Jedną z ważniejszych informacji jaką przyniosły wyniki podaży z okresu wakacyjnego, to jednoznaczne potwierdzenie wzrostu zainteresowania kredytami przez przedsiębiorstwa. Tempo wzrostu udzielonych kredytów z pozornie stabilnego poziomu 3% w II kw tego roku już osiągnęło 6,3% i będzie rosło nadal. Apetyt na kredyt nie spada również w gospodarstwach domowych. Realna dynamika wzrostu jest nadal w trendzie wzrostowym. Myślałem, że pewną granicą będzie 25%, ale wygląda na to że nie. Stała poprawa na rynku pracy oraz wzrost płac dość szybko zmieniają nasz pogląd na przyszłą sytuację ekonomiczną naszych gospodarstw domowych. Kiedy jednak patrzę jak kształtowała się dynamika w ostatnich trzech latach oraz zmiany w zatrudnieniu i płacach, to nabieram obaw czy aby nasze poglądy nie zmieniają się zbyt szybko. Mimo wszystko szukając podobieństw w poprzednich latach, to należy przyznać że nie ma jeszcze powodów do wszczynania alarmu.
W jednym z poprzednich opracowań miesięcznych omawiając budżet zwracałem uwagę na to iż dochody budżetowe nawet w warunkach dobrej koniunktury nie mogą wiecznie utrzymywać realnej dynamiki wzrostu w przedziale 10% – 15%. Dla pokazania zmian realnej dynamiki dochodów i wydatków w ostatnich kilkunastu latach skorzystam z pomocy analizy technicznej. Jak już wspominałem w jednym z miesięcznych komentarzy, obecna sytuacja budżetu należy do jednych z najkorzystniejszych w ostatnich kilkunastu latach. Porównywać ją można z rokiem 1994 r., I poł. 1998 r. (deficyt spadł wtedy przejściowo do 1% PKB) czy I poł. 2000 r. Obecny wzrost bazuje na mocnym wzroście gospodarczym i bardziej zrównoważonej gospodarce. Warto więc pamiętać, że wzrost w tempie 5% PKB nie zapewnia stale wspomnianego wyżej realnego tempa wzrostu. I rzeczywiście. Ostatnie miesiące wskazują, że dynamika dochodów słabnie, a wydatków zaczyna przybierać ma sile. Roczny deficyt wynosi 23,5 mld pln, a więc do granicy kotwicy (30mld pln) przyjętej przez obecny rząd jest jeszcze daleko. Jednak tak ujęta „restrykcyjność” budżetowa jest dosyć wygodna, bo nie dość że daje kilka miliardów „luzu” to nie stawia granicy wydatków lub ich przeznaczenia przy dalszym wzroście dochodów budżetowych. Mogę mieć tylko nadzieję że zarządzający budżetem pamiętają, iż muszą się liczyć z ewentualnym ostudzeniem koniunktury co może zmniejszyć dochody budżetowe. Warto o tym pamiętać, bo taką lekcję przerabialiśmy już na przełomie dekad. Dodatkowo nałożyło się wtedy na problemy budżetowe ryzyko kryzysu walutowego (ryzyko trudności sprzedaży papierów wartościowych dla pokrycia deficytu budżetowego) i konieczne do poniesienia wydatki przed wstąpieniem do
UE. Sądzę, że poruszamy się obszarze (sytuacji makroekonomicznej), w którym warto sobie o tym przypomnieć.
Utrzymuje się bardzo dobry trend w spadku bezrobocia. W ostatnich miesiącach tempo rocznego spadku zaczęło przekraczać 10%. Musiało więc minąć 6 lat żeby powrócić do stopy bezrobocia jaką mieliśmy w 2000 r. Analizując publikowane prognozy makroekonomiczne, odnoszę wrażenie że prognoza bezrobocia wciąż sprawia nam duży problem. Obecnie wszyscy opierają się na powstałym trendzie i ewentualnie korygują tempo zmian o okresy wcześniejszego wzrostu lub spadku. W spadku bezrobocia utwierdza ekonomistów utrzymujące się znaczne tempo wzrostu. Obecna zbieżność prognoz (systematyczny spadek) i duże prawdopodobieństwo ich spełnienia, to raczej kwestia okoliczności gospodarczych niż jakości warsztatu makroekonomicznego. Pamiętam prognozy makroekonomiczne z lat 90-tych, w których mała kto przewidywał tak wysokie bezrobocie jak te z 2003 r. Nie jest moim celem ośmieszania cudzych prognoz. Proponuje raczej pewną refleksję, że analiza bezrobocia na bazie prostej korelacji wskaźnika bezrobocia z makroekonomicznymi wskaźnikami (np. PKB) w krajach przechodzących transformację ustrojową jest mało skuteczna. Po prostu ekonomia wciąż jest bezsilna w badaniu reakcji człowieka czy gospodarstwa domowego na bodźce dochodzące z gospodarki. Prawdopodobnie nie będzie już w Polsce okazji do tego tematu wrócić, bo bezrobocie w końcu spada, a na rynku pracy po obydwu stronach (podaż i popyt na pracę) zaszły w ciągu 16 lat ogromne zmiany. Tak więc pozostanie nam wysłuchiwać z jednej strony skrajnych polityków zrzucających wszystko na Balcerowicza, a z drugiej zachłyśniętych liberalizmem ekonomistów, którzy za wszystko winią koszty pracy i polityków.
Na rynku pieniężnym doczekałem się w końcu korekty krzywej rentowności. Rynek zaczął brać pod uwagę, że jest pewne prawdopodobieństwo wzrostu stóp w tym roku lub na początku przyszłego. Dosyć mocno spadły stopy depozytów jednodniowych w ostatnich dniach miesiąca. To efekt tzw. rozliczenia rezerwy obowiązkowej. Banki mają w każdym miesiącu wyznaczone średnie saldo na głównym rachunku w NBP. Na tym rachunku są rozliczane m.in. operacje na rynku międzybankowym oraz sesje ELIXIRu. Poszczególny dzień można zakończyć innym (wyższym lub niższym) saldem, ale średnia za cały miesiąc nie może być niższa od wyznaczonej. Takie rozwiązanie pozwoliło na znaczne zmniejszenie wahań na rynku depozytów krótkoterminowych oraz ograniczyło liczbę i skalę zatorów płatniczych w ciągu dnia jakie się tworzyły przy rozliczaniu sesji SYBIRu lub ELIXIRU czy po aukcji bonów pieniężnych NBP. Dla odpowiedzialnych za średnią na rachunku koniec miesiąca jest bardzo nerwowy. Ci którzy mają niedobór muszą środki pozyskać i odwrotnie. W efekcie w ostatnich dniach miesiąca stawki depozytów jednodniowych często ulegają znacznym wahaniom.
Marek Żeliński, październik 2006