W lipcu, wg wstępnych szacunków firmy Analizy Online, saldo wpłat i umorzeń jednostek funduszy inwestycyjnych sięgnęło 3,5 mld zł. Pomijając rekordową wypłatę ze stycznia tego roku (11,3 mld zł) i biorąc pod uwagę przepływy z okresu od początku 2005 roku, tak znaczny ubytek można traktować jako przejaw wyraźnego pogorszenia się nastrojów. Sygnał jest tym bardziej niebezpieczny, że już w czerwcu inwestorzy uszczuplili aktywa TFI o kwotę 2,4 mld zł. Porównując (patrz wykres) saldo przepływów ze stycznia do kolejnych czterech miesięcy, można było wysnuć dwa wnioski: albo inwestorzy zachowują stalowe nerwy, albo w miejsce odchodzących pojawiają się nowi, liczący na to że giełdy osiągnęły na tyle niskie poziomy, iż czas już budować swój portfel. Według wspomnianej na wstępie firmy, liczba klientów TFI (dokładnie: rachunków) od IV kw 2007, kiedy to osiągnięto rekord (3,05 mln osób), do końca I kw 2008 praktycznie jest stabilna. Niestety brak świeższych danych. Ta informacja pozwala wierzyć, że w pierwszych miesiącach tego roku mieliśmy do czynienia przede wszystkim z redukcją wielkości rachunków i wiarą, iż przyszłość okaże się lepsza. Spadek indeksów giełdowych z czerwca, poważnie zachwiał tą wiarą. Podstawowe światowe indeksy giełdowe spadły w czerwcu o od 7% do 11%. Nasz WIG przebił minimalnie górną granicę, czyli spadł o 11,4%. Skala spadku była wyjątkowa i miała miejsce mimo braku takich objawów paniki z jakimi mieliśmy do czynienia w styczniu. Ponieważ spadek indeksów był dość równomiernie rozłożony w styczniu, to można przypuszczać, że część efektu psychologicznego czerwca, przeniosła się na lipiec. Częściowa poprawa na giełdach w lipcu chyba niewiele pomogła. Dla inwestorów, którzy śledzą komentarze rynkowe, poprawa ta mogła nie mieć znaczenia, gdyż nawet świat zawodowych analityków podchodził do niej z dużym dystansem.
Analiza przepływów z czerwca oraz szacunki za lipiec wskazuję, że wycofywane są środki z funduszy lokujących w różnym stopniu w akcje. Wygląda więc na to, że mamy do czynienia z drugą duża falę spadku nastrojów wśród inwestorów. Po siedmiu miesiącach wycofano łącznie niemal 23 mld zł. czyli 75% środków jakie wpłynęły do TFI w roku ubiegłym. Oczywiście trudno się dziwić ludziom, którzy stracili w ciągu roku 1/3 wpłaconych pieniędzy na krajowy fundusz akcyjny, lub nawet ponad 40%, jeżeli był to fundusz małych i średnich krajowych firm. Obawiam się trochę, że odchodzi z rynku ta część inwestorów którzy są poważnie rozczarowani wynikami funduszy i, jeżeli śledzi komentarze rynkowe, to zwróciła uwagę akurat na poważną ostrożność analityków co do jakiegokolwiek precyzyjniejszego spojrzenia na przyszłość. Nawet tą najbliższą.
A może właśnie teraz warto się uspokoić i pójść po poradę do profesjonalnego doradcy. No tak, ale kto to jest profesjonalny doradca. Wcale nie mam na myśli licencjonowanych doradców inwestycyjnych. Ci zresztą, z racji ograniczonej ich liczby, są niedostępni dla przeciętnego inwestora. Sądzę, że wśród pracowników banków czy firm doradczych, nie brakuje osób ze stosowną wiedzą i bogatym doświadczeniem. Krótko mówiąc, warto skontaktować się z osobami, które – przykładowo – w I połowie ubiegłego roku nie wpychały klientom funduszy akcyjnych lub każdej innej oferty tylko dlatego że jest nowa i ładnie opakowana. Warto wiec po prostu zapytać co pan/pani doradzał/a klientom ponad rok temu. Przewartościowanie krajowej giełdy było na tyle poważne w ubiegłym roku, że obrona w stylu „nikt nigdy nie wie kiedy jest szczyt na giełdzie”, albo „najważniejsze jest równomierne inwestowanie w akcje, bo giełda zawsze rośnie w długim terminie”, dyskwalifikują sprzedawcę/doradcę. Nawet osoba mająca słabą, lub żadną, wiedzę makroekonomiczną, ale znająca elementarz analizy technicznej, musiała wiedzieć że zachęcanie klientów do lokowania w akcyjne fundusze inwestycyjne jest obarczone ogromnym ryzykiem. Ale jeżeli i z elementarną analizą techniczną jest kiepsko? To już oznacza, że mamy do czynienia ze sprzedawcą. A w obecnie, w celu rozpoczęcia budowania przyzwoitego portfela, zalecam kontakt absolutnie z doradcą.
Sądzę, że właśnie teraz osoby które poniosły porażkę na w funduszach albo mają wciąż wolne środki finansowe, powinny szukać profesjonalnej porady. Ci pierwsi szukają możliwości radykalnego odrobienia strat w funduszach. Może to powodować nieprzemyślane decyzje i dalsze straty. Drugim warto powoli uświadamiać, że lokowanie w niektóre fundusze stało się na tyle opłacalne, że czas rozpocząć powoli budowanie portfela na najbliższe kilka lat z adekwatną do nowej sytuacji strukturą. Warto dlatego, że właśnie dzieją się fakty dla rynku istotne. W dużym skrócie: niskie poziomy indeksów giełdowych, bliskość szczytu podwyżek stóp procentowych w kraju, poważne ryzyko osłabienia złotego. Próba zaspokojenia potrzeb klientów, popularnymi ostatnio strukturami, to poważne uproszczenie.
Oczywiście przekonanie klientów do inwestycji w fundusze, po fatalnych doświadczeniach i opiniach o niskich profesjonalizmie doradców, nie będzie łatwe. Teraz pewnie klienci będą już oczekiwać (powinni) podania prognozy rozwoju sytuacji rynkowej co najmniej w średnim terminie dla każdej grupy instrumentów. Potencjalnym inwestorom sugerowałbym naciskanie na doradcę w celu sprawdzenia jego wiedzy rynkowej.