Temat już podejmowałem w ubiegłym roku, ale wygląda na to, że warto go przypomnieć. Powodem jest uporczywe wmawianie przez partię rządzącą, że dopiero po 2015 r. zaszła w nakładach na obronność radykalna zmiana, czyli oczywiście poprawa. Przy okazji politycy PiS podają szereg innych manipulacji danymi (radykalny wzrost liczebności armii), ale to już zostawię na inna okazję.
Po raz kolejny zestawiłem dane prezentujące wydatki Polski na obronność i odniosłem je do pozostałych członków UE. Tym razem z grupy usunąłem Grecję, ponieważ ma relatywnie wysokie nakłady i ‘psuje’ to wartości maksymalne w rozkładzie, co niewprawnego czytelnika i analityka danych może wprowadzić w błąd. Już tylko dla porządku dodam, że w relacji do PKB Grecja w okresie 2004-2021 odnotowywała nakłady średnio na poziomie 2,6%, co jest wartością wyjątkową na tle UE. Można przypuszczać, że powodem jest położenie geograficzne Grecji.
Ale do rzeczy…
W analizie korzystam z danych Eurostatu, który sprowadza wydatki na obronność do wspólnego mianownika, co daje możliwość porównaniu krajów członkowskich. W naszym przypadku oznacza to redukcje wydatków do PKB dość znaczną w porównaniu z danymi krajowymi. Przykładowo w 2020 r. wg Eurostatu nakłady na obronność wyniosły 1,7%, a wg metodologii krajowej niemal 2,2 %. Różnica w danych wynika z różnic definicyjnych i pompowania wydatków wg metodologii krajowych o pozycje dość luźno związane z obronnością.
Eurostat udostępnia na chwilę obecną dane do 2021 r. włącznie. Co z nich wynika? Polska z nakładami na obronność w relacji do PKB miała wynik na poziomie 3-go kwartyla lub nieco korzystniejszy. To oznacza, że przynajmniej 75% krajów UE (bez uwzględniania Grecji) miało nakłady niższe od Polski. To stawia nas w dość korzystnym świetle. Ale czy to powód do dumy? Oczywiście nie. Konflikt rosyjsko-ukraiński tylko nam uświadomił i przypomniał, że Polska cierpi na chorobę krajów demokratycznych. Kraje te, pod wpływem ekonomicznych oczekiwań społeczeństwa i potrzeb, spychają wydatki na wojsko na dalszą pozycję. I wbrew zapewnieniom PiS, nic się nie zmieniło w okresie 2016-2021. To, że PiS po 2021 – ewentualnie – podniósł relatywnie nakłady na armię lub planuje to dopiero zrobić, to żadna łaska. Mamy wojnę za wschodnią granicą i musimy uzupełnić luki w sprzęcie wojskowym przekazanym Ukrainie. Chyba mało kto już pamięta, że jeszcze półtora roku temu, gdy kryzys rosyjsko-ukraiński był pewny, to rząd PiS z uporem promował rozdawanie pieniędzy w ramach Nowego Ładu. Całkiem niedawno premier i prezydent zapewniali obywateli, że jesteśmy w tak dobrej sytuacji finansowej, że stać nas 13-tą i 14-tą emeryturę. Doprawdy? To dlaczego teraz mamy się zadłużać na wydatki związane z obronnością?
Tyle sucha statystyka do 2021 r.
Polska za rządów PiS (2017 r.) przyjęła plan rozwoju i wzrostu nakładów na wojsko. Jeszcze przed konfliktem ukraińskim nakłady miały rosnąć o średnio 5 pkt. bazowych rocznie do PKB (osiągając min. 2,5% w 2030 r.), co – biorąc pod uwagę skalę sztandarowych programów socjalnych PiS – jest wartością śmiesznie małą, żeby nie powiedzieć mikroskopijną. Dopiero konflikt za naszą wschodnią granicą radykalnie zmienił nastawienie władz do modernizacji armii i skali zakupów. Teraz mówimy już o 3%, 4% czy nawet 5% do PKB wydatków rocznie. Co chwilę podawane są nowe liczby i perspektywa dojścia do nich. Zapowiadamy potężne zakupy czołgów, wyrzutni rakiet i rozwój armii do 300 tys. ludzi (w tym 50 tys. terytorialsów) trąci lekką przesadą. Jestem przekonany, że wkrótce spuścimy z tonu i powrócimy do racjonalnej rozmowy o skali wydatków.