Dyskusja o wynagrodzeniu minimalnym powraca z natury rzeczy co roku. Upraszczając cały proces jej ustalania i przyjęte zasady (oparte m.in. na inflacji i tempie wzrostu PKB), w jej ustaleniu biorą udział trzy strony. Rząd, środowiska pracodawców i związkowcy. Rząd pełni tu rolę koordynatora i arbitra. Wynagrodzenie minimalne pełni szereg funkcji. Najważniejsza to wysokość wynagrodzenia. To ważne dla kilkuset tysięcy Polaków, którzy pobierają wynagrodzenie minimalne. Nie mniej istotne jest to dla pracodawców, dla których wynagrodzenie minimalne to wartość narzucana przez prawo. Wbrew pozorom, rząd (czyli politycy) wcale tak naprawdę nie jest zainteresowany dowolnym podnoszeniem wynagrodzenia minimalnego. Bo oprócz troski o stan zatrudnienia, dochodzą konsekwencje dla finansów państwa. W Polsce są dziesiątki aktów prawnych, w których różnego typu świadczenie są odnoszone do wysokości wynagrodzenia minimalnego.
W Polsce dyskusja o wynagrodzeniu minimalnym jest zubożona do wymiany ciosów pomiędzy reprezentantami środowisk pracowników najemnych i przedsiębiorców. Związkowcy na ogół oczekują kilkuprocentowych corocznych wzrostów i zobowiązania rządu kiedy i przy wykorzystaniu jakiej formuły dojdziemy do stanu kiedy wynagrodzenie minimalne sięgnie 50% średniego wynagrodzenia w gospodarce. Oczywiście środowiska pracownicze chciałyby to osiągnąć jak najszybciej. Przedsiębiorcy przeciwnie. Za każdym razem straszą, że wzrost wynagrodzenia minimalnego (szczególnie w ujęciu procentowym w relacji do średniego wynagrodzenia w gospodarce), doprowadzi do redukcji zatrudnienia, powiększenia szarej strefy itd. Każda z dwóch wymienionych stron sporu niezbyt rzetelnie prezentuje zagrożenia, a używane i przemilczane argumenty wymagają często komentarza.
Można postawić pytanie czy w ogóle warto tworzyć i ustalać taki twór jak określane przez państwo wynagrodzenie minimalnego. Jest to poniekąd przymus narzucany przedsiębiorcom, ale nie bezzasadnie. Działania przedsiębiorców wskazują, że część z nich lekceważy zasady wypłacania wynagrodzeń, stara się płacić jak najmniej, nie chce opłacać nadgodzin czy pracy w szkodliwych warunkach. Ryzyko prowadzenia biznesu bywają przerzucane na pracowników. Część z nich wykorzystuje strukturalne czy regionalne perturbacje na rynku pracy, do płacenia niepoważnie niskich stawek za pracę. Część szarej strefy w opłacaniu składek ZUS czy innych, wcale nie wynika z trudności ekonomicznych przedsiębiorcy ale z powodu chęci szybszego bogacenia się i słabej kontroli czy niskich kar.
Innym aspektem jest ingerencja w podział zysku. Tu jest osadzony problem natury ideologicznej, bo związany z ingerencją w mechanizm rynkowy. Do sukcesu przedsiębiorstwa przyczyniają się wszyscy. Czyli przedsiębiorca, który daje kapitał i pracownicy którzy się z nim wiążą poprzez umową o pracę. Wg różnych statystyk wiemy, że przedsiębiorca jest osobą bogatszą od pracownika. Stąd jest dyskusyjne kto bardziej ryzykuje. Trzeba pamiętać, że pracownik najemny ryzykuje – w przypadku niepowodzenia przedsięwzięcia – całkowitą utratą dochodów, czyli również możliwości utrzymania siebie i rodziny. Wynagrodzenie minimalne nic nie mówi o profitach na wypadek powodzenia przedsięwzięcia. Mamy wiec nierównowagę w ponoszeniu zysków i strat. Na podstawie wyników kontroli przedsiębiorców przez różnego typu instytucje, widać że część przedsiębiorców chciałaby mieć aktywo w postaci pracowników, ale po jak najniższym koszcie, a nawet z lekceważeniem zasad bezpieczeństwa.
Doszedłem w ten sposób do dyskusji o wynagrodzeniu przedsiębiorcy. Nadal jest to postrzegane jako nieetyczne i ingerencja mechanizm rynkowy. Skoro jednak dyskutujemy o wynagrodzeniu rolnika, górnika, policjanta, to dlaczego nie wypada podyskutować o wynagrodzeniu przedsiębiorcy?
Dwa lub trzy lata temu pisałem o rozwarstwieniu wynagrodzeń z perspektywy wskaźnika Giniego. Na tle innych rozwijających się i rozwiniętych ekonomicznie krajów, Polska była krajem „pomiędzy”. Czyli krajem o dostrzegalnym rozwarstwieniu ale jeszcze uzasadnionym niedostosowaniem strukturalnym po stronie pracowników najemnych i dynamicznym rozwojem działów gospodarki kiedyś nieistniejących czy zaniedbanych. Moim zdaniem od kilku lat możemy śmiało dyskutować o wynagrodzeniach nas wszystkich i podziale dochodu w skali podmiotu gospodarczego i całej gospodarki. I nie chodzi wcale o socjalistyczne równe żołądki. Chodzi o usunięcie patologii i nierówności na rynku pracy i w relacji pracownik-właściciel.
W powyższym kontekście, wynagrodzenie minimalne jest tylko jednym z wielu (wręcz mnóstwa) czynników które regulują podział dochodu w społeczeństwie. Mamy podatki, pomoc społeczną, wpieramy edukacje, fundujemy darmowy posiłki dzieciom ze słabiej uposażonych rodzin, nasz system jednostek samorządowych ma wbudowany mechanizm pomocy gminom (przykładowo) słabszym itd. itd. Ustalenie wynagrodzenia minimalnego jest tylko jednym z elementów dystrybucji. Tym różni się od innych rozwiązań, że dotyczy relacji pracownik-pracodawca. Można też powiedzieć tak: pracodawca zostaje zmuszony do wypłacenie minimalnego wynagrodzenia, ale może lepsze to niż płacić wyższe podatki na pomoc społeczną.
Z punktu widzenia pracownika najemnego (czyli „na etacie”), nie jest to znowu taka wielka pomoc. Z punktu widzenia definicji tzw. wykluczenia społecznego, wynagrodzenie minimalne jest kwotą śmiesznie niską. W ujęciu netto, wynagrodzenie absolutnie nie pozwala na samodzielne życie gdzie dodatkowo trzeba ponieść koszty – np. – dojazdu do pracy. Z punktu widzenia rodziny 2+2 gdzie rodzice otrzymują wynagrodzenie minimalne, to góry wiadomo że będą też klientami pomocy społecznej.
Wynagrodzenie minimalne dotyczy małej części osób czynnych zawodowo. Przy obecnej wysokości nadal pełni rolę motywacyjną, czyli na pewno nie zniechęca do edukacji i rozwoju zawodowego. Dla pracodawcy, które chce mieć pełnoetatowych pracowników, 1,4 tys. miesięcznie to nie jest duży koszt. Jeżeli ktoś chce prowadzić biznes w oparciu o pracowników ze stawka 1,0 tys. czy 0,8 tys. za miesiąc to powinien się zastanowić nad sensem takiej działalności. Nie biorę tu pod uwagę prostej pracy sezonowej.
Uważam że warto podyskutować w Polsce o podziale dochodu w społeczeństwie i nie widzę powodów by traktować ten temat wstydliwie. Do tego potrzeba informacji o sytuacji finansowej przedsiębiorców i pracowników w układzie branżowym i geograficznym, czy wielkości firm jakich dotyczy problem minimalnego wynagrodzenia. W przypadku określania sytuacji materialnej przedsiębiorców dane GUS czy ministerstwa finansów mogą być niewystarczające.
Wbrew pozorom obecny mechanizm ustalania tempa wzrostu płacy minimalnej nie jest taki zły. Inflacja plus 2/3 tempa wzrostu PKB oraz element negocjacyjny pozwolił na wzrost relacji wynagrodzenia minimalnego z 34% średniego wynagrodzenia w przedsiębiorstwach do 40%. Ten wzrost nastąpił w ciągu ostatnich 5 lat. Związkowcy postulują szybkie dochodzenie do 50%. Moim zdaniem nie powinniśmy się z tym tak spieszyć. Obecnie wyn. minimalne to prawie 1,4 tys. zł i skok relacji do 50%, oznaczałby wzrost wynagrodzenia o 25%. Przy kilkuprocentowym rocznym wzroście wydajności w gospodarce to skok nie do uniesienia dla przedsiębiorców, bez redukcji zatrudnienia. Do poziomu 50% możemy dochodzić w 5-10 lat. Przy czym im szybsze tempo, tym bardziej mechanizm podnoszenia wynagrodzenia minimalnego powinien uwzględniać korektę (obniżenie, zatrzymanie wzrostu) w przypadku słabszych ekonomicznie lat. Na to niestety nie chcą się zgodzić związkowcy.
50% to przysłowiowy pikuś. W Unii Europejskiej jest pomysł walki z ubóstwem poprzez podniesienie poprzeczki do 60% średniej. Dla przykładu oznaczałoby obecnie wzrost wynagrodzenia minimalnego o 700 zł! Taka propozycja wydaję się gruba przesadą. W Polsce 60% średniej, to mniej więcej mediana rozkładu wynagrodzeń. Czyli połowa Polaków ma obecnie wynagrodzenie poniżej wartości 0,6 x średnia w gospodarce narodowej. W naszym więc przypadku to bardzo odległa przyszłość i dość wątpliwa. Minimalne wynagrodzenie w postaci 60% średniej to już przesadna ingerencja w mechanizm rynkowy, w tym głównie w rynek pracy.