Już około miesiąc trwa dziwny pat wokół kandydatury prof. Kozińskiego na wiceprezesa NBP. Wciąż mam poczucie, że zupełnie niepotrzebnie. Po lekturze opinii prawników, widać że z ich strony pomoc może nie przyjść. Podobnie z opiniami znawców, nazwijmy to, norm obyczajowych związanych z nominowaniem i funkcjonowaniem przedstawicieli NBP i RPP w państwie demokratycznym. Generalnie więc, powiedziano już wszystko. Teraz również wszystko zależy od trzech osób, które są głównymi uczestnikami tego sporu, czyli premiera, prezesa NBP i kandydata na wiceprezesa. Nikt nie ma tutaj przewagi nad pozostałymi, z czego uczestnicy sporu zdają sobie doskonale sprawę. Ale każdy z nich swoją decyzją mógłby ten dziwny spór zakończyć.
W pierwszej chwili można by to było potraktować jako małe nieporozumienie w kraju o skromnym dorobku demokratycznym, gdyby nie to że przedłużanie tego sporu nie przynosi nam chwały a jego eskalacja może się negatywnie odbić na atmosferze panującej na rynku finansowym. W ostatnich dniach przedstawiciele największej partii zaczynają się niepochlebnie wyrażać o prof. Kozińskim i padają coraz mocniejsze słowa pod adresem panującego w NBP porządku a raczej nieporządku. Najgorsze jest to, że nie ma poważnych argumentów oceniających stronę merytoryczną kandydata, ale wyciąga się posądzenia o rzekomą apodyktyczność wobec podwładnych. Taki zarzut można postawić pewnie co najmniej co czwartej osobie piastującej funkcję kierowniczą w Polsce. W drugim przypadku trudno cokolwiek zarzucić prezesowi NBP, ponieważ opinie prawników jak na razie nie stwierdzają by w NBP ktos naruszył prawo przy podziale kompetencji. Oczywiście pojawiały się inne opinie , ale nawet w opinii mediów nie uzyskały one przewagi.
Przypomnieć warto najistotniejsze fakty, które pozwolą ustawić spór we właściwym świetle. Kandydatura obecnego Prezesa NBP była pewnym zaskoczeniem kilkanaście miesięcy temu. Kandydat mógł się podobać lub nie, ale został wybrany z poszanowaniem demokratycznych reguł o czym powinno się pamiętać. Prawo nie reguluje (i słusznie) precyzyjnie wymagań merytorycznych wobec kandydata na prezesa. Sejm kandydata zaakceptował, wprawdzie niewielką przewagą głosów i tylko dzięki zwarciu szeregów poprzedniej koalicji rządowej, ale jednak…. zaakceptował.
Odejście dwóch wiceprezesów, to jeszcze nie argument by wytaczać najcięższe działa przeciw prezesowi NBP. Gdzie jak gdzie, ale szczególnie w przypadku kierownictwa NBP i RPP, przedstawiciele tych gremiów muszą być niezwykle ostrożni zanim postanowią upubliczniać swoje spory. Powiedziałbym nawet, że jeżeli jest się faktycznie pokrzywdzonym, to z racji wyjątkowości instytucji jaką jest NBP (RPP również) powinno się znacznie ostrożniej demonstrować swoje niezadowolenie.
Skoro kandydatura prof. Kozińskiego została wstrzymana poprzez brak kontrasygnaty premiera, to wypadałoby żeby premier podał jaśniej przyczyny. Premier dość oszczędnie, ale jego otoczenie już mniej, zwracają uwagę na kontrowersyjną wypowiedź dotyczącą interwencji na rynku walutowym. Już pisałem kilka tygodni temu, że w tej wypowiedzi nie było niczego takiego co podważałoby poważnie merytoryczną stronę kandydata. Tak naprawdę to wszyscy w kółko powtarzają te kilka zdań w których kandydat co najwyżej naruszył pewną poprawność rynkową. Zresztą jego słowa o interwencji walutowej z biegiem czasu są coraz bardziej wypaczane. Już nawet prezes NBP potwierdzał w ostatnich dniach, że nie jest miłośnikiem interwencji walutowych. Innym argumentem premiera jest – w jego opinii – napięta sytuacja w NBP. Na miejscu premiera byłbym ostrożny z takimi komentarzami oraz zastanawiam się co ma do tego kandydatura prof. Kozińskiego. Mam nadzieję że prof. Koziński nie jest wykorzystywany w tym sporze, bo nie widze tu przełożenia na sytuacje w NBP. Powiem krótko – trzeba zacisnąć zęby i doczekać do końca kadencji prezesa NBP. Prezes NBP i tak jest pod stałą obserwacją mediów i żadne jego uchybienie nie uchodzi krytyce.
Premier musi pamiętać, że może naruszyć zasadę jaka jest unikanie wpływu na bank centralny co może się srodze zemścić w przyszłości. Przyjęte jest w świecie unikanie wpływu na obsadę stanowisk w bankach centralnych przez inne organy państwowe. Bank centralny musi cieszyć się niezależnością, również w sprawach kadrowych. Fakt iż takie spory zdarzały się w innych krajach nie jest dla nas usprawiedliwieniem. Zresztą nie rozumiem co takiego strasznego mógłby prof. Koziński zrobić w NBP.
Powstaje pytanie co dalej. Kto ma ustąpić. Może każdy, ale nikt nie chce. Na miejscu prezesa NBP tez od razy bym nie ustępował. Wymagałbym uzasadnienia i to publicznego. Dopiero wtedy z racji dbałości o szacunek dla NBP i wyjątkowej sytuacji na światowym rynku finansowym, mógłbym ustąpić. A co jak druga kandydatura będzie tez nie do zaakceptowania dla premiera?
Mógłby ustąpić premier, ale ogłosił że tego nie zrobi. Można prof. Kozińskiego lubic lub nie, ale jego kandydatura z całą pewnością nie jest tak zła (a może po prostu jest „niezła”, „zwykła”, „jak wiele innych” ?) i niewarta tego, by tworzyć obecny precedens. Pozostaje prof. Koziński. Można być urażonym takim dyshonorem jaki uczynił mu premier i część mediów, ale proces wyboru wiceprezesa, to nie okazja do pokazywania swojego uporu. Ja na miejscu prof. Kozińskiego w tej akurat sytuacji bym ustąpił i zaapelował do premiera o dyskusję na argumenty, ale już na łamach mediów.