W ostatnich tygodniach na jeden z
czołowych politycznych tematów wyrosła energia elektryczna. Chodzi oczywiście o
ewentualne podwyżki cen energii dla gospodarstw domowych. Temat podwyżek kosztów prowadzenia gospodarstwa domowego to nie lada
gratka dla opozycji. Jak tylko w mediach pojawiła się informacja o
podwyżkach cen energii, to co kilka dni mieliśmy
sprzeczne komunikaty prezentowane przez przedstawicieli rządu. Zaczęło się od
potwierdzenia podwyżek. Potem było o rekompensatach, aż w końcu premier
zakomunikował: podwyżek cen energii dla gospodarstw domowych nie będzie w
przyszłym roku. Jak będzie ostatecznie zobaczymy, bo premier Morawiecki znany
jest z niebywałej ‘niedokładności’ informacyjnej również w tematach
ekonomicznych.
Temat wzrostu cen nie wziął się oczywiście z sufitu. Nasz elektroenergetyka
oparta jest głównie na węglu, w tym kamiennym. Cena węgla kamiennego rosną od dwóch lat w tempie rzędy 20% rocznie.
Tymczasem gospodarstwa domowe
praktycznie w ogóle nie odczuły tego w cenach energii elektrycznej. Patrząc
na ceny energii elektrycznej poprzez dane dla koszyka inflacyjnego, można
powiedzieć, że ceny energii dla gosp. domowych
w zasadzie nie ulegają zmianom od czterech lat. Media i opozycja pochwyciły
temat, rząd się wystraszył spadków z sondażach i wzrostu cen ma nie być.
Słusznie, czy nie? Moim zdaniem nie. To błąd.
W strukturze zużycia energii przez gospodarstwa domowe, energia
elektryczna nie odgrywa najważniejszej roli. Ważniejsze są: węgiel
kamienny, ciepło z sieci, benzyna i gaz ziemny. Podobne znaczenie (w strukturze
zużycia energii ogółem) ma olej opałowy i drewno. Około 10%.
W czasach gdy wzrosty cen węgla na runku krajowym i światowym był
podobne do obecnych lub większe, rządy miały odwagę podnosić ceny energii
średnio o kilka procent rocznie. Czasami, wzrost cen energii rozkładano na
dwa lata. Amortyzowano w ten sposób znaczny wzrost cen węgla, np. z lat
2009-2012. Średni wzrost cen energii
elektrycznej, wg informacji dla koszyka inflacji, z lat 2005-2012, to nieco
ponad 6% rocznie. Wzrosty roczne
wynosiły od 1,6%, do aż 12% (2008 r.).
Biorąc pod uwagę powyższe
informacje, wstrzymywanie podwyżek dla gosp. domowych w 2019 r. nie ma żadnego
uzasadnienia. Ceny szeregu innych i
ważniejszych grup towarów i usług są w mniejszym lub większym stopniu poddane rynkowym
regułom ustalania cen. Np. żywność, opał, paliwa do samochodów itd. Dlaczego
więc energia elektryczna ma być całkowicie odizolowana od kosztów (surowców),
które kształtują jej cenę? Zapewne dlatego, że państwo i wyznaczone przez nie urzędy (w tym wypadku URE) mogą o tych
cenach decydować. Podejrzewam, że URE zgodziłaby się na przynajmniej na solidne
kilkuprocentowe podwyżki cen prądu w 2019 r. Wydaje się, że URE może nie mieć
przed czym nas bronić, bo przedstawiciele rządu zdają się apelować do firm
sektora energetycznego o niepodnoszenie cen. Jak ostatecznie firmy energetyczne
to rozegrają, zobaczymy.
Powstrzymywanie zmian ceny prądu narusza (wypacza!) rachunek
ekonomiczny w gospodarce rynkowej. Większość gospodarstw domowych może zredukować
zużycie prądu lub zrezygnować z innych wydatków. Dobro/usługa nazbyt tania, nie
jest szanowana. Tak właśnie było w gospodarce socjalistycznej w czasach PRL.
Jednym z pomysłów jest większe
przeniesienie wzrostu kosztów produkcji energii na podmioty gospodarcze. To
moim zdaniem nieuczciwe i nielogiczne. Końcowy efekt będzie taki, że wzrost cen
energii odczujemy w cenach codziennie nabywanych towarów i usług. Po co się
więc oszukiwać?
Rozumiem, że politycy chcą chronić gosp. domowe przed zbyt dużym
wzrostem cen prądu. Ok., można to zrozumieć. Ochronie jednak powinna
podlegać tylko ta część gospodarstw, która ma wyjątkowa małe dochody. Po drugie
nikt nie oczekuje, że wzrost cen surowców od razu w skali 1:1 będzie
przerzucony na gospodarstwa domowe. Pamiętajmy, że przemysł wraz z budownictwem
odpowiada tylko za ok. 46% zużycia energii. Pozostała część to głównie gosp.
domowe i podmioty rejestrowane w miejscu zamieszkania.