub z innych okresów gospodarczych nie ma żadnego sensu.
Mam nadzieję, że artykuł Panów Jankowiaka i Gronickiego zmusi innych uczestników dyskusji, którzy mają dostęp do mediów i do kształtowania opinii publicznej, do operowania liczbami oraz sprowadzenia dyskusji na ziemię. Inaczej będziemy zdani bardziej na lobbowanie, jak w przypadku teorii przedstawicieli Lewiatana, którzy dwa a dni później w „Rzeczpospolitej” przedstawili teorię według której w Polsce możliwy jest rzekomo wzrost płac netto o 10% przez kilka lat., przy założeniu spełnienia ich postulatów dotyczących kosztów pracy.
Marek Żeliński, marzec 2007