Płaca minimalna cz1

Jednym z wielu powodów dla których zdecydowałem się rozpocząć na początku 2006 r. prowadzenie strony, było i jest chęć podzielenia się wiedzą i spostrzeżeniami na temat otaczającego nas ekonomicznego świata. Tematów wartych opisania jest mnóstwo, ale i życie (codzienne wydarzenia) dostarczają ich w takiej liczbie, że muszę co i rusz dokonywać selekcji. Jednym z tematów jest płaca minimalna. Niezmiernie intrygujący temat z pogranicza życia społecznego i ekonomicznego. Powodem przedstawienia własnej opinii jest artykuł jaki miałem okazję przeczytać w piątkowym lub sobotnim „Parkiecie” (czyli z 9 lub 10 sierpnia) pod dość odważnym tytułem „Po co komu płaca minimalna?” Marcina Peterlika z IBnGR. Artykuł z pozoru odważny i proponujący zrzucenie kolejnych barier rzekomo stawianych pod nogi przedsiębiorcom. Okazja do poruszenia trudnego dla ekonomistów tematu również i z tego powodu, że artykuł przedstawia pewien problem w dość charakterystyczny dla liberalnych ekonomistów sposób. Dużo emocji i mało merytorycznych argumentów, co dziwi kiedy bierze się pod uwagę instytucję jaką autor reprezentuje. Innym powodem mojej reakcji jest męcząca już maniera liberalizujących ekonomistów, którzy upierają się wypowiadać na wszelkie tematy ale poważne argumenty zastępowane są stale przez wyjaśnianie wszystkiego prawem popytu i podaży. Taki czysty ekonomiczny liberalizm ma jedna poważną zaletę: pozwala wielu publikującym ekonomistom zabierać głos w każdej sprawie. Tym razem prawem popytu i podaży załatwia się rzekomo socjalistyczny relikt, czyli płace minimalną.

Zacznijmy od definicji co to płaca minimalna. Bardzo ogólna definicja brzmi mniej więcej tak: „płaca o ustalonej ustawowo wysokości, gwarantująca podstawową konsumpcję pracownika i jego rodziny, której zadaniem jest zapewnienie reprodukcji siły roboczej”.

W roku bieżącym płaca minimalna w Polsce wynosi 936 pln brutto. W ujęciu netto jest to prawie 690 pln. Załóżmy dalej, że mamy do czynienia z małżeństwem gdzie obydwoje dorosłych tak zarabia, a na dodatek mają dwoje dzieci. Biorąc pod uwagę koszty utrzymania mieszkania i żywność, to do podziału pozostaje niewiele. W zależności od przyjętego wariantu taka rodzina może się kwalifikować do niewielkich datków z pomocy społecznej. By lepiej zobrazować poziom życia takiej rodziny, to skala dochodów na osobę mieści członków rodziny pomiędzy pojęciami „minimum egzystencji” a „minimum socjalnym”. Proponuje czytelnikom zapoznać się z definicjami tych pojęć. Przykładowo „minimum egzystencji” zakłada że obywatel nie ma na bilet miesięczny, a na przykład mój bilet na tramwaj kosztuje prawie 100 pln. Do takich samych wniosków dochodzi się biorąc pod uwagę jednoosobowe gospodarstwo domowe.

Międzynarodowa Organizacja Pracy (UE opiera się na regulacjach MOP) zakłada, że płaca minimalna powinna zapewnić poziom życia pozwalający na uczestnictwo w życiu danej społeczności i zapobiegający pauperyzacji oraz wykluczeniu społecznemu. Niemniej MOP uznaje, że poziom płacy minimalnej może być uzależniony od sytuacji ekonomicznej kraju. I szczerze mówiąc, Polsce akurat do tego bliżej (tzn. rozwinięcia definicji). Warto dodać, że pojęcie płacy minimalnej odnosi się do pracy przeciętnej (prosta, lekka, w warunkach nieuciążliwych).

Wracamy do artykułu. Autor jest oburzony propozycją podwyżki płacy minimalnej, która na 2008 rok planowana jest w wysokości 1126 pln. Dodam, że celem rządu jest doprowadzenie  wskaźnika p.minimalna/p.średnia w gospodarce, do poziomu 40%. Autor nie podaje tych wartości ani nie przytacza innych danych, które pozwoliłyby się zorientować czytelnikowi dużo to czy mało. Wszystko zostaje skwitowane zarzutem, że rząd „kultywuje relikt socjalizmu, jakim jest płaca minimalna”. Przyznam, że w tym momencie zacząłem się zastanawiać czy autor wie, o czym pisze. „Ustawowe określenie płacy minimalnej miało przecież na celu obronę klasy robotniczej wyzyskiwanej niecnie przez przebrzydłych kapitalistów”. Zrobiłem pewien test z wykorzystaniem internetu, ile czasu potrzeba by zdobyć elementarną wiedzę dla zrozumienia skąd się wzięła i po co jest płaca minimalna. W ciągu kilkunastu minut (max. pół godziny; kwestia zadawanych haseł w wyszukiwarce internetowej) autor znalazłby interesujący zestaw opracowań i wiadomości. Idę już na dalekie ustępstwo i przyjmuję, że autor nie ma kontaktu z krajową prasą ekonomiczną, bo tam wielokrotnie przybliżano ten problem. Ja proponuję ciekawe opracowanie z marca 2005, które powstało w Biurze Studiów i Ekspertyz Kancelarii Sejmu (Informacja nr 1129). Pojęcie płacy minimalnej w świecie wolnorynkowym istnieje już ponad 100 lat, a rozwinięcie teoretyczne i zastosowanie nabrało większego tempa jakieś 80 lat temu. Obecnie swoje stanowisko i metodologie stosowania ma już przykładowo Komisja Europejska i OECD, czyli świat jak najbardziej wolnorynkowy. Płaca minimalna stosowana jest w większości krajów UE i przykładowo w USA. W pozostałych krajach UE zamiast stricte płacy minimalnej stosowane są inne rozwiązania mające na celu zapobiec degradacji społecznej pracowników najemnych i wykorzystywaniu ich przez przedsiębiorców. Kraje należące do wskazanych organizacji dość mocno się różnią pod względem zakresu stosowania płacy minimalnej. Nawet Wielka Brytania i Irlandia (w 1999 i 2000 r.) wprowadziły płacę minimalną (W.Brytania po kilkuletniej przerwie), a trudno te kraje nazwać socjalistycznymi. A jak my wyglądamy na tle innych krajów wg wysokości i zasięgu (liczba zatrudnionych) oddziaływania? W ostatnich kilku latach płaca minimalna stanowiła w Polsce ok. 35% średniego wynagrodzenia. Wg informacji podanych przez Komisję Europejską za 2005 r. wskaźnik ten dla większości krajów zawierał się w przedziale 34%-50% (50% w Irlandii i 44% w Słowenii). Z punktu widzenia odsetka osób pobierających płacę minimalną, u nas jest to ok. 4,5% a w krajach OECD większość krajów zawiera się w widełkach 1,0% – 15,6% (dolna granica to USA; dane za 2005 r.). Biorąc pod uwagę siłę nabywczą (jedno z opracowań podaje je w liczbie big-macków) nasza pozycja ulega niewielkiemu obniżeniu.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Ceny w VI 2007

Inflacja powolutku pnie się w górę. Wskaźnik roczny osiągnął w czerwcu 2,6%. W dalszym komentarzu tradycyjnie już dziele składniki inflacji na żywnościowe i nieżywnościowe. W czerwcu to obydwie grupy towarów i usług są odpowiedzialne za wzrost inflacji. No, może z przeważeniem koszyka nieżywnościowego. Miesięczny wskaźnik inflacji wyniósł 0,0%, co wbrew pozorom nie jest tak mało jak na tą porę roku. Inflacja roczna na poziomie 2,6% oznacza przekroczenie górnej granicy projekcji inflacji z kwietnia tego roku i osiągnięcie „górnych” prognozowanych  przedziałów z najnowszej projekcji. Oznacza to więc, że RPP musi czujniej przyglądać się inflacji, a przede wszystkim czynnikom które do jej zwiększenia się przyczyniają.

Wskaźnik cen żywnościowych obniżył się w porównaniu z majem o 1%, co utrzymało roczny wskaźnik cen na poziomie 4,4%. Ceny żywności nadal więc mocną rosną, ale na szczęście nie przyspieszają (w kwietniu roczny wskaźnik sięgnął 4,6%). Niestety nie należy oczekiwać, by coś się zmieniło. Analizując udział w przyroście inflacji rocznej, od kilku miesięcy koszyk żywnościowy aż w ponad 40% przyczynia się do wzrostu. Z podstawowych grup żywności wyróżnianych w koszyku inflacji, większość produktów przekracza rocznym tempem wzrostu cen podstawowy wskaźnik inflacji. Pozostałe, jak np. nabiał i oleje i z tłuszczami, również szybko rosną. Ceny na rynku żywnościowym to wypadkowa zmian na rynku europejskim, produkcji/skupu w kraju oraz specyficznych warunków meteorologicznych w bieżącym roku. Skup zbóż jest o prawie 40% mniejszy niż w roku ubiegłym. Rynek europejski zgłasza większe zapotrzebowanie na przetwory mleczne, zmiana cyklu „świńskiego” uległa przejściowemu zamrożeniu przy rosnącym zainteresowaniu mięsem drobiowym. Roczny wskaźnik wzrostu cen warzyw już od kilkunastu miesięcy przekracza niemal bez przerwy 10%. Od dwóch, trzech miesięcy znowu notujemy znaczne wzrost cen owoców. Biorąc więc pod uwagę krajowy popyt, nie należy oczekiwać odwrócenia trendu zmian żywności przynajmniej do jesieni, początków zimy. W takim układzie nawet mechanizm wolnorynkowy nie jest w stanie uchronić nas od wzrostów cen. Jako ciekawostkę podam zmiany cen drobiu. Obecna sytuacja chyba lekko zaskoczyła drobiarzy. Skup dopiero zaczął przyspieszać w reakcji na ceny w skupie. W czerwcu cena drobiu w skupie była aż o 30% wyższa od ubiegłorocznej. Rynek (my, konsumenci) zaakceptowaliśmy wzrost w sklepach tylko o 20%. Zdrożał nawet nasz „chleb powszedni”. I to sporo, bo aż o 7% w porównaniu z cenami z ubiegłego roku.

Ceny koszyka towarów nieżywnościowych wzrósł w porównaniu z majem o 0,4%, czyli znacznie jak na tą porę roku. W efekcie roczny wskaźnik cen sięgnął 1,9%. Od paru miesięcy zwracam uwagę na ceny tej grupy towarów i usług, traktując je jako miernik wpływu popytu konsumpcyjnego na ceny. Pomijając już analizę każdej z grup z osobna, daje się zauważyć trwały wzrost cen tego składnika inflacji. Przyznać trzeba jednak, że następuje to niezwykle powoli. Tym razem chciałbym zwrócić uwagę na fakt iż oprócz grupy „odzież i obuwie”, ceny wszystkich pozostałych grup rosną (oczywiście bardzo powoli). O ile w ubiegłym roku część składników traciła tempo wzrostu lub odnotowywała pewną zmienność, to obecnie tendencja w poszczególnych grupach zdaje się utrwalać. Powodem tak wolnego wzrostu cen towarów i usług nieżywnościowych jest m.in. stała tendencja do wzrostu wartości złotego, który to proces w ostatnich 3-4 miesiącach się nasilił.

Miesięczny PPI wyniósł 0,6%, a roczny 1,8%. Tak więc tzw. „inflacja” w przemyśle uległa spowolnieniu w porównaniu z wcześniejszymi miesiącami (w I kw było ponad 3%). Wprawdzie kilka działów odnotowało znaczne miesięczne wzrosty (działy 16, 23 i 26), ale rekompensowały to niewielkie zmiany cen w pozostałych działach cenowych. Zatrzymam się na chwilę na dziale 26 (wg PKD) gdzie zlokalizowani są producenci materiałów budowlanych. W porównaniu z majem ceny w tym dziale wzrosły o 1,1%, co biorąc pod uwagę zmiany miesięczne cen w ciągu roku w ostatnich latach oznacza niestety, że na rynku materiałów budowlanych wciąż popyt przewyższa podaż. Nie będę się już rozdrabniał na każdy z działów, ale przypadku PPI zależność ze złotym jest jeszcze silniejsza (lepiej widoczna).

Nadal silnie rosną ceny w budownictwie. Podobnie jak w przypadku producentów trudno tu powiedzieć o zatrzymaniu wzrostu cen. Pozostaje jedynie wierzyć informacjom z rynku czy informacjom na przykład firmy Polskie Składy Budowlane o pierwszych sygnałach wyhamowywania wzrostów cen usług budowlanych i materiałów.

Pomijając więc rynek budowlany i sektory producentów materiałów budowlanych, trudno mówić o silnej presji cenowej. Niemniej ona istnieje (co wyżej wykazuje) i można mieć nadzieję że złoty gwałtownie lub długotrwale nie będzie się osłabiał, co pomoże nam panować nad procesami cenowymi w gospodarce.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Przerwa w pisaniu……

W związku z przygotowaniami do urlopu, zmniejszyłem nieco swoją aktywność w ostatnich dniach.
Ostatni teks (o sobie) to jedynie aktualizacja strony.
Wracam do pisania po powrocie, czyli w pierwszej połowie sierpnia.
Zapraszam.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Rynek finansowy w VI


Narzekałem w poprzednich
miesiącach na to, iż krajowy rynek finansowy jest zbyt spokojny, no to mam. W
czerwcu działo się bardzo dużo.

Stopy na rynku finansowym rosły praktycznie od początku
miesiąca. Już od 4 czerwca, czyli pierwszego pełnego tygodnia minionego
miesiąca. Podstawowym powodem wzrostu było oczekiwanie i ostatecznie decyzja o
podniesieniu stóp w eurolandzie. Piątego maja podniesiono stopę referencyjną z
3.75% na 4.00%. Znaczny wzrost stóp na krajowym rynku dotyczył terminów powyżej
1 roku. Rynek krótszych stóp początkowo nie reagował, ale w II połowie miesiąca
praktycznie kopiował ruchy z rynku obligacji. Dla porządku dodam, że komunikat
po decyzji ECB sugerował że nie należy oczekiwać zbyt szybko kolejnych
podwyżek, co spowodowało iż stopy długoterminowe w strefie euro nawet
minimalnie spadły w ciągu kolejnych dni. A wracając do polskich obligacji, to w
pierwszym tygodniu ich rentowność wzrosła dla terminów 2, 5, 10 lat odpowiednio
o: 13, 22, 18 punktów procentowych do 4.88%; 5,37%; 5,48%. W kolejnym tygodniu
tylko jednego dnia stopy obligacji się obniżyły, by ostatecznie wzrosnąć o 5
punktów procentowych. W połowie tygodnia zaczęły na rynek dochodzić kolejne
informacje o polskiej gospodarce, a później minutes z  poprzedniego posiedzenia RPP. Publikowane dane makroekonomiczne
powoli coraz bardziej uświadamiały graczom rynkowym, że utrzymanie inflacji w
zakładanym przez RPP przedziale może być trudne w kolejnych kwartałach i że RPP
w końcu może się zdecydować na jakiś ruch. Swoją ocenę minutes przedstawiłem na
stronie, ale przypomnę tylko że tekst minutes wskazuje iż jest grupa członków
RPP która dostrzega zagrożenia, ale marginalizuje je i stara się wskazać szereg
innych makroekonomicznych wielkości, które mają jakoby powstrzymać ewentualny
wzrost inflacji i powiększanie się luki popytowej. O ile wyniki inflacji są
publikowane co miesiąc, a więc jest ona mierzalna, to o precyzyjne wyniki luki
popytowej raczej trudno. Stąd być może dla tych którzy nie chcą dostrzegać
ryzyka stąd płynącego, nie jest ono widoczne. Po lekturze tekstu uderza jednak
fakt, że 2, 3 osoby w RPP tak naprawdę nie są do końca pewne swych argumentów i
przy pojawieniu się danych które nie potwierdzają ich postrzegania
rzeczywistości, gotowi są natychmiast zmienić zdanie. Poziom przytaczanych w
minutes argumentów wskazuje, że ich reakcja może być natychmiastowa i
emocjonalna. Mam na myśli zmianę postrzegania rzeczywistości nawet w wyniku
informacji o niewielkim znaczeniu dla gospodarki, lub informacji ze świata
społeczno-politycznego. Dla mnie oznaczało to poważne trudności w przewidzeniu
daty kolejnego podniesienia stóp, ale i skali wzrostu. Bodaj kilkakrotnie
zwracałem na swojej stronie na fakt iż istnieje ryzyko zmiany zachowań RPP i z
odwlekania podwyżki stóp Rada może przejść w stan nerwowego podnoszenia. Moim
zdaniem już dwa razy mieliśmy takie sytuacje w ostatnich kilku latach
(1999-2000 i 2004) i warto by było w końcu nauczyć się ich unikać. Sądzę że
mamy tu do czynienia z sytuacją kiedy 1 do 2 członków RPP – przy stabilizacji
poglądów pozostałych – potrafi nawet kilka miesięcy blokować konieczną decyzję.
Ja za konieczną decyzję uważałem podniesienie stóp o 0,25% już na koniec 2006,
ale zwolennikom tego ruchu brakowało wtedy przynajmniej jednego głosu. Szkoda.
Przed spotkaniem RPP pod koniec czerwca również wątpiłem w podniesienie stóp na
tym akurat spotkaniu. Mimo iż zabawa w typowanie dokładnego terminu kiedy Rada
zmieni stopy jest wciąż jeszcze popularna wśród części analityków czy doradców
(trafienie bardzo nobilituje w środowisku i mediach), ale ja tego unikam a
przyczyny już kiedyś wyjaśniałem. Dotychczasowe reakcje Rady i publikowane
komunikaty powodowały lokowanie terminu kolejnej podwyżki bliżej przełomu lata
i jesieni. Biorę jednak w obronę ekonomistów z instytucji finansowych. Zebrane
przez Gazetę Prawną prognozy (przed spotkaniem Rady) wskazywały na oczekiwanie
podwyżek najczęściej o 0,5% do końca roku. To że mało kto oczekiwał tego w
czerwcu, to efekt dotychczasowego brzmienia komunikatów. Po ostatniej decyzji
Rady wzrosło ryzyko nerwowych i emocjonalnych zachowań RPP w najbliższych
miesiącach, co z całą pewnością utrudni prognozowanie dokładnie w których
miesiącach będą następowały decyzje o kolejnych podwyżkach. A będą? Co ciekawe
aż dwóch ankietowanych ekonomistów na koniec 2008 spodziewa się stopy
interwencyjnej 4,5% lub 4,75%, co oznacza praktycznie stabilizację w porównaniu
ze stanem obecnym. Prognozy maksymalne to 6,0% na koniec przyszłego roku. Tego
na razie nie dyskontuje tego nawet rynek. Średnie prognozy skupiają się wokół
5,2%. Wyliczenia FRA 1 M na bazie WIBOR wskazują na oczekiwanie na koniec tego
roku stopy NBP na poziomie niemal 5,0%. FRA liczone na bazie stawek średnich (z
WIBOR i WIBID) wskazują na 4,85%. Rynek zajął słuszną pozycję po ostatniej podwyżce
stóp. Takie przewidywanie może być utrzymane do czasu co najmniej jednej porcji
miesięcznych makroekonomicznych danych. Tymczasem prognozy MF o inflacji nieco
przekraczającej oczekiwania z powodu cen żywności, mogą przestraszyć ale biorąc
pod uwagę ostatnie anomalia pogodowe nie powinny być wcale większym
zaskoczeniem. A wracając do makroekonomistów, to na koniec roku najczęściej
wskazywali na 4,75% poziom stopy referencyjnej. Gdyby mnie pytano przed
podwyżką, też wskazałbym ten poziom, ale biorąc pod uwagę decyzję z czerwca,
jest ok. 40% prawdopodobieństwo, że sięgnie ona 5,0%. Na koniec 2008 oczekuje
5,25% do 5,75%. Ale żeby było ciekawiej przypominam o skrajnych notowaniach, bo
są one autorstwa bardzo doświadczonych ekonomistów. Widać więc, że ocena najbliższych
kwartałów sprawia ekonomistom problemy.

A wracając do rynku międzybankowego, to w drugiej połowie
czerwca odreagowano zarówno nasze dane makroekonomiczne jak i wzrosty na
zagranicznych rynkach, gdzie obligacje dość dynamicznie rosły. Decyzja RPP była
jednak zaskoczeniem i zaraz po niej obligacje wzrosły o kilka dziesiątych. W
efekcie mieliśmy do czynienia w czerwcu z jednym z największych wzrostów w
ostatnich miesiącach. Rentowności obligacji wzrosły o od 30 do 40 pkt bazowych.
Analiza zachowań rynku oraz wyliczenia stóp oczekiwanych w 2008 r. wskazują że
obecnie rynek dyskontuje przeciętne oczekiwania ekonomistów i wobec tego nie ma
co liczyć na spadek stóp obligacji w lipcu i nawet w sierpniu, no chyba że dane
makroekonomiczne potwierdzą zagrożenia inflacyjne i postępującą lukę popytową.
W najbliższych tygodniach rentowności obligacji utrzymają się na poziomie z
końca czerwca lub wzrosną  kilkanaście
pkt. bazowych. Krótsza część krzywej rentowności (do roku) będzie się
zachowywać podobnie. Wątpię, by RPP w lipcu dokonała jakiegokolwiek ruchu.

Generalnie więc decyzja RPP była dla rynku pewnym
zaskoczeniem i dlatego tuż po niej dokonano natychmiastowej korekty. Jako, że
takie wzrosty stóp jak w czerwcu to rzadkość, więc zamieściłem ilustrację

Na rynku walutowym też gorąco. Z punktu widzenia złotego,
Polska staje się coraz atrakcyjniejszym krajem. W pierwszym tygodniu czerwca
trudno byłoby w to uwierzyć. Perturbacje na zagranicznych rynkach, spadek
giełdy w Polsce i wzrost obligacji spowodował znaczne osłabienie złotego w
dniach 5-7 czerwca. W ciągu tygodnia złoty osłabił się o 1,1%.  W kolejnych tygodniach złoty z nawiązką to
odrobił. W każdym z kolejnych trzech tygodni złoty zyskiwał ok. 0,8%.
Ostatecznie więc w czerwcu złoty zyskał ok. 1,5%. Niby więc niż nadzwyczajnego,
ale na tle innych rynków i w porównaniu z rynkiem obligacji, było ciekawie.
Jakiejkolwiek by nie używać analizy do oceny złotego (makroekonomiczna,
techniczna), to widać że rynek ma ochotę testować minimum. Poważnie jednak wątpię
by rynek odnotował tu jakieś sukcesy. Nie będę już rozpisywał się o
poszczególnych wariantach makroekonomicznych, ale poważnie wątpię by rynek był
w stanie poważnie i na dłużej przebić minima wyznaczone w początku maja tego
roku czyli 3,75 i 2,77 dla euro i dolara. Doceniam jednak determinację graczy
rynkowych. Mam jednak nadzieję że w porę zauważą, że próba dalszego napierania
na wyznaczony w czerwcu trend nie przyniesie większych sukcesów.

A na giełdach dalej wzrosty. Krajowa giełda chyba jeszcze
nie w pełni przeliczyła sobie wpływy wzrostów stóp na wyniki spółek.
Przykładowo stopa trzymiesięczna w ciągu kilku miesięcy wzrosła o ok. 0,5%. I
to jeszcze nie koniec. Jak na razie inwestorzy są zafascynowani osiąganymi
wynikami gospodarki, a ta faktycznie sprawiła niespodziankę w IV i szczególnie
w I kw tego roku. Dobra koniunktura na krajowej i światowych giełdach
spowodowana jest wciąż dobrymi wynikami poszczególnych gospodarek. Dotychczas
prognozy makroekonomiczne dość często zakładały utrzymanie tempa PKB lub spadek
za 1,2 lub 3 lata. W Polsce podobnie. Ekonomiści nie chcą uwierzyć w trwałość
obecnego tempa wzrostu. Dla inwestorów wygląda to inaczej. Wbrew zapowiedziom,
gospodarka ma się świetnie, a MF i jeden z zagranicznych banków inwestycyjnych
sugerują wręcz 6,0% – 6,5% PKB za cały bieżący rok. Inwestorzy więc tak długo
jak nie zobaczą potwierdzenia w faktach, tak długo nie przestaną wierzyć w
nieustające wzrosty, a już na pewno za nic sobie mają sugestie analityków o
zalecanej korekcie. I to pomimo iż w czerwcu analitycy wyjątkowo często
zwracali uwagę na nieuzasadniony zbyt wysoki poziom indeksów giełdowych.
Odniosłem wręcz wrażenie, że próbowali się na siłę wręcz dopatrzyć symptomów
stabilizacji. Trudno sobie wyobrazić sezonowo w II kw tak świetne wyniki jak w
I kw, ale też nie ma co oczekiwać wyników słabych i tak też może być do końca
roku. Chyba dopiero pod koniec roku inwestorzy zaczną zwracać uwagę na całość
danych makroekonomicznych i wzrost kosztu długu.

W pierwszym tygodniu czerwca spadki odnotowały wszystkie
większe giełdy oraz parkiet warszawski. To chyba efekt coraz większego napięcia
przed każdym kolejnym spotkaniem FED czy ECB i towarzyszącemu temu mnożeniu
wariantów rozwoju sytuacji ekonomicznej. W Europie spadki były dość poważne, bo
od 2% do 4%. Nasza korekta tylko o 1% świadczy o stalowych nerwach krajowych
graczy. Biorąc jednak spadki na całym świecie, to nasz był dość przeciętny. W
kolejnym tygodniu wszyscy z nawiązką odbili sobie spadki z okresu 5-8 czerwiec.
Główne giełdy rosły od 1% do prawie 6%, a my tylko „skromnie” 3,9%. Ale kolejne
dwa tygodnie to już praktycznie stabilizacja, przy czym nasza giełda rosła o
prawie 1% każdego z dwóch ostatnich tygodni czerwca. Z punktu widzenia analizy
technicznej (NACD, RSI) giełda rośnie za szybko, co utrzymuje ryzyko korekty.
Kiedy patrzy się jednak na tempo napływu pieniędzy do funduszy inwestycyjnych,
to widać że Polacy mają zupełnie inny obraz sytuacji, kupują jednostki funduszy
akcyjnych na potęgę.

I na zakończenie ciekawostka. W czerwcu odbył się
przetarg na 30-letnie obligacje. To istotne wydarzenie dla rynku, bo potwierdza
jego systematyczny rozwój i dojrzałość. Przy podaży 1 mld pln, pobyt sięgnął 3
mld. Rentowność średnia wyniosła 5,56%. Być może dla wielu osób to nic
szczególnego, ale ja pamiętam czasy kiedy zestaw stawek WIBOR nie obejmował
nawet 6 m-cy, a na kiedy na monitorze Reutersa pojawiał się bank z kwotowaniami
na 12 m-cy, wzbudzało to spore zainteresowanie, bo od dealera wymagało sporego
kunsztu by nie zrobić głupstwa.

 


Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Strajk pielęgniarek, moja ocena cz2

Obecnie wobec wspólnego negocjowania postulaty wymieszały się. Wiem, że zawód lekarzy jest odpowiedzialny (co nie oznacza, że pamiętają o tym wszyscy lekarze). By zostać lekarzem trzeba skończyć 6-letnie studia i odbyć 13-miesieczny staż. Z całą pewnością jest to trudna droga do zawodu. Niemniej już od dziecka wysłuchiwałem w radiu i telewizji, że chętnych na studia było więcej niż miejsc. Dzisiejsi lekarze musieli wiedzieć, że nie czeka ich łatwe życie i czekanie na poprawę swego losu może trochę potrwać. Według ostatnio opublikowanych danych przez Ministerstwo Zdrowia, lekarz bez specjalizacji otrzymuje 1,8 tys. pln (2,4 tys. z dodatkami), a lekarz specjalista 2,5 tys. pln (4,0 tys. z dodatkami), pielęgniarka 1,37 tys. (2,0 tys.), pielęgniarka specjalistka 1,7 tys. (2,6 tys.). Przez ponad 10 lat dynamika wynagrodzeń była na poziomie zbliżonym do średniej dla gospodarki narodowej. Tak więc sytuacja służby zdrowia nie ulegała praktycznie poprawie, może poza niektórymi specjalnościami. Z tego punktu widzenia rządzących mści się bardzo odwlekanie podniesienia płac w minionych latach. Zmarnowaliśmy trochę czasu. Jednak przyznać trzeba, że nie każdy rząd dysponował pieniędzmi na poważniejsze zasilenie służby zdrowia. Zgadzam się, że jest to grupa zawodowa niedowartościowana, ale próba zagwarantowania każdemu lekarzowi i pielęgniarce „na wejściu” takich zarobków na tle zarobków w innych profesjach, to spora przesada. Same tylko oczekiwane podwyżki w jednym roku wymagają większych kilku miliardów pln. Nawet jeżeli rozłożymy to na 2-3 lata, to moja ocena oczekiwań płacowych pozostaje bez zmian. Nie mam pojęcia czym miałoby to być sfinansowane. Dynamika środków publicznych przeznaczanych na służbę zdrowia to ponad 4% nominalnie w ostatnich kilku latach i radykalna poprawa sytuacji służby zdrowia wymagałaby dwu lub trzykrotnie szybszego tempa wzrostu nakładów, by w ciągu kilku lat spełnić przedstawione oczekiwania służby zdrowia.

A co proponuje rząd? Niemal dokładnie rok temu na posiedzenie Rady Gabinetowej przygotowano krótki materiał o sytuacji służby zdrowia. Diagnoza wynagrodzeń była słuszna i trzeba powiedzieć, że zobowiązanie do poprawy wynagrodzeń zostało wprowadzone w życie na przełomie 2006 i 2007 r. Moim zdaniem związkowcy powinni zadbać o utrzymanie otrzymanych podwyżek, mimo iż rząd zobowiązał się do tego by podwyżka zimowa nie była jednorazowym i przejściowym podniesieniem płac. Potem już tylko dbać, by dynamika wzrostu nakładów utrzymywała się co najmniej w średnim terminie tempo dwukrotnie wyższe niż prezentowane wyżej. Pomijając dokładniejsze wyliczenia, wymagałoby to potraktowania poprawy sytuacji służby zdrowia jako jeden z priorytetów obecnego rządu. A byłoby to trudne do zrealizowania. Przy tych dość optymistycznych założeniach, osiągniecie 6% PKB nakładów na służbę zdrowia (wg metodologii strajkujących) w ciągu dwóch lat, nawet jak na wyjściową pozycję negocjacyjną pracowników służby zdrowia, jest kompletnie niemożliwe. Wyliczenia wskazują, że aby osiągnąć 6% PKB nakładów do 2009, to wymaga to rocznych wzrostów nakładów na poziomie 30% (!). A wracając do rządowego dokumentu, to zakładał on wzrost nakładów z 4,5% w 2007 na prawie 5% w 2009. Ale najbardziej ciekawe jest to, iż w gruncie rzeczy rząd w swym pomyśle oparł się na wzroście składki i wpływów, wprowadzeniu ubezpieczenia pielęgnacyjnemu i wzroście wydatków gospodarstw domowych. Czyli połączenie nowych danin (częściowo na pewno słusznych!) i większych wpływów z tytułu wzrostu gospodarczego (wzrost zatrudnienia i wynagrodzeń). Tak więc sprzedawanie tego w mediach jako efektu wyjątkowego zatroskania, umiejętności gospodarowania i wprowadzania w czyn gospodarki społecznej, to gruba przesada. Nadzieją strajkujących mogą być niektóre założenia, przyjęte dość ostrożnie.

Tyle szeroko zarysowanego tła. A jak widzi to tło pielęgniarka? Skoro swoją dolę poprawia ten kto ostrzej zastrajkuje i przedstawi bardziej wygórowane oczekiwania. Stosując zasadę więcej zażądaj, to dadzą 50% lub 30%, można więcej wytargować. Skupienie sympatii mediów i automatyczna sympatia polityków opozycyjnych daje silną pozycję w sporze w rządem. Szczególnie w sporze z rządem, który chce uchodzić za rozdającego potrzebującym i unikającego sporów na tle ekonomicznym z poszczególnymi grupami społecznymi. Oczekiwanie głosu ekonomistów nic nie daje, bo ci od lat twierdzą, że albo nie teraz, albo bardzo drobnymi kroczkami, albo że jest dziura budżetowa, a na dodatek udają że nie wiedzą iż nakłady na służbę zdrowia i tak będą rosły. Nie z powodu braku chęci i pomysłu na racjonalizację służby zdrowia, ale z powodu wzrostu oczekiwań społeczeństwa odnośnie swojego zdrowia. I na koniec: ile razy można wysłuchiwać, że nie ma pieniędzy. A na obniżkę składki rentowej było? Na budowę obiektów sportowych w Warszawie 1,2 mld pln też nagle się znalazło, mimo iż nie jest to obiekt pierwszej potrzeby dla warszawiaków. Można się nie zgadzać i jako ekonomista nie utożsamiam się z taki spojrzeniem, ale w gruncie rzeczy ten strajk i jego przebieg specjalnie mnie nie dziwią.

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Strajk pielęgniarek, moja ocena cz1

Ekonomika służby zdrowia intryguje mnie od dawna. I jako ekonomistę, i jako człowieka od czasu do czasu korzystającego z jej usług. Dla osób próbujących studiować tematykę służby zdrowia od razu mówię, że nie jest łatwo. Szczególnie nie jest łatwo zejść osobie postronnej na poziom funkcjonowania pojedynczych placówek. Ale powalczyć warto, bo temat ciekawy.

Powracam do tematu bieżącego sporu pracowników służby zdrowia z rządem, ponieważ pracownicy służby zdrowia postawili postulaty, które są nie do spełnienia. Strona rządowa się broni i przypomina, co już dała i co dać zamierza. Media do tej pory na ogół sprzyjały protestującym. Politycy opozycji wykorzystali obecną dość niebezpieczną sytuację do zdobycia popularności, udając że nie widzą o jaką kwotę chodzi. Być może można podejść do tego sporu jak do wielu innych, ale skala oczekiwań i pojawiające się pomysły rozmów w znacznie szerszym gronie o sytuacji finansowej sfery budżetowej są dość niebezpieczne dla budżetu.

Jako ekonomista uważam, że protestujący potężnie przesadzili w swoich oczekiwaniach, co dalej wykażę. Z przekory jednak zaryzykuje spojrzenie na obecny spór okiem pielęgniarek, by starać się przynajmniej zrozumieć ich postawę. Chwilami niestety trudno im się dziwić biorąc pod uwagę ekonomiczno-polityczne otoczenie, w jakim działają.

Osoby pracujące w szeroko rozumianej sferze budżetowej od lat mają problemy z dociągnięciem swoich wynagrodzeń do poziomu sfery komercyjnej. Biorąc pod uwagę również emerytów, to od sytuacji budżetu uzależnione są w większym czy mniejszym stopniu wynagrodzenie kilku milionów ludzi w Polsce. Możliwości budżetu są funkcją rocznych przychodów, zmienności koniunktury gospodarczej oraz szeregu innych koniecznych wydatków lub obciążeń, które należałoby zmniejszyć. W efekcie większość, nazwijmy to „upośledzonych finansowo” środowisk lub ich części (np. pielęgniarki), nikt nie jest w stanie zadowolić. Jeżeli wskutek negocjacji ustala się dynamikę wzrostu (tam gdzie można to negocjować z rządem, a więc nie jest to opcja dla pielęgniarek), to z natury rzeczy jest to dynamika dość niska. Za niska w sytuacjach jak obecnie, ale interesująca w latach słabszej koniunktury, kiedy w sektorach skomercjalizowanych realna dynamika wzrostu była rzędu 2% rocznie. Próba zaspokojenia oczekiwań, nawet jeżeli moralnie w większości słusznych (praca pielęgniarki za nieco powyżej 1 tys. złotych netto, to nie jest rarytas), i tak napotyka na ograniczone możliwości budżetu. W efekcie grupy poszkodowane stosują przeróżne formy „przypominania” o sobie. A że próby te są skuteczne, to stanowią zachętę dla innych. Politycy, którzy jako jedyni nie mogą uciec przed szukaniem rozwiązań i wprowadzanie ich w życie, niestety podejmują decyzje nie zawsze słuszne. Mówię tu w kontekście szerszym niż wynagrodzenia. Ustalenia dotyczące emerytur pomostowych tak naprawdę zostały wymuszone uregulowaniami sprzeda kilku lat, a ustępstwa rządy wobec środowiska kolejarzy czy nauczycieli były za duże. Rząd tak bardzo chciał uniknąć konfliktu, że aż zachęcił kolejną grupę zawodową do upomnienia się o swoje.

Środowiska ekonomiczne, kształtujące świadomość Polaków poprzez media, bardzo niechętnie podejmują temat wynagrodzeń sfer powiązanych z budżetem. Temat podziału profitów wzrostu gospodarczego pomiędzy poszczególnymi grupami zawodowymi jest słabą stroną ekonomistów. Przez lata przyglądając się sporom ekonomicznym zauważyłem, że większość ekonomistów spłyca temat wynagrodzenia sfery budżetowej do deficytu budżetowego i ciągłego braku środków. Podobnie jest teraz. Jeżeli już ktoś wypowiada się na ten temat, to na ogół bardzo ogólnie, no i że nie ma środków. Pomijam już to, że są i przypadki wskazujące na poważną nieznajomość tematu. Były doradca ekonomiczny premiera Marcinkiewicza oraz jeden z ekonomistów bankowych prowadzących bloga robią wrażenie jakby nie do końca orientowali się, o co chodzi, no ale opinie trzeba wyrazić, bo jest to dobrze widziane. Opinie są przedstawione wg zaprezentowanego wyżej schematu. W przypadku drugiej osoby, sugerowane potencjalne źródła finansowania służby zdrowia wskazują na poważną nieznajomość zasad finansowania służby zdrowia w Polsce i istoty bieżącego sporu. W żadnym z tych dwóch przypadków nie odniesiono się głębiej do oczekiwań strajkujących.

Politycy opozycji wykazali daleko posunięte lekceważenie finansów publicznych. Oczekiwania pielęgniarek, czy w ogóle poszczególnych związków służby zdrowia są kompletnie nieracjonalne. Jednak postawa polityków opozycji sugerowała strajkującym, że ich oczekiwaniom są możliwe do zrealizowania. Jedna z opozycyjnych partii również zaoferowała 6% PKB nakładów na służbę zdrowia. Przez kilka dni w programach publicystycznych trafiałem na posłankę Ewę Kopacz (PO) z sejmowej komisji zdrowia, która krytykowała postawę rządu. Oczekiwałem bardziej konstruktywnej postawy. Niestety w żadnej z tych audycji nie usłyszałem jakiejkolwiek liczby czy oceny finansowych roszczeń przedstawicieli służby zdrowia.

Próbując spojrzeć na problemy służby zdrowia oczami pielęgniarek warto przypomnieć ich oczekiwania oraz oczekiwania lekarzy i postawę rządu, tym bardziej że zbyt rzadko media podają te liczby. Najczęściej mamy do czynienia z emocjonalnym podejściem do strajków. Sympatie do pielęgniarek budzi nie tyle ich niskie uposażanie, co determinacja w poprawie swojego losu na tle stanowczej postawy przedstawicieli rządu.

Poniżej prezentuje oczekiwania pielęgniarek i lekarzy (cytuję za „Rzeczpospolitą”):

Postulaty lekarzy

·         Zwiększenie nakładów na leczenie

·         Podwyżki do 5 tys. dla lekarza i 7,5 tys. dla lekarza specjalisty

·         Koszyk usług gwarantowanych

·         Dopływ prywatnych pieniędzy: dopłaty od pacjentów i ubezpieczenia dodatkowe

·         Stworzenie konkurencji dla NFZ: wiele funduszy zarządzających składkami od ubezpieczonych

·         Zniesienie limitów na leczenie, konkurencja między szpitalami

·         Wprowadzenie bonu zdrowotnego: pieniądze na leczenie trafiałyby do funduszu wskazanego przez pacjenta, a nie do NFZ

·         Szpitale działające na zasadzie spółek prawa handlowego

Postulaty pielęgniarek

·         Zwiększenia publicznych nakładów na służbę zdrowia do 5 proc. PKB w 2008 r. i do 6 proc. PKB w 2009 r. (teraz wydajemy ponad 4 proc. PKB)

·         Przedłużenie tegorocznej, 30-procentowej podwyżki płac w służbie zdrowia na przyszły rok

·         Podwyżka dla pielęgniarek – tysiąc złotych, do 3 tys. zł brutto

·         Podwyżki dla wszystkich pracowników medycznych od października 2007 r. i "kroczące podwyżki" w następnych latach

·         Określenie, jaką część procedur medycznych stanowią koszty pracy personelu

·         Brak zgody na prywatyzację służby zdrowia (Rzeczpospolita)

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Rynek TFI w maju


Nabieramy coraz większej ochoty do oszczędzania w
funduszach inwestycyjnych. Na koniec maja TFI zgromadziły już 132 mln pln,
czyli o ponad 33 mld więcej w porównaniu z końcem ubiegłego roku. Zwracam na to
uwagę, bo oznacza to przekroczenie znacznej część prognoz dla całego roku 2007
z końca ubiegłego roku. Prognozy uaktualnione mówią o 150 mld w TFI na koniec
tego roku, czyli wzrost o ponad 50% w porównaniu z końcem 2006 r. Analizując te
dane należy pamiętać, że mówimy o WAN (wartość aktywów netto) i oceniając
wzrost dotychczasowy oraz przyszły, wartości te zależą w dużym stopniu od
koniunktury giełdowej. Wartość WIG na koniec maja była wyższa od wartości na
koniec grudnia o 24%.

Tylko w maju wzrost wartości naszych lokat w TFI
przekroczył 9 mld pln. Po kilkoma względami był to miesiąc rekordowy lub prawie
rekordowy. Wspomniany wzrost w ciągu jednego miesiąca jest rekordowy pod
względem wzrostu nominalnego i jednym z najlepszych pod względem miesięcznej
dynamiki wzrostu (7,5%). Dynamika roczna to aż 73%.

W maju wzmocnieniu uległa tendencja widoczna od wielu
miesięcy. Niemal nieprzerwane wzrosty na giełdzie powodują coraz większe
zainteresowanie funduszami akcyjnymi, krajowymi i zagranicznymi. Wspomniany
wyżej wzrost w maju rynku TFI o 9,2 mld pln w aż 50% spowodowany był napływem
nowych środków. To kolejny rekord rynku. Z 4,5 mld salda wpływów i umorzeń, aż
3,5 mld przeznaczone był na krajowe fundusze akcyjne. Oznacza to, że aż 80%
nowych środków napływających na rynek skierowane było do  krajowych funduszy akcyjnych. Po
przejściowym osłabieniu na przełomie roku lokowania w fundusze akcyjne,
następuje gwałtowny wzrost. Biorąc pod uwagę wzrost zagranicznych funduszy
akcyjnych, można w pewnym uproszczeniu powiedzieć, że obecnie jesteśmy
zainteresowani niemal tylko funduszami akcyjnymi, albo funduszami silnie
związanymi w rynkiem akcji. Jesteśmy więc świadkami pewnej rozbieżności.
Komentatorzy rynkowi (maklerzy i doradcy inwestycyjni) coraz częściej zwracają
uwagę inwestorów na fakt, iż giełda nie może rosnąć w tym tempie bezustannie. O
ile ci którzy bezpośrednio inwestują  na
giełdzie zdają się mają tego świadomość, co wnioskuję po gwałtownym wzroście i
spadku zainteresowania niektórymi firmami lub branżami, to preferencje osób
lokujących na giełdzie za pośrednictwem funduszy są dokładnie odwrotne. Ponadto
osoby bezpośrednio lokujące na giełdzie na ogół dość dobrze znają nastroje i
komentarze rynkowe. Obawiam się że Polacy lokujący w fundusze akcyjne po prostu
lokują bo rośnie, a instytucje finansowe w reklamach również chętnie posługują
się historycznymi wzrostami. W obecnej sytuacji doradzałbym inwestowanie w
fundusze mieszane, które są dobrym połączeniem ryzyka i stabilizacji w obecnych
warunkach i ograniczenie udziału funduszy akcyjnych. Ponad połowa portfela przeciętnego
posiadacza jednostek funduszy inwestycyjnych jest silnie związana z akcjami.
No, chyba że ktoś ulokował środki w akcyjny fundusz parasolowy i stale
monitoruje sytuację na giełdzie. W przypadku stabilizacji lub korekty na
giełdzie można w miarę błyskawicznie przenieść środki do bezpieczniejszego
funduszu, minimalizując konsekwencje finansowe.

Ciekawi mnie, wobec coraz większego zainteresowania
bardziej ryzykownymi funduszami, na jakich założeniach opierają się inwestorzy?
Czy orientują się w bieżącej sytuacji rynkowe? Jak przedstawiają im bieżącą
sytuację doradcy pracujący a terenie? Niestety nie mam wiedzy o poziomie
przygotowania tej właśnie rzeszy doradców, którzy codziennie kontaktują się
klientami, by sprzedać/doradzać w lokowaniu nadwyżek finansowych. Patrząc na
rynkowe fakty, uczucia mam mieszane.

Fundusze akcyjne w ciągu miesiąca wzrosły o 20% krajowe i
(!) 25% akcji zagranicznych.

Niechęć do niskich stóp zwrotu widać po słabym
zainteresowania  funduszami stabilnego
wzrostu. Średni miesięczny wzrost w 2007 to 2,5%. Dalej spada zainteresowanie
funduszami bezpiecznymi (papierów wartościowych i pieniężne). W poszukiwaniu
ponadprzeciętnych zysków zwiększa się zainteresowania funduszami
niestandardowymi. Ich wartość wzrosła aż o 10,5% w maju.

Słusznie zrobiła Komisja Nadzoru Bankowego, stanowczo
reagując na reklamy odnoszące się do historycznych wzrostów. Kto wie, może w
końcu któreś TFI przełamie się i zaryzykuje reklamę bezpiecznego funduszu
używając słów: „giełdy wiecznie nie rosną, zainteresuj się naszym funduszem
papierów wartościowych, bo właśnie obniżamy opłaty”. Po aktualnych reklamach
widać, że chętnych do przełamania bariery nie ma. Zwróciłem uwagę na fundusze
bezpieczne i opłaty, bo tu i tu coś szwankuje. Śledząc wypowiedzi i politykę
niektórych TFI widzę, że niektórym zarządzającym nie zależy na prowadzeniu
funduszy papierów wartościowych i funduszy pieniężnych. Słabe wyniki funduszy
bezpiecznych już nieraz krytykowałem, a kwestię opłat poruszały finansowe media
na przełomie roku.

Liderem napływu środków było TFI Pioneer Pekao. Trzydniowa
emisja funduszu średnich firm zgromadziła aż 1,6 mld pln (!). Głównie dzięki
temu błyskotliwemu ruchowi środki będące w posiadaniu tego TFI zwiększyły się o
10,5%. Taki wzrost, tak dużego TFI, to wydarzenie. Między innymi z tego powodu,
że pozwoliło to towarzystwu minimalnie poprawić pozycję rynkową. Udział
towarzystwa stale spadał po kilka dziesiątych miesięcznie. Tak więc wzrost w
strukturze rynku o 0,6% co informacja godna podkreślenia. Nowymi emisjami i
dobrą reklamą rośnie TFI Opera. Trzeci miesiąc z rzędu środki w posiadaniu
towarzystwa rosną o 20% miesięcznie. Pozwoliło to przekroczyć 1% udziału w
strukturze rynku. W jeszcze szybszym tempie pnie się TFI Noble Funds, 32% w
maju. Warto zwrócić uwagę, że aktywa kilku dużych TFI rosły w tempie zbliżonym
do wzrostu rynku.

W maju najlepsze wyniki wśród krajowych funduszy akcyjnych
odnosiły fundusze firm inwestujące w firmy małe i średnie. Średnie wzrostu
jednostek to ok. 10%. Nie dziwi więc popularność tych funduszy, tym bardziej że
miesięczne wzrosty na tym poziomie to niemal standard od paru miesięcy.
Miesięczne stopy zwrotu z pozostałych funduszy akcji już drugi miesiąc z rzędu
są o ok. 1/3 mniejsze. Wzrost wartości środków w funduszach zagranicznych
akcyjnych to efekt trafionego pomysłu TFI ING oraz atrakcyjnych wzrostów na
zagranicznych giełdach. Pomijając wpływ kursu, można tu było zarobić przyzwoite
kilka procent w maju.

Kilka funduszy krajowych papierów wartościowych osiągnęło
bardzo ciekawe wyniki. Dwa fundusze Pioneera, Skrabca i Union Investment dały w
maju stopę zwrotu a przedziale 0,5%-0,9%. Biorąc pod uwagę stabilizację na
rynku papierów wartościowych w maju, podejrzewam że to efekt umiejętnego
„podrasowania”, czyli drobnego uzupełnienia o bardziej ryzykowne formy
inwestycji. Sądzę, że to jedna z dobrych recept na podniesienie wyników
funduszy i zajęcie wysokich miejsc w rankingu. Fundusze dolarowe i eurowe
przyniosły w maju minimalne straty.

Fundusze stabilnego wzrostu „dawały” 2% w maju, a fundusze
mieszane – średnio 3,6%. To ładne wyniki, ale jak widać Polacy chcą zarabiać
więcej. Fundusze zagraniczne mieszane miały wyniki ponad dwa razy gorsze od
krajowych mieszanych, ale urok czegoś zagranicznego wciąż jest skuteczny
(wzrost środków w funduszach w maju 1,7%). Być może jest to tylko efekt wzrostu
akcyjnej części.

W opracowaniu wykorzystałem m.in. materiały firmy Analizy
Online Sp zoo.


Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Minutes z maja i decyzja RPP

Po dzisiejszej decyzji RPP mam trochę satysfakcji, ale i nie ukrywam rozczarowania. Ale o uczuciach później, bo pierwotnie miałem zamiar przedstawić kilka refleksji dotyczących treści zawartych w najnowszych minutes po majowym spotkaniu RPP. Część rozważań jest powtórzona, bądź odnosi się do bieżąco komentowanych danych makroekonomicznych, ale pojawiły się również rozważania, których dawno już nie było.

Znaczna część rozważań, co oczywiste (chociaż nie do końca), koncentrowała się na inflacji. Argumentami za podtrzymaniem inflacji na bezpiecznym poziomie ma przemawiać kilka czynników. Zwrócono słusznie uwagę na dynamiczne rosnące inwestycje, które mają przyczynić się do wzrostu produktu potencjalnego. Dla mnie to trochę podejście podręcznikowo-makroekonomicznie. Ryzyko inflacyjne może się pojawić szybciej niż efekty inwestycji. Na efekty inwestycji trzeba czekać kilka kwartałów, jak nie dłużej. Argument o sprzyjających wzrostowi wydajności efektach inwestycji zagranicznych typu greenfield odbieram jako desperację w poszukiwaniu potwierdzenia własnych poglądów niż racjonalny argument. Inwestycje typu greenfield mają niewielki udział w nakładach inwestycyjnych ogółem i produkcja nie każdej z nich skierowana jest w całości na rynek krajowy.

Jako nietrafiony uważam również argument o spadku produkcji przemysłowej w II kw 2007 r. Fakt iż dynamika produkcji sprzedanej będzie spadać po zimie nie powinien być zaskoczeniem  dla osób analizujących zmiany produkcji przemysłowej na tle cyklów gospodarczych. Nie oznacza to wcale spadku dynamiki do zera (a już tak bywało w Polsce). Ponadto rozpędu nabiera pozostała część gospodarki.

Biorąc pod uwagę powyższe opinie o inwestycjach, racje mają „inni członkowie”, którzy zwrócili uwagę, że grożąca nam luka popytowa i wywołana tym presja inflacyjna nie da się tak łatwo wytłumić inwestycjami, ze względu na zbyt odległą perspektywę. Uwaga o luce popytowej jest moim zdaniem podstawowym argumentem za podniesieniem stóp i kluczowym problemem obecnie dla makroekonomistów. Słusznie też, ta sama grupa „innych członków RPP” zwraca uwagę, że import może nie być wystarczającym hamulcem dla utrzymania inflacji w wyznaczonych przez RPP granicach.

Wpływ rynku pracy i wynagrodzenia, skupiają uwagę całej RPP, ale interpretacje pozostają rozbieżne, co jest trochę dziwne. Jestem po stronie „części członków Rady”, zwracających uwagę na szybszy niż oczekiwano spadek bezrobocia i dynamicznie rosnące wynagrodzenia i jednostkowe koszty pracy. Łatwość z jaką rząd ustąpił w przypadku emerytur pomostowych, obecne strajki służby zdrowia, czy sygnalizowana zmiana nastawienia Związku Solidarności do obecnego rządu rodzi ryzyko, że rząd może mieć kłopoty z ograniczeniem realizacji żądań do rozsądnych rozmiarów. W efekcie, na co również zwracałem wielokrotnie uwagę, istnieje ryzyko iż poprawa nastrojów konsumentów następuje zbyt łatwo. Argument „innych”, iż dzieje się to w sytuacji znacznego wzrostu rentowności przedsiębiorstw oraz że bezrobocie mimo spadku nadal jest wysokie jest jedynie ucieczką przed pogodzeniem się z faktami.

Jednym z tematów, który rzadko pojawia się w dyskusjach czy też opiniach po spotkaniach RPP jest wpływ finansów publicznych na inflację. W czasie dyskusji pojawiła się opinia, że mniejszy deficyt sprzyja łagodzeniu rosnącemu popytowi generowanemu przez gospodarstwa domowe. Rację jednak ma ta część członków RPP, która zwróciła uwagę że trzeba się liczyć z tym iż jest to efekt krótkotrwały i za kilka kwartałów najprawdopodobniej świadkami wzrostu deficytu.

Różnie interpretowano wzrost kredytów. Nie przytaczam już zdania tej części Rady, z którą się utożsamiam i zwrócę uwagę na tych którzy nie widzą poważniejszych zagrożeń. Z minutes wynika, że argumentacja była następująca: skoro inflacja była niska przy dotychczasowych trendach, to prawidłowość ta nie zmieni się w przyszłości. To jeden z tych poglądów, który mnie zaskoczył i zdziwił. Część tych trendów jest dość świeża i w ekonomii nie zdarza się reakcja natychmiastowa. Czekać trzeba nawet nie miesiące a kwartały. Po drugie, sytuacja gospodarstw domowych ulega stałej poprawie i w tempie wyższym od oczekiwanego, stąd postawa notorycznego czekania na kolejne dane może się srodze zemścić.

Najciekawszy był koniec relacji z posiedzenia Rady. Powrócił dawno nie słyszany temat stopy realnej. Przyznam, iż już od ubiegłego roku oczekiwałem powrotu tego tematu w komentarzach, tymczasem modniejsza stała wydajności.  Stopa realna powoli spadała i chyba tylko dość stabilne wskaźniki cenowe (oprócz budownictwa) odwlekały powrót tego argumentu. Przy stopie realnej rzędu 2% i symptomach silnego wzrostu, temat powinien był wrócić na łamy codzienne prasy ekonomicznej już w II połowie ubiegłego roku. Bardzo celna wydaje mi się uwaga części członków Rady, którzy zwracali uwagę że skoro przy poprzednich stopach gospodarka zaczęła nas straszyć przegrzaniem, to czego moglibyśmy oczekiwać utrzymując stopy bez zmian i przy obecnych trendach? Argument pozostałej części iż w innych krajach stopy realne też są takie niskie lub niższe w krajach naszego regionu jest jedynie słabym usprawiedliwieniem braku merytorycznych argumentów. Jeżeli już, to wyjściem do dyskusji powinna być dyskusja o stopie neutralnej dla Polski i dopiero potem odpowiedź na pytanie: podnosimy czy nie. Przykład innych krajów powinien służyć szacowaniu stopy neutralnej dla Polski, a nie bezpośrednim porównaniom.

Czytając tekst minutes, trudno nie odnieść wrażenia że część członków RPP nie dość że nie chce ryzykować głosowania za podniesieniem stóp i czeka z uporem na jednoznaczne dane (a wtedy będzie już trochę za późno) to wręcz wymyśla i wmawia sobie argumentację na rzecz utrzymania stóp. Argumentacja jak: inwestycje typu greenfield, trendy w przyszłości są odwzorowaniem trendów z przeszłości (kredyty i inflacja) czy wiara w zbawczą moc przejściowo niższego deficytu budżetowego bądź w jego trwałość, wskazuje na to iż skromna część członków RPP szuka ucieczki przed pewnymi kanonami ekonomii czy dorobku pochodzącego z doświadczeń nawet tylko krajowych. Najgorsze jest to że znajdowane argumenty są krótkotrwałe i sami ich twórcy nie są do nich przywiązani. W moim przekonaniu od jednej do dwóch osób w RPP nie ma sprecyzowanych poglądów na obecną sytuację i w gruncie rzeczy kieruje się emocjami, zamiast chłodną kalkulacją ryzyk 

Bez względu na dzisiejszą decyzję RPP, tak miał wyglądać tekst. Decyzja Rady o podniesieniu stóp tylko potwierdza to co napisałem. Od II poł. ubiegłego roku uważam, że warto było już na koniec 2006 r. prewencyjnie podnieść stopy o 0,25% i z kolejną decyzją wstrzymać się kilka miesięcy. Częściej chyba nawet wspominałem o tym w tekstach analizujących zmiany w gospodarce. Nie ukrywam że odczuwam małą satysfakcję. Szkoda tylko, że pierwsza decyzja była spóźniona o kilka miesięcy. Biorąc pod uwagę wyznawane poglądy części członków RPP, również niskim prawdopodobieństwem obdarzałem podniesienie stóp a dzisiejszym spotkaniu. A jednak. Część członków RPP, a być może tylko jedna osoba, daje się ponosić emocjom, co powoduje że Rada po dość długim zwlekaniu z podwyżką, podnosi dwa razy stopy w dość krótkim terminie. Mam nadzieję, że nie było to spowodowane strajkiem pielęgniarek. Te same emocje stwarzają ryzyko kolejnego wzrostu w dość krótkim terminie. Obecny poziom tzn. 4,5% mnie przejściowo satysfakcjonuje. Nie wiem co zrobi Rada, ale ja poczekałbym ze trzy miesiące z ewentualną kolejną podwyżką.

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

PKB w I kw 2007


Zgodnie z oczekiwaniami
ekonomistów, PKB w I kw sięgnął 7,4%. To efekt rozwijającej się gospodarki i
bazy, czyli słabszego I kw ubiegłego m.in. w inwestycjach. Mówiąc krótko,
rozwijamy się. Inwestycje, które ruszyły z kopyta w ubiegłym roku powoli rosną z
coraz większą dynamiką. Gdyby dokonać korekty o ogromną różnicę temperatur w
zimie 2005/2006 i 2006/2007, a dokładniej o zwiększoną aktywność gospodarczą w
drugim okresie, to podana przez GUS dynamika inwestycji byłaby mniejsza o
3%-5%. W I kw nakłady na środki trwałe wzrosły realnie aż o prawie 30%. Wynik
imponujący. Z ciekawością poczekam na pełne dane GUS o inwestycjach, by
sprawdzić w co tak chętnie inwestowaliśmy. Do tej pory zadowoleni z wyników
sprzedaży byli wszyscy ujmowani w podstawowej analizie struktury nakładów. O
koniunkturze w budownictwie trudno nie usłyszeć. Wysokie wzrosty sprzedaży
odnotowali producenci maszyn. Sprzedawcy ciężarówek również są zadowoleni.
Roczne kroczące nakłady w relacji do PKB przekroczyły w I kw 20% (dokładnie
20,3%). Ostatnio podobny wyniki mieliśmy na przełomie 2001/2002. Z całą
pewnością w bieżącym roku tempo nakładów będzie większe niż z ubiegłym (15,3%)
i to przynajmniej o kilka procent, co oznacza przekroczenie rekordów z lat
1995-1998. Oczywiście nie o rekordy tu chodzi, a o zdrowy w miarę zrównoważony
wzrost. W relacji do PKB w 2007 nakłady brutto na środki trwałe mogą sięgnąć
21,8%-23,5%. Rozwijamy się więc w dość szybkim tempie. O ile jeszcze w ubiegłym
roku przyspieszenie w inwestycjach można było tłumaczyć opóźnieniem
spowodowanym brakiem wiary w trwały wzrost gospodarczy w latach 2004 i 2005, to
od ostatnich miesięcy 2006 r. podmioty krajowe są przekonane o wzroście
gospodarczym i jego trwałości. Nakłady na środki trwałe w aż 39% przyczyniły
się do wzrostu PKB w I kw tego roku w porównaniu w I kw 2006 r. Biorąc wynik z
lat 1995-2007, to jest to jeden z najwyższych rezultatów. Biorąc pod uwagę dane
roczne kroczące, to inwestycje w ciągu roku przejęły na siebie kreowanie
wzrostu PKB z 20%, aż do 45%. To ewenement w naszej najnowszej historii
gospodarczej.

Drugim elementem, który
przyczynił się do wzrostu PKB w I kw jest spożycie indywidualne. Spożycie
odpowiada za 59% wzrostu w I kw. Sam udział nie jest porażający jak w przypadku
inwestycji, bo wskazana wartość zbliżona jest do przeciętnego udziału spożycia
indywidualnego w relacji do PKB. Zalecam zwrócić na ten element uwagę w
najbliższych kwartałach uwagę. W I kw spożycie indywidualne wzrosło realnie
prawie o 7% i wraz z innymi danymi makroekonomicznymi stanowi to potwierdzenie,
że jesteśmy świadkami przejmowania wzrostu gospodarczego przez gospodarstwa
domowe. Sądzę, że będziemy świadkami większych wzrostów w najbliższych kilku
kwartałach.

Saldo eksportu i importu utrwala
swój negatywny wpływ na PKB. Przez prawie sześć lat bez przerwy saldo wymiany
przyczyniało się do wzrostu PKB. Pozornie prezentacja taka wydaje się dziwna,
bo sugeruje niektórym, że eksport się nie liczy w wytwarzaniu PKB.
Oczywiście,  liczy się jak najbardziej
tylko, że należy pamiętać że import to forma utraty potencjalnego PKB przy
założeniu że moglibyśmy importowane rzeczy produkować w kraju. Tak więc, taka
prezentacja wymiany zagranicznej w PKB, jaką widzimy w uproszczonej prezentacji
GUS ma swój cel i jest zasadna. Biorąc pod uwagę dane roczne kroczące, to saldo
importu i eksportu powoduje utratę kilku procent PKB. W I kw akurat minimalnie
zyskaliśmy (1%), ale dlatego wymieniłem dane roczne, by oswoić potencjalnych
czytelników mojego bloga, że wartość ujemną będziemy widzieć częściej.

A teraz o wytwarzaniu PKB. Wbrew
pozorom udział przemysłu nie był zbyt duży. Zaledwie 10%, przy 21% przeciętnego
udziału w gospodarce. Niemniej najbliższym czasie będziemy mieli do czynienia z
większymi wartościami. Budownictwo kolejny kwartał z rzędu utrzymało swój
udział w wytwarzaniu PKB na poziomie ok. 18%. Przypomnę, że to wartość trzy
razy większa od przeciętnego udziału budownictwa. Rolnictwo marginalnie
przyczyniło się powiększania PKB (0,8%). Ostatnie trzy kwartału nie należały do
udanych dla rolnictwa, ale w najbliższych kwartałach jego udział w wytwarzaniu
powinien powrócić do wartości przeciętnej, czyli ok.. 4%. Bardzo ładny rezultat
odnotował handel. Aż 27% wzrostu PKB zawdzięczamy tej sekcji. I trudno się
dziwić w obecnej sytuacji gospodarczej. Pisałem już o tym, komentując wyniki
przedsiębiorstw po I kw tego roku, nie będę się więc powtarzał. Dynamika
rozwoju handlu wskazuje, że w najbliższych kwartałach będzie się utrzymywał
większy udział w wytwarzaniu PKB nawet o kilka procent powyżej przeciętnej
wartości.


Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Protest pielęgniarek i pomysły premiera

Protest pielęgniarek i związane z nim reakcje zaczynają budzić niesmak. Służba zdrowia jest już po jednej podwyżce wynagrodzeń, co jak na możliwości budżetu i inne priorytety jest dużym osiągnięciem. Wobec rozbieżności, co do skali podwyżek spojrzałem do danych GUS (odsyłam do ostatniego materiału o wynagrodzeniach). Podwyżka w przedziale 15%-20%,  to rzadkość. Teraz problemem pozostaje do załatwieni kwestia utrzymania uzyskanych podwyżek w kolejnych latach. Mowa o „zmianie ustawy o przekazaniu środków finansowych świadczeniodawcom na wzrost wynagrodzeń oraz ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych”

Wg wyliczeń Ministerstwa Zdrowia wzrost wynagrodzeń dla pielęgniarki powinien sięgnąć 500 pln. Wg wyliczenia ze stycznia pielęgniarce/położnej wynagrodzenie ma wzrosnąć z 1,62 tys. pln na 2,09 tys. pln. Pielęgniarki, które obecnie strajkują przed siedzibą premiera za właściwy poziom wynagrodzeń dla swojej grupy zawodowej uważają 3,0 tys. pln. W sumie, biorąc pod uwagę specyfikę pracy, wynagrodzenia w innych grupach zawodowych to oczekiwania pielęgniarek wydają się racjonalne. Jednak pozostaje jeszcze kwestia racjonalności z punktu widzenia wydolności budżetu, a dokładniej – środków przekazywanych na służbę zdrowia. W Polsce osób uprawnionych do wykonywania zawodu pielęgniarki wg szacunków Ministerstwa Zdrowia jest prawie 270 tys. Z innych dokumentów, czy informacji medialnych, liczba osób wykonująca ten zawód objęta wskazaną regulacją jest bliższa 200 tys. osób. Kiedy dodamy do tego lekarzy, kolejna podwyżka, to kilka miliardów pln. Wstępnie chciałem dokładnie wyliczać skutki finansowe podwyżek, ale napływające dane z mediów zmuszają do przyjęcia wielu założeń i przedziałów. Ograniczyłem się więc do podania garści wiadomości, które pomogą „sparametryzować” oczekiwania pielęgniarek. Tak więc problem nie polega na rozstrzygnięciu po czyjej stronie jest moralna racja, ale określeniu dotychczasowych podwyżek i możliwości na najbliższe lata.

Sądzę, że pielęgniarki trochę przesadziły i same nie wiedzą jak z tego wybrnąć. Zajmowanie pomieszczeń premiera i szermierka na sprzeczne komunikaty o sytuacji grupy okupujących pomieszczenie kobiet z każdym kolejnym dniem wygląda coraz bardziej niepoważnie. Gabinet premiera to nie pensjonat, czy poczekalnia. Wyliczanie więc czy ktoś dostał kanapki czy nie, koce, czy – dzisiejszy news – podpaski, coraz bardziej ośmiesza ten spór. Nikt tych kobiet tam nie zatrzymuje. Również nie wyobrażam sobie, żebym zajął pokój pielęgniarek w dowolnym szpitalu, nawet jeżeli w słusznym celu, i zażądał podstawienia toalety i dostarczenia żywności i bielizny. Pielęgniarki mają po prostu świadomość, że zajmowanie gabinetu premiera, to atut medialny i moralny w obecnym sporze.

O ile być może można chwilami zrozumieć ludzi chcących poprawić swój los i ich desperację, to zupełnie jestem rozczarowany reakcją polityków. Mam na myśli polityków obecnej ekipy rządzącej oraz polityków opozycji. Politycy opozycji natychmiast wykorzystali ten spór, stawiając się w pozycji osób niezwykle przejętych i sugerujących, że trzeba i można „coś” zrobić. Co, tego nie wiem, bo nikt – poza jednym wyjątkiem – nie chce wskazać co zrobić. Pomijam dokładniejsze pomysły, typu: reforma, odbiurokratyzowanie czy prywatyzacja usług. Za tymi słowami nie szły żadne liczby. Wspierający pielęgniarki politycy opozycji nie mają w swoim dorobku szczególnych osiągnięć dotyczących radykalnej poprawy wynagrodzeń w służbie zdrowia. Zupełnie niepotrzebnie więc dolewają oliwy do ognia. Pielęgniarki pewnego dnia zapukają i do ich drzwi. Zjawisko jest dość niebezpieczne, bo stroną sporu stały się i środowiska polityczne (PO), które nawołują do obniżenia fiskalizmu w Polsce. Obecny protest i roztaczające się wokół niego atmosfera, jest o tyle niebezpieczny, że wpisał się w atmosferę coraz większych oczekiwań i sam zaczął ją napędzać. Ostatni komunikat Solidarności o tym, iż obecny poziom solidarności społecznej (transferów społecznych) przestaje zadowalać związkowców oraz pomysł o podniesieniu płacy minimalnej powinien być czerwoną lampką dla posłów i senatorów. Wspomniałem o jednym wyjątku dotyczącym propozycji. Mam na myśli pomysł SLD o nieakceptowanie przez prezydenta ustawy dotyczącej obniżenia składki rentowej. Nie wnikam w jego ocenę, ale jedna ze stron pomysł podała. Przynajmniej wiadomo, jaką ma listę priorytetów gospodarczych.

Do strajków, protestów i dziwnych zachowań opozycji, można było się już przez lata przyzwyczaić. Najbardziej zaskakująca jest reakcja premiera. Z jednej strony wie, że nie może tolerować okupowania budynków rządowych i musi bronić finansów państwa, a z drugiej wytrącony został z wygodnej dla siebie pozycji. Dobra koniunktura gospodarcza i wynikające z tego wpływy budżetowe pozwalały premierowi odgrywać role rozdającego. Kto chciał, dostawał pieniądze. Obecny protest postawił premiera w roli, której nie chce i chyba nie potrafi zagrać, stąd niektóre zachowania i pomysły, których chyba w tej chwili żałuje. Tzn. mam nadzieję, że żałuje. Pomysł z referendum i podatkiem katastralnym mnie zaskoczył. Premier najwyraźniej pełne nadziei pielęgniarki chce skonfrontować z opinią społeczeństwa i partiami opozycyjnymi, które będą wtedy musiały podpowiedzieć Polakom co robić (jak glosować). No i jak tu nie dać! Prawda? Na partie polityczne spadnie wtedy obowiązek wskazania rozwiązania. Nie podoba mi się również pomysł wykorzystania podatku od nieruchomości w sporze politycznym oraz wskazanie jakoby bogaty/dobrze uposażony Polak = Polak podejrzany, z układu itd. Dlaczego akurat wzrost nakładów na służbę zdrowia miałby pochodzić od tzw. bogatych. Akurat najbogatsi korzystają z niej najmniej. Całe społeczeństwo ma decydować o portfelu jednej grupy? Premier pewnie niechcąco (chcę w to wierzyć) podaje pomysły jak z innej (minionej w Polsce) epoki. To już brutalna konfrontacja dwóch grup społecznych. Do tej pory metoda konfrontacji ograniczała się do polityki.

Szkoda również, że z tytułu sporu o finansowanie podwyżek traci podatek katastralny. Wprowadzenie tego podatku rozważane jest od lat, ale nie przypominam sobie by miał on być karą dla bogatych czy rezerwowym źródłem zasilania budżetu. Premier niechcąco odkrył karty, w jaki sposób podchodzi do podatków. W pierwotnych założeniach podatek katastralny nie miał być wymierzony w bogatych, ale miał obciążać nieruchomość w miejsce obecnego podatku. A nieruchomości posiadają nie tylko bogaci.

Niestety, ale premier powinien podjąć decyzję samodzielnie, tzn. bez odwoływania się do opinii społecznej.

 

 Uzupełnienie: uffff, to nie o podatek katastralny idzie; premier wykluczył to rozwiązanie; ale na razie (16.00 25.VI) nie odpuścił bogatym.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz