Dyskusja o wprowadzeniu euro zaczyna powoli przybierać właściwy kształt. W Parkiecie (wydanie 05-06 VII 2008) ukazał się artykuł dr Eryka Łona z Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, który stara się bronić krajowej waluty. Inaczej mówiąc, stara się udowodnić, że powinniśmy zachować krajową walutę. Z faktu iż piszę, że dyskusja zaczyna przybierać właściwy kształt nie należy odbierać iż utożsamiam się z przedstawionymi przez autora argumentami. Raczej wręcz przeciwnie. Niemniej do tej pory w mediach przewagę mieli makroekonomiści, którzy uważali iż dyskusja o przyjęciu euro jest wręcz nietaktem, bo jest to ich zdaniem oczywiste i zmiana waluty powinna nastąpić w terminie możliwi najszybszym. W tym gronie są i dobrzy makroekonomiści, ale i osoby raczej nadrabiające apodyktycznością prezentowanych poglądów, co zreszta przez media i zwolenników wejścia do strefy euro nieopatrznie jest odbierano jako poglądy jedynie słuszne. Tylko ze tak prowadzona dyskusja doprowadziła do tego, że przeciętny ekonomista-zwolennik przyjęcia euro jako jedne z podstawowych argumentów „za” podaje odejście kosztów rozliczeń kursowych. W całej makroekonomicznej problematyce wejścia do euro, koszty przewalutowań to akurat trzeciorzędny problem.
Artykuł w Parkiecie przyjąłem jako jeden z sygnałów zmiany. Do tej pory w codziennej prasie ekonomicznej dośc trudno było trafić na poglady sceptyka z silnym akcentem emocjonalnym. W publikacjach o euro chodzi nie tylko o spór stricte merytoryczny. Zresztą bardzo trudny. Moim zdaniem wszyscy uczestnicy dyskusji, również ci niechętni zmianie waluty albo mocno sceptyczni, powinni móc wyartykułować wszelkie swoje lęki natury merytorycznej ale i czysto emocjonalnej. Lęki te można podważyć przynajmniej od strony merytorycznej, ale i zmusić sceptyków do poważniejszego argumentowania swoich racji. Treści artykułu na który zwróciłem uwage, nie są raczej niczym nowym pod względem merytorycznym. A co to da? Po prostu wszystkim ulży. W innym wypadku te treści będą i tak wypowiedziane w ostatniej chwili i może dojść do takich problemów jak obecnie z Traktatem Raz jest dobry a raz jest zły. W zależności od politycznej koniunktury. Jak widać nawet obecna koalicja nie jest przekonana do przyjęcia euro za wszelką cene i w jak najszybszym terminie. A co jeżeli rządy przejmie koalicja o wyraźnie sceptycznym nastawieniu do UE, albo nastawieniu roszczeniowym, przez co rozumiem demonstrowany dystans polityczny z bardzo roszczeniowym podejściem do funduszy i polityki europejskiej?
Przedstawiając artykuł, komentuje jego wersję znaleziona w internecie. (www.pafare.org). Jest nieco szersza od materiału zamieszczonego w Parkiecie. Cytaty z tekstu autora podaje kursywą.
W dyskusjach dotyczących zasadności ewentualnego przystąpienia Polski do strefy euro należy brać pod uwagę przykłady krajów wschodzących, które posiadając walutę narodową oraz prawo prowadzenia krajowej polityki pieniężnej osiągnęły niewątpliwie sukces gospodarczy. ……………. wiele ,,tygrysów” azjatyckich (Tajwan, Korea Południowa, Malezja, Singapur), jak również np. Izrael czy Chile…
W merytorycznej dyskusji problem polega na tym, że czesto sceptycy wymieniają kraje z zupełnie innych obszarów gospodarczych. Sugerowanie dajmy na to przykładu Korei Płd. Nie ma żadnego sensu. Raz – sukces Korei zaczynał się w innych okolicznościach polityczno-gospodarczych, a dwa to by kopiować model koeanski musielibyśmy chyba wystąpić z UE. Autorowi można by wrecz zarzucić przypadkowe dobieranie krajów, gdzie jedynym kryterium jest długotrwały wysoki wzrost gospodarczy.
Proszę jednak pamiętać, że pewne różnice cywilizacyjne nie przekreślają wcale zasadności korzystania z doświadczeń innych krajów. Szczególnie frapujące dla mnie są następujące fakty: 1) rozwój wielu krajów wschodzących dokonał się przy wykorzystaniu agresywnej strategii proeksportowej 2) w przypadku wielu z nich przez długi okres a często i obecnie sektor bankowy znajdował się lub znajduje w rękach przeważnie kapitału rodzimego
Różnic cywilizacyjnym bym raczej nie lekceważył, ale szczególnie zwracam uwage na myśli zawarte w dwóch pozostałych punktach. Można odnieść wrazenie, ze autor nie tyle polemizuje z faktem wejścia czy nie do strefy euro, co chyba nie zauważa że już jesteśmy w UE, co ma pewne konsekwencje ekonomiczne dla Polski i zdradza marzenia o tzw. trzeciej drodze. Nie wiem co to jest agresywna strategia eksportowa. Osłabiony kurs walutowy jak swego czasu w Korei Południowej, czy dotowanie stoczni? Jak widać, obecność państwa w procesie przemian sektora stoczniowego u nas, wcale nie skazuje nas na sukces.
Polska powinna mieć prawo do prowadzenia własnej, to znaczy takiej która jest realizowana w interesie naszego kraju – polityki pieniężnej
Moim zdaniem to dość poważny błąd w myśleniu. Polityka pienieżna w Polsce nie kreuje zmian w gospodarce („ w interesie kraju”) a głównie zadaje bodźce do względnie stabilnego rozwoju gospodarczego z próbą dopasowywania się do warunków zewnętrznych. Czynniki decydujące o sile gospodarki leżą w gestii rządu oraz po stronie podmiotów gospodarczych. Przy czym wątpię, by w obecnym świecie dla kraju takiego jak nasz, najlepszym rozwiązaniem była forma izolacji ekonomicznej, bo do tego musiałaby zmierzyć „Polityka …..w interesie naszego kraju”. Chociaż wyczuwa się taki klimat w artykule, to trudno z tym polemizować, ponieważ autor nie rozwija merytorycznie tego wątku i nie zagłębia się w szczegóły. Pomijam już refleksję o polityce „w interesie kraju”, bo to sugeruje że obecna taka nie jest. To bardzo poważny zarzut, który ekonomiście z tytułem doktora trochę nie przystoi, bo wskazuje iż obraca się w sferze sentymentów a nie faktów.
W artykule sporo miejsca poświecono roli polityki pieniężnej. Słynną wypowiedź W.Kozinskiego o interwencji walutowej autor interpretuje jako powrót do myślenia o polityce pieniężnej w kategoriach narodowych, patriotycznych. Swóją opinie na ten temat już przedstawiłem krótko po tej wypowiedzi. Dobrze ze W.Koziński miał odwagę wypowiedzieć słowa „interwencja walutowa”, bo w ostatnim czasie dziwnie rozumienia poprawność w środowisku ekonomistów zabraniała wręcz posługiwanie się tymi słowami. Niemniej autor chyba niepotrzebnie traktuje to jako znak radykalnej zmiany w polityce pienieżnej, ale to już nadinterpretacja słów W.Kozińskiego, gdyż ja osobiście bardzo wątpię by W.Koziński był przekonany co do sensu i skuteczności interwencji walutowej w obecnych okolicznościach.
Odnoszę wrażenie, że obecnie wśród polskich ekonomistów raczej przeważa pogląd o potrzebie likwidacji naszej waluty narodowej. Czy mimo to dalsza dyskusja nie ma sensu? Moim zdaniem jest wprost przeciwnie. Nasza waluta – polski złoty jest walutą godną zaufania. Nie przeżyliśmy w naszym kraju na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat żadnego kryzysu walutowego.
Co do zaufania do waluty to prawda. Tylko, że zaufanie do złotego zostało zbudowane poprzez urynkowienie gospodarki i wprowadzenie wolnorynkowego kursu. Wykorzystano więc metody z arsenału gospodarki wolnorynkowej, a nie wspomagania przez państwo czy przez NBP.
Zamiast likwidować złotego po prostu korzystajmy z tych doświadczeń. Jest bardzo znamienne, że wielu ,,eurosceptyków” to mieszkańcy samej strefy euro. Po referendach w Holandii i we Francji podczas których odrzucono projekt tak zwanej Konstytucji dla Europy pojawiły się poważne głosy o potrzebie restytucji lira włoskiego i marki niemieckiej.
W artykule w kilku miejscach E.Łon nie ukrywa i chyba nie chce, że tak naprawdę ma poważny dystans do samej idei UE w jej bardziej zaawansowanej formie czyli m.in. ze wspólną walutą. Być może autor traktuje UE jedynie jako forme średnio zaawansowanej unii gospodarczej. Mnie akurat bliższa jest idea głębszych związków, gdzie rezygnacja z własnej waluty i polityki pieniężnej nie jest największym problemem. Wydaje mi się, ze część ekonomistów, w tym szczególnie eurosceptyków (w odniesieniu do euro), niepotrzebnie sugeruje że wzrost gospodarczy jest uzależniony od faktu posiadania odrębnej waluty i polityki pieniężnej. Można taką zalezność obronić w krótkich okresach (kilka lat), ale wbrew pozorom taka zalezność absolutnie nie jest zasadą. Miałem okazję przeczytać kilka takich głębszych opracowań eurosceptyków i uderzało mnie prowadzenie analizy pod z góry założona tezę, że rezygnacja z waluty narodowej to narażenie się na słabszy/wolniejszy rozwój.
Być ,,eurosceptykiem”… to nie jest żaden powód do wstydu!
Absolutnie nie. Na swojej stronie również wiele razy zwracałem uwagę, że nie jestem zwolennikiem przyjęcia euro jako zasady dla zasady i w jak najszybszym terminie. Eurosceptycyzm jest postawą jak najbardziej naturalną i dlatego dobrze się stało, że Parkiet udostępnił swoje łamy ekonomistom o odmiennych niż dotychczas poprawne poglądy. Eurosceptycy muszą jednak pamiętać, że obrona utrzymania waluty narodowej nie może się opierać na historycznych sentymentach, lęku przed nieznanym i przypadkowym oraz bezkrytycznym dobieraniu do analiz krajów, które osiągnęły wysoki wzrost gospodarczy mając jednocześnie swoją narodową walutę. Ekonomisci muszą posługiwac się liczbami, prognozami i określeniem prawdopodobieństwa spełnienia się określonych scenariuszy.
aż 58% Polaków opowiada się za utrzymaniem polskiej waluty a tylko 32% optuje za euro. Przyjęcie euro wzbudza dużą niechęć ze znacznej części społeczeństwa w innych krajach. Przykładowo bardzo sceptyczni wobec koncepcji zamiany waluty narodowej na euro są Brytyjczycy, których aż 77% popiera własną walutę a zaledwie 19% z nich popiera euro
Ekonomista nie powinien do arsenału argumentów „za” czy „przeciw” dołączać badań opinii publicznej, ponieważ w tej akurat materii, trudno oczekiwać że Polacy są świetnie zorientowani w problematyce. Decyzja należy do polityków po zasięgnięciu opinii makroekonomistów. Przypomina mi to nieufność rolników przed wejściem do UE. Dzisiaj nikt już o tym nie pamięta, a w kolejkach po wysokie renty stoją dzisiaj dawni sceptycy. Wyniki rolnictwa z ostatnich kilku lat mówią same za siebie. Dystans Polaków do euro jest również efektem braku informacji nawet o tym co już uzyskaliśmy. Podejrzewam, że rzetelna informacja o dotychczasowych korzyściach spowodowałaby zwiększenie odsetka osób akceptujących zmianę waluty.