Komentowanie sytuacji na rynku finansowym nawet w cyklu miesięcznym (czyli dość rzadko), wymaga sporej umiejętności znajdowania uzasadnień do zmieniającej się sytuacji. Wprawdzie praktycznie codziennie przyglądam się rynkom stopy procentowej, akcji i walutowemu, ale już dawno rynek nie robił takich psikusów jak obecnie. Oczywiście nasz rynek. Planowałem nawet wpis na początku lutego o sytuacji w styczniu i kilka sugestii o najbliższej przyszłości, ale odpuściłem sobie, wychodząc z założenia że nie będę na siłę dorabiał teorii do zachowań rynku. Chwilami mam wrażenie, że byłoby najlepiej gdyby wszelkiej maści analitycy przestali komentować działania rynku. Jakkolwiek rynek by się nie pogrążył, zawsze przynajmniej połowa komentatorów znajdzie uzasadnienie dla obecnego poziomu, a część z nich dorzuci „niewykluczone, że będzie gorzej”. Nie zamierzam rynku zaklinać. Niech się wyszumi, bo to w końcu jego prawo i przywilej.
Oczywiście można do tego problemu podejść na dwa sposoby. Pierwszy, to że rynek zachowuje się śmiesznie, a drugi że skoro tak się zachowuje że znaczy że coś jest na rzeczy. To drugie tłumaczenie ma sens pod warunkiem, że przyjmiemy iż każde ludzkie działanie jest podyktowane czynnikami racjonalnymi.
A co pisałbym kilka dni temu, gdybym nie stracił zapału. Najbardziej kleiła mi się ideologia do rynku stopy procentowej w kraju. Rentowności obligacji wprawdzie przestały spadać, ale symptomy paniki dotykały głównie kilkuletnich obligacji. Dwulatki próbowały się jakby jeszcze trzymać wokół poziomu 4,7%, co nieźle pasowało do teorii o przyjęciu euro w 2012 r. Zwracałem na to uwagę we wcześniejszym wpisie o rynku finansowym. Na tle krótszej i dłuższej krzywej, wydawało się to wtedy wprawdzie nieco podejrzane, ale miło było widzieć kawałek racjonalności ( w dużym uproszczeniu) na tle pozostałych części krzywej z kształtu której trudno było wywnioskować cokolwiek racjonalnego. Zresztą gdzieś do połowy stycznia rynek obligacji próbował rzetelniej wyceniać przyszłość. Rynek depozytów międzybankowych wprawdzie obniżał stopy, ale głównie w oczekiwaniu na obniżenie stopy referencyjnej przez RPP. W lutym wszystko się odwróciło. Rentowności obligacji wyskoczyły do góry, a rynek międzybankowy chyba powoli normalnieje, jeżeli rozumieć przez to kształt krótkiej części krzywej rentowności lub – mówiąc inaczej – bardzo powolne (ale zawsze) zmniejszanie różnicy pomiędzy stawkami WIBOR a stopą referencyjną.
Niestety generalnie poziomy i najświeższe trendy zmian dla rynkowych stóp procentowych, indeksów giełdowych i kursu złotego, zdają się unieważniać wszelką wiedzę zawartą w podręcznikach makroekonomii w części ich dotyczącej, a dokładniej – i tu będę bardzo złośliwy – o racjonalności rynków. Niemniej na rynek się nie obrażam. Z punktu widzenia osoby fizycznej, warto skok rentowności obligacji wykorzystać na zakup detalicznych obligacji dwuletnich (z części kapitału jaki przeznaczyliśmy na instrumenty o stałym oprocentowaniu). Ciekawy jestem jaką stopę dla dwulatek zaproponuje Ministerstwo Finansów w marcu. Ci którzy zastanawiają się nad kredytem mieszkaniowym powinni się wstrzymać do uspokojenia rynku i zaryzykować kredyt walutowy w eur lub chf. Będzie to ruch korzystniejszy od tych którzy mieli szczęście (lub wiedzę) i brali kredyty walutowe w I poł. 2004 r. A co z giełdą? Ja osobiście ze zmienną systematycznością, od początku ubiegłego roku kupuję jednostki funduszy akcyjnych i planuje to robić przynajmniej przez kilka kolejnych miesięcy. Do października były to ostrożne jednostkowe zakupy. Wychodzę z założenia, że tak ogromna przecena na rynku nie zdarzy mi się pewnie aż do przejścia na emeryturę.