Tytułowe pytanie jest z pozoru idiotyczne, ale kiedy tak przyglądałem się zmianom indeksów w ubiegłym tygodniu, a szczególnie wyczynom inwestorów w piątek, to miałem wrażenie że jest to możliwe w przekonaniu graczy rynkowych. Zwracam na to uwagę, ponieważ indeks jest jednak odzwierciedleniem cen akcji w jego skład wchodzących. A skoro cen, to znaczy że rynek teoretycznie powinien dążyć do rzetelnej wyceny notowanego podmiotu, a w przypadku indeksu reprezentującego dany parkiet, indeks powinien teoretycznie rzetelnie wyceniać kondycje ekonomiczną kraju. Oczywiście mam na myśli główny krajowy parkiet, który skalą kapitalizacji i zróżnicowania branżowego można określić jako reprezentatywny ekonomicznie dla danego kraju.
Giełdy to jeden z elementów rynku finansowego. I jak każdy z tych elementów (rynek długu, rynek walutowy) ma jedną istotną wadę. Otóż rynki czego jak czego, ale najmniej lubią precyzyjną wycenę bieżącej sytuacji. Dla indeksów giełdowych jest to wycena akcji, dla rynków walutowych wartość kursu odpowiadająca fundamentom makroekonomicznym, a dla rynku długu (stopy procentowej) określenie krzywej rentowności odpowiadającej perspektywom gospodarki. Najłatwiejszą sytuację ma rynek długu, ponieważ musi odgadywać tylko poczynania banku centralnego, który ustala stopę referencyjną, a więc mocno determinuje kształt krzywej rentowności dla krótkich terminów. Dalej w sukurs przychodzi teoria i praktyka stopy realnej.
Jak wspomniałem, rynki nawet gdyby znały cenę równowagi dla wycenianych aktywów, to i tak próbowałyby wybicia w górę lub w dół, bo stabilizacji po prostu nie lubią. Jednym z wielu powodów gwałtownych zmian jest ogrom graczy na rynku finansowym. Nie ma co ukrywać, że w przeważającej większości wiedza tych graczy (osób fizycznych i instytucji) i skala zmian jakie wywołują swoimi decyzjami nijak się mają do obiektywnej ceny równowagi wycenianych aktywów. To pewien problem dla globalizującego się rynku finansowego, który obecnie dał o sobie znać wyjątkowo silnie.
Warto więc chyba przypomnieć sobie o poziomach odniesienia. Tymi nie może być liczba tragicznych informacji jakimi zalewają nas media. Zaczynam od tego, ponieważ mam wrażenie, że od kilku tygodni rynki nie wyceniają fundamentów a informacje medialne. Skoro są one tylko pesymistyczne, to też pesymistycznie zmieniają się indeksy. Doszło wiec do zabawnej sytuacji, kiedy nawet zawodowi analitycy oceniaja plan Paulsona i inne działania banków centralnych oraz rządów z perspektywy emocjonalnej reakcji graczy rynkowych i tak naprawdę własnej.
Spróbuję więc przypomnieć kilka istotnych informacji, które pozwolę sobie zaliczyć do fundamentów, ponieważ rynki zapomniały już chyba o co chodzi, gdzie jesteśmy i z rozpędu zaczęły przez nieuwagę dyskontować mega recesję.
Warto więc przypomnieć, że spowolnienie gospodarcze w USA i na świecie było zapowiadane od kilku kwartałów. Różnica pomiędzy stanem przykładowo sprzed roku, a obecnym, to skala spowolnienia rozwoju. Rok temu oczekiwano spadku tempa PKB w USA do nieco ponad 2%. Potem systematycznie obniżano prognozy. Wg najnowszego raportu MFW, tempo PKB w USA w przyszłym roku będzie pomiędzy 0,0% a 0,5%. Fakt, że korekta prognozy jest spora. Zwracam jednak uwagę, że szczególnie w ostatnich miesiącach tempo korekt prognoz rozwoju dla poszczególnych krajów jest tak szybkie, że mocno powątpiewam w jakość tych naprędce dopasowywanych do rzeczywistości medialnej prognoz. Po drugie USA przechodziły już podobną sytuację. W 2001 PKB wzrósł tylko 0,8% po ok. 4% w kilku latach wcześniejszych. Jak widać w dramatyczną recesję nie wpadli. Wtedy też mówiono o nowej erze rynków po zniszczeniu budynków WTC i aferze Enronu. A ja twierdze że niewiele się zmieniło. Ludzka głupota i chęć błyskawiczne zarobku mają się w najlepsze. Załamanie na rynku nieruchomości, tak teraz akcentowane, to tylko przejaw oderwania się od realiów ekonomicznych przy wchodzeniu w okres spowolnienia. Ten kryzys jest jednym z wielu tego skutków i przyczyn. Równie dobrze można przyjrzeć się rynkowi samochodowemu. Od dłuższego czasu producenci na świecie zwracali uwagę na słabnącą sprzedaż.
Dzisiejsza gwałtowna reakcja giełd to w jakimś stopniu poważne lekceważenie sygnałów o spowolnieniu i bicie rekordów osiąganych poziomów indeksów. Warto przypomnieć, że ponad rok temu krajowi inwestorzy kompletnie lekceważyli informacje o spowolnieniu wzrostu gospodarczego oraz ogromnym przewartościowaniu spółek giełdowych. Dla tych wiec, którzy uważają że rynek prawidłowo dyskontuje przyszłość, stawiam pytanie: czy w II i III kw ubiegłego roku, rynek też prawidłowo dyskontował zmiany w gospodarce?
Od kilku dni rynek po prostu kompletnie nie wie czego się trzymać, na czym oprzeć prognozy, stąd zachowuje się kompletnie irracjonalnie. W Polsce przykładowo, WIG w piątek spadł do poziomu z początku III kw 2005 r. Zaznaczam, że wtedy nasza giełda dość racjonalnie wyceniała wartość spółek. Oznacza to że rynek zanegował mający miejsce od tego czasu wzrost gospodarczy w Polsce. A do chwili obecnej to kilkanaście procent!. Jeżeli założymy racjonalność giełdy, to musielibyśmy przyjąć, że rynek oczekuje analogicznej recesji w Polsce. A to już zupełny nonsens. Najgorsze dla Polski prognozy mówią o 3% wzrostu w 2009r. Indeksy innych krajów cofnęły się do poziomu z 2005 roku i lat wcześniejszych, negując niemal cały przyrost gospodarczy z ostatniego cyklu koniunkturalnego. Ludzie chyba rzeczywiście uwierzyli w podobieństwo obecnego załamania giełdowego do słynnego kryzysu z przełomu lat 20 i 30 tych.
Sporo do życzenia pozostawia medialny wymiar kryzysu. Nie mam nic przeciwko sensacji i tragedii lejącej się z telewizorów i gazet, ale proponuje wrócić do – w naszym, krajowym wydaniu – I poł. 2007 r. Czy tak samo informowano o bezmyślnie pnących się do góry indeksach giełdowych? Tak, ale tylko w prasie finansowej, którą czyta garstka Polaków. A i tu bywało różnie, bo analitycy opierający się na analizie technicznej, często odrywali się od fundamentów, dając się zwieść kreskom.
Nie próbuje negować skali obecnych problemów, ale obecnie silniej doskwiera nam już kryzys płynności spowodowany przede wszystkim gwałtowną korekta w wycenie aktywów i bardzo daleko posuniętą ostrożnością instytucji finansowych. Z jednej strony to słuszna ostrożność, z drugiej zaś – posunięta do nadmiernych rozmiarów, sama powoduje narastanie problemów i wzrost poczucia zagrożenia przez zwykłych obywateli.
Oczywiście inwestorzy niech robią co chcą. Mogą od jutra dalej bezmyślnie obniżać wartość indeksów giełdowych. Wolna wola. W piątek widać było jednak narastające wątpliwości na giełdach. Na wykresie naszych głównych indeksów widać było chęć zatrzymania spadków i lekki wzrost w ostatniej godzinie notowań. Na pomoc sprzedającym panicznie akcje, przyszli ich nabywcy. W efekcie mieliśmy obroty nienotowane bodaj od kilkunastu miesięcy i rzadko spotykane w ubiegłym roku, rekordowym pod tym względem. W USA indeksy po znacznych wahaniach zakończyły piątek na spadkach o 1%-2%. To niemal zahamowanie jak na standardy ostatnich dni. Niestety zmiany futures na indeksy nie potwierdzają odwrócenia tendencji. Rynek ma sporo do przemyślenia w nadchodzącym tygodniu. Ja tylko wskazałem na jedna z wielu ciekawostek, związanych z „wyceną” przez rynek stanu rzeczywistego nadchodzących kwartałów.