Problemy budżetowe zmusiły rząd i ugrupowania opozycyjne do szukania źródeł dochodów. Tzw. świat zachodni, szuka pieniędzy między innymi w sektorze bankowym. Motywacje są różne. Od spłacenia pomocy państwowej udzielonej w czasach kryzysu, przez ukaranie finansistów za ich niecne zachowanie, po bezwzględne szukanie źródeł dochodów. W końcu dyskusja dotarła do Polski. Okazało się, że i nasz rząd rozważa możliwość opodatkowania instytucji finansowych. Niemniej tzw. podatek bankowy nie pojawił się w pierwszej fali propozycji rządowych.
W Polsce dyskusja o podatku bankowym pojawiła się późno, ponieważ kryzys finansowy w niewielkim stopniu dotknął nasz systemu finansowy. Na szczęście też, sektor finansowy nie wymagał poważniejszych zabiegów ratunkowych. Trzeba podkreślić, że sektor finansowy nie przysporzył problemów gospodarce. Jeżeli już, to problemy ujawniły się między bankami (m.in. spadek zaufania na rynku międzybankowym krajowym i zagranicznym) co wymagało zwiększenia aktywności NBP. Niemniej pamiętać trzeba, że w obliczu kryzysu – jesienią i zimą 2008 r. – nasi bankowcy próbowali zasiać nieco paniki by wymusić na rządzie i banku centralnym działania pomocowe większe niż to było potrzebne. Tak jak można było przypuszczać, wyniki finansowe banków z okresu 2009 i 2010 wskazują, że krajowy sektor bankowy nie ucierpiał poważniej z powodu kryzysu. Obyło się bez drastycznego cięcia kosztów i etatów. Wprawdzie zysk netto sektora bankowego spadł w 2009 i 2010 o połowę w porównaniu z latami wcześniejszymi, ale jest to przede wszystkim konsekwencja wzrostu rezerw.
Z ekonomicznego punktu widzenia, dylematem dla wielu ekonomistów jest problem, czy wolno poszczególne sektory gospodarki obciążać selektywnymi podatkami. W końcu jest to naruszenie zasady równości. Osobiście nie jestem przeciwnikiem zróżnicowania sektorów gospodarki pod względem skali obciążeń fiskalnych. Pod warunkiem jednak, że zróżnicowanie obciążeń będzie wynikiem analizy społeczno-ekonomicznej, a nie motywowane ideologicznie lub doraźnymi problemami finansowymi państwa.
Uproszenie systemu obciążeń fiskalnych i zrównanie stawek podatkowych głównych podatków jest postrzegane przez niektórych ekonomistów jako ideał. Jest to jednak sytuacja nie do osiągnięcia z wielu powodów. Regulacje prawne i ekonomika poszczególnych sektorów, powodują że niektórym z nich łatwiej osiągać świetne i stabilne wyniki finansowe, a innym nie. Inaczej więc reaguje na wahania koniunktury hutnictwo, inaczej sprzedaż detaliczna artykułów spożywczych, a jeszcze inaczej sektor bankowy. Wymagania techniczne czy skala działalności zapewniająca efektywne działanie, również różnicują sektory. W innych warunkach więc działa KGHM, a w innych mały producent mebli. Na to nakładają się problemy natury społecznej, powodujące zróżnicowanie pod względem skali obciążeń. O ile więc cały proces związany z dostarczeniem (produkcją) obywatelom podstawowych artykułów żywnościowych i usług medycznych, obłożony jest niskim podatkiem VAT, to papierosy i alkohol dociążone są akcyzą. Na to wszystko nakłada się działanie regulatora (państwa), który ciągle szuka dodatkowych źródeł wpływów budżetowych, co czasami prowadzi do szukania pieniędzy tam gdzie one w danej chwili są, ale bez analizy długotrwałych skutków dla efektywności i racjonalności działalności gospodarczej.
Po zarysowaniu tła ekonomicznego, pozostaje szukać odpowiedzi na pytanie gdzie ulokować w tym schemacie sektor finansowy. Specyfiką rynku usług finansowych takich jak usługi bankowe i ubezpieczeniowe jest niewielka podatność na spadek popytu na świadczone usługi w okresach słabej koniunktury. Średnie wynagrodzenie w sektorze bankowym przekraczało średnią w przemyśle niemal o 2 tys. zł. na koniec 2009 r. Itd, itd. Sektor finansowy należy więc do tych, którym łatwiej przerzucić część kosztów na otoczenie gospodarcze oraz może sobie pozwolić na wynagradzanie pracowników lepiej niż w innych sektorach. Przykładem mogą być m.in. wynagrodzenia zarządów firm giełdowych, tzn. banków na tle reszty notowanych firm. Upraszczając, można powiedzieć że sektor finansowych pobiera swego rodzaju rentę za prawno-ekonomiczne umocowanie w gospodarce.
Zanim jednak przystąpi się do fiskalnego „dociążenia” banków, warto przypomnieć że banki płacą wszystkie powszechne podstawowe podatki, ZUS, itd. Dodatkowo kilka lat temu wprowadzono podatek od oszczędności i inwestycji (popularnie zwany podatkiem Belki), na czym cierpią klienci sektora finansowego. Państwa czerpie z tego tytułu od 3 do 5 mld rocznie. Do tego narastający deficyt budżetowy zachęcił rząd do drenowania firm państwowych (w tym instytucji finansowych) pod postacią dywidendy. To kolejne kilka miliardów złotych rocznie.
Szkoda, że dyskusja o dodatkowym obciążeniu sektora finansowego nie jest wynikiem szerszej dyskusji o długofalowej polityce podatkowej państwa, a skutkiem doraźnego szukania środków finansowych na łatanie deficytu budżetowego. Na to nałożyły się antypatie do banków i próby zaskarbienia sobie opinii publicznej przez część polityków.
No ale trudno. Jesteśmy tu i teraz. Nowy podatek nazywany jest przez pomysłodawców podatkiem bankowym. Pomysłodawcy na ogół wymieniają banki, firmy ubezpieczeniowe i TFI, ale w tym układzie udział banków w aktywach ogółem sięga ok. 80%. Ograniczenie się więc do bankowości w dalszych rozważaniach nie będzie nadmiernym uproszczeniem. Wartość podatku to iloczyn stawki i wartości aktywów. Rząd wprawdzie dopiero rozważa wprowadzenie takiego podatku, ale z przecieków dowiadujemy się, że oczekuje się wpływów określanych jako kilkaset milionów złotych. Oznacza to podatek pomiędzy 0,05% a 0,1% wartości aktywów. Opozycja idzie dużo dalej. SLD wspomina o podatku 0,3%, a PiS aż o 0,39%. W tym ostatnim przypadku podawane przez polityków PiS w mediach kwoty, sugerują nawet podatek zbliżony do 0,5%. Problem z propozycjami partii opozycyjnych polega na tym, że bardzo chcą społeczeństwu udowodnić, że nie ma potrzeby podnoszenia VATu, bo można tą samą kwotę uzyskać poprzez obciążenie banków. PiS oczekuje ponad 5 mld złotych, co odpowiada wartości zysku netto sektora bankowego po I półroczu 2010 r., czy wartości prawie 1% depozytów. Można nie lubić bankowców, ale wypadałoby mieć szacunek dla ekonomii. Co ciekawe politycy PiS zarzekają się, że podatek nie będzie przeniesiony na klientów banków, co jest kolejnym absurdem. Porównanie wartości podanych przez PiS wpływów do funduszu płac czy wartości majątku banków, wskazuje że nie ma mowy by sektor wziął na swoje barki koszt nowego podatku.
Na tym tle bardzo racjonalne jest podejście rządu. Podatek w przedziale od 0,05% do maks. 0,1% byłby do uzyskania bez nadmiernych negatywnych skutków dla klientów banków. Dalsze rozważania o propozycji rządu musiałyby być poprzedzone określeniem na jak długo ten podatek byłby wprowadzony.
Z niepoważnej propozycji PiS jest jednak pewien pożytek. PiS nieświadomie pomógł rządowi, poprzez stworzenie korzystniejsze atmosfery. Na tle propozycji PiS (ale i SLD), rządowe pomysły jawią się jako bardzo łagodne dla banków i ich klientów.