Chciałbym jeszcze na chwilę wrócić do swego rodzaju sondażowej myśli przedstawionej pod koniec marca przez ministra finansów Mateusza Szczurka. Minister podzielił się refleksją, że ulga z tytułu wspólnego opodatkowania małżonków w gruncie rzeczy nie przyczynia się do większej dzietności małżeństw i m.in. z tego też powodu warto się zastanowić nad jej modyfikacją. Pozostawmy na boku dywagacje czy minister sondował opinię publiczną, dzielił się refleksjami czy też delikatnie sygnalizował plany rządu. Wg rzecznika ministerstwa, rząd ani tym bardziej minister, nie pracują obecnie nad zmianami w ulgach. Sądzę jednak, że minister nieprzypadkowo zrobił medialną wrzutkę. I dobrze, bo temat wart jest przemyślenia.
Propozycja modyfikacji ulgi małżeńskiej wywołała spory oddźwięk. Wystarczy wrzucić w wyszukiwarkę internetową stosowne cytaty czy hasła, a można zobaczyć jak wiele mediów, ludzi , blogerów itd. komentowało tą propozycję. Niestety, praktycznie zawsze byli to obrońcy obecnego rozwiązania. Spotkał się więc minister z dość powszechną krytyką. W Polsce bardzo trudno się zmienia system podatkowy, a już szczególnie ulgi dające wymierne korzyści obywatelom, ponieważ niechętnie zgadzamy się na ich tracenie. Wprawdzie minister sugerował raczej przeniesienie ulgi na inne cele związane z polityką rodzinną, to jednak wielu komentatorów było przekonanych, że minister po prostu szuka oszczędności.
Moim zdaniem co rok lub co kilka lat warto podyskutować nad uzasadnieniem ulg podatkowych. Podyskutujmy więc i o tej. Powodów dla których warto podyskutować jest co najmniej kilka. Jaki jest cel tej ulgi? Jest uzasadniona ekonomicznie, społecznie? No i na koniec: czy będzie nieszczęściem gdybyśmy tą ulgę odebrali lub wykorzystali gdzie indziej.
Wbrew pozorom nie jest moim celem wyprowadzenie prostego wniosku, że jestem „za” ulgą lub „przeciw”. Powiedzmy, ze ten wpis ta raczej forma tzw. akademickiej dyskusji. Warto jednak ustawić ulgę małżeńską w hierarchii ważności zarówno z perspektywy społecznej jak i finansów państwa. Dyskusja o podatkach i finansach państwa jest w Polsce trudna, ponieważ jesteśmy narodem który wierzy że można jednocześnie być zwolennikiem obniżenia podatków i innych danin oraz być oczekwiać zwiększenia nakładów i ulg przez państwo. Mało kto widzi w tym sprzeczność.
Jako państwo musimy trzymać pod kontrolą wydatki sektora finansów publicznych by nie stworzyć nieefektywnego molocha uginającego się pod ciężarem rosnącej redystrybucji dochodu narodowego. My Polacy mamy też miękkie serca. Jesteśmy hojni i chętnie wskazujemy gdzie należy zwiększyć wydatki. Nie trzeba daleko szukać. Kryzys ukraiński zachęcił do apeli o wzrost nakładów na wojsko. Już tylko mała zmiana nakładów z obecnych 1,95% PKD na 2,1%, to o. 2,5 mld zł rocznie. Po proteście rodziców dzieci niepełnosprawnych wszyscy chcemy im pomóc i potwierdzamy że wynagrodzenie minimalne dla rodzica opiekującego się dzieckiem niepełnosprawnym to kpina (rodzice oczekują nawet średniej krajowej). Do tego dochodzi polityka prorodzinna i pomysły zwiększenia nakładów na służbę zdrowia. Trzy ostatnie pozycje to tak naprawdę, w zależności od wariantów, dodatkowe wydatki sięgające nawet „małych” kilkudziesięciu mld złotych. Jakby tego było mało, mamy na głowie deficyt finansów publicznych. W tym wszystkim trzeba osadzić ulgę małżeńską. Jak rozumiem, po tym przydługim wstępie, sugestia ministra finansów o przeniesieniu ulgi na innych cel przestaje nas dziwić.
Wg pomysłu M.Szczurka, prawo do wspólnego rozliczenia miałyby stracić małżeństwa bezdzietne. A więc m.in. te które dzieci jeszcze nie mają (ludzie młodzi) lub już ich nie mają na utrzymaniu (ludzie starsi). Małżeństw mamy w Polsce niemal 8,5 mln., z czego z dziećmi pomad 4 mln. Tzw. ulga małżeńska kosztowała budżet w ostatnich 4-5 latach ok. 3 mld zł rocznie. Po odebraniu ulgi małżeństwom bezdzietnym, państwo zyskałoby ok. 1,5 mld zł, które można przeznaczyć na większe wsparcie polityki prorodzinnej (jak sugeruje minister) lub na zmniejszenie deficytu finansów (jak sugerują złośliwi, którzy nie wierzą w deklaracje ministra). Sądzę jednak, że wobec ograniczeń w powiększenia wydatków państwa, minister po prostu zaproponował efektywniejsze wsparcie rodziny, kosztem mniej potrzebnej ulgi.
Ulgę małżeńską można krytykować i bronić. Zacznę od końca, czyli obrony. Ulga pomaga niwelować różnice w wynagrodzeniach pomiędzy mężczyznami a kobietami (to ostatnio nośne hasło, ale i nie pozbawione racji) oraz w wykształceniu czy sytuacji na rynku pracy. Ten ostatni argument może być ważny dla małżeństw w starszym wieku, ale i wtedy gdy jedno z małżonków decyduje się na pomoc rodzinie (np. opieka nad wnukami). Małżeństwo może „pod ulgę” świadomie podejmować decyzje dotyczące zarówno funkcjonowania małżeństwa jak i przygotowywania się do rodzicielskich obowiązków. Przykład: małżeństwo podejmuje decyzję, że jedno z małżonków poświęca się domowi lub innym zajęciom, podejmując niską płatną pracę niewymagającą poważniejszych umiejętności. Na ulgę można patrzeć jak na jeden z wielu bodźców do podjęcia wspólnego życia. Nie ma co ukrywać, że z wielu względów zarówno ludziom jak i państwu jest na rękę gdy ludzie żyją razem (pomoc, opieka itd.).
A za co ulgę można pokrytykować? Czy sam fakt zawarcia związku małżeńskiego jest wystarczającym powodem do ulgi? Wątpliwe by bodźcem do wspólnego życia była możliwość korzystania z ulgi, która z punktu widzenia kosztów życia (i łącznych wynagrodzeń) nie ma poważniejszego znaczenia dla danego związku (przynajmniej w większości przypadków). Na skali skuteczności ulg i innych bodźców, czyli wywoływania określonych skutków społecznych, ulga nie wydaje się być nadzwyczaj efektywne, żeby nie powiedzieć: „poniżej średniej”. Państwo „traci” , jak wyżej wspomniałem, ok. 1,5 mld zł na uldze dla par bezdzietnych. Jest to znaczna kwota, którą można przeznaczyć na politykę prorodzinną lub innych cel. Podobną kwotę wywalczyły niedawno protestujące matki dzieci niepełnosprawnych.
Jak sądzę, po powyższej lekturze można być nieźle skołowanym. I trochę o taki efekt też mi chodziło, ponieważ podejmowanie decyzji o charakterze społecznym wcale nie jest takie proste. Nie rezygnowałbym jednak pochopnie z tej ulgi i zostawił jako rezerwę do likwidacji lub ograniczenia na trudne (kryzysowe ?) czasy. Brakuje mi też dokładniejszych danych: kto z ulgi korzysta (struktura wynagrodzeń i wieku, itd.). Cześć z tych informacji może dostarczyć rząd, a resztę można pozyskać pewnie poprzez badania sondażowe. Można ograniczyć korzystanie z ulgi w oparciu o kryterium przychodów, wieku lub innych. Pytanie oczywiście czy miałoby to sens w porównaniu ze skomplikowaniem rozliczenia podatkowego. Nie będą też ukrywał, że wpierw wolę podyskutować o – przykładowo – ukróceniu przywilejów emerytalnych zanim weźmiemy się za ulgę małżeńską.