“Rynek”? Proponuję trochę dystansu i refleksji.

W jednej z porannych audycji o profilu ekonomicznym, pewien zaproszony gość obruszał się na określanie zachowania rynków finansowych per „spekulacja” w kontekście obecnego zachowania rynków w rytm napływających informacji z Grecji. Bronił rynków i jego wahań, sugerując ze rynek zawsze jest racjonalny w swoich działaniach. Nie wiem dlaczego ludzie – szczególnie podkreślający swoje wolnorynkowe przekonania – z takim zacięciem bronią reakcji inwestorów. Osobiście uważam się za gorącego zwolennika wolnego rynku, co jednak nie przeszkadza mi na zachowanie dystansu do rynku finansowego rozumianego jako zbiorowiska inwestorów.

Pozostawiam na inną okazję dyskusję co jest spekulacją a co nią nie jest. Pytanie należy postawić inaczej: czy aby na pewno inwestorzy zachowują się racjonalnie? Moim zdaniem niekoniecznie. Reakcja na problemy Grecji nie jest tego ani pierwszym ani ostatnim przykładem. Mnie tam śmieszy, że pewien kraj ma coraz większe problemy a część inwestorów udaje, że tego nie widzi. W I kw tego roku rentowność 2-latek oscylowała pomiędzy 4% a 7%, by w II poł. kwietnia przekroczyć 20%. Już w ubiegłym roku deficyt finansów publicznych Grecji zaczął narastać tak dynamicznie, że każda szanująca się firma inwestycyjna powinna poważnie przeanalizować sytuację makroekonomiczną Grecji. Ostatnie wyniki mówiące o deficycie finansów publicznych o wartości ponad 13% PKB, mówią same za siebie. Takie deficyty nie powstają z zaskoczenia. Na ogół to połączenie kryzysów z chorymi finansami publicznymi, których choroba musiała się zacząć przynajmniej 2-3 lata wcześniej. Już po 2008 Grecja, obok Irlandii, była liderem w niechlubnej konkurencji deficytu  finansów publicznych – prawie 7,7% PKB przy naszych 3,6%. W takiej sytuacji szanujący się inwestor/firma inwestycyjna powinna bardzo dokładnie przeanalizować sytuację ekonomiczną danego kraju i wycofywać się w rynku albo zredukować pozycję.

Rezygnacja z aktywów greckich to jedna sprawa. Druga, to panika na rynkach europejskich. Niemal aż do ostatniej chwili inwestorzy udawali że nie ma problemu Grecji i kilku innych krajów europejskich. Nerwy puściły w ubiegłym tygodniu i na światowych giełdach zawrzało. W poniedziałek już było OK. Nie wierzę w to, że w weekend rynek przeliczył pakiet pomocowy na sytuację Grecji i całej Europy. Dzisiaj mieliśmy do czynienia z takim samym emocjonalnym zachowaniem jak w poprzednim tygodniu. Śmieszy mnie i razi, że za pieniądze podatników trzeba kupować spokój na rynkach finansowych.

Rynek więc albo ewidentnie lekceważył ryzyko albo ordynarnie uprawiał hazard. Wolno? Wolno. Tylko, że śmieszy mnie jak ktoś broni reakcji rynków, które „rzetelnie wyceniają ryzyko”. Otóż z tym jest problem i to nie od dzisiaj. Rynek to tysiące i miliony indywidualnych inwestorów i instytucji, którzy w pogoni za najwyższą stopa zwrotu w mgnieniu oka przeskakują z kontynentu na kontynent. Z obligacji na akcje, z akcji na waluty, z waluty na ropę itd. Miniony kryzys po raz kolejny pokazał, że „rynek” potrafi podejmować błędne decyzje i błędnie szacować ryzyko, by nagle w popłochy uciekać z zagrożonego kraju i jego sąsiadów czy całego regionu. W ciągu kilkunastu miesięcy (od jesieni 2008 do początku 2010) byliśmy światkami jak rynek wpadł w przerażenie i pozbywał się wszystkiego by od kilku miesięcy wejść w stan satysfakcji i oczekiwania na dalsze wzrosty. W ciągu roku w okresie marzec 2009 – marzec 2010, indeksy czołowych giełd dokonały odbicia o od 50% do 100% ( i więcej ). Wciąż brakuje mi refleksji na „rynkiem” w mediach. Brakuje tej refleksji tym bardziej, że „rynek” i jego przedstawiciele nie lubią państwa mieszającego się w gospodarkę, ale kiedy państwo ma sypnąć pieniędzmi podatników na ratowanie „rynku” przed paniką do której sam się czasami doprowadza, to wtedy „państwo” jest OK. W ostatnich dniach mieliśmy ponownie z tym do czynienia.

Problem z „rynkiem” finansowym polega na tym, że mamy od czasu do czasu do czynienia z dużą asymetrią  pomiędzy „rynkiem” (inwestorzy i ich decyzje), jego wiedzą/świadomością ekonomiczną i potężnym kapitałem jakim dysponuje, a skutkami jakie on wywołuje swoimi wahaniami wywołanymi błędną oceną sytuacji. Nie widzę więc powodu by „rynku” (inwestorów, graczy rynkowych czy jak tam zwał) na siłę bronić i traktować go jak bożka.

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opinie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.