Nie panikujmy. Nie z takim wzrostami cen już sobie radziliśmy.

Wyjaśniania czym jest gospodarka wolnorynkowa nigdy dosyć. Kilka dni temu oglądałem program publicystyczny „Mam inne zdanie” (w poniedziałek po 22-giej). Tematem była drożejąca żywność, wyjaśnienie procesu i dyskusja jak można (i czy powinno się) temu zaradzić. Na sali, oprócz widowni i dwójki prowadzących byli politycy i inni zaproszeniu goście oraz ekonomiści. Opinią tych ostatnich chyba nikt nie był zainteresowany. A szkoda, bo podejmowali próby opisania widzom i uczestnikom z czym mamy do czynienia. Niestety prym w audycji wiedli politycy i zwykli/niezwykli ludzie (m.in. jedna z aktorek).
Na początku audycji zadano w ramach sądy sms-owej pytanie dla widzów: czy państwo powinno coś zrobić/interweniować w związku z rosnącymi cenami. O rezultacie badania wspomnę na końcu. Politycy opozycyjni nie mieli problemu z odpowiedzią – należy natychmiast zneutralizować skok cen żywności wsparciem finansowym lub ulżeniem w innym segmencie wydatków gospodarstw domowych.

Powołuje się akurat na ten program publicystyczny, ale jeżeli ktoś go nie oglądał, to nic nie tracił. Dyskusje z udziałem polityków w większości programów poświęconych wzrostowi cen żywności wyglądały podobnie. Generalnie można powiedzieć, że politycy i komentatorzy medialny boją się przypomnieć ludziom, że mamy gospodarkę wolnorynkową. Tak jakby chcieli tą prawdę ukryć przed obywatelami. I to pomimo, iż obywatele czerpię z gospodarki wolnorynkowej pełnymi rękami.

Przypomnę więc, że gospodarka wolnorynkowa polega na uwolnieniu podaży i popytu, w jak największym stopniu, od ograniczeń. Efektem są fluktuacje cen. Raz idą w górę, a raz w dół. Skupie się w dalszej części na cenach żywności, gdyż to one poprzez nieszczęsny cukier, stały się tematem publicznej dyskusji.

Zacznijmy od tego, że udział żywności w naszym koszyku zakupów to 24,1% wydatków. W ciągu ostatnich kilkunastu lat jej udział w wydatkach spadł o 6 pkt. procentowych. To rezultat realnego wzrostu naszych wynagrodzeń, ale i utrzymania cen żywności w ryzach. Zadziałała gospodarka wolnorynkowa, która nie powala na długoterminowe duże wzrosty cen na rynku żywnościowym. Nie ma co ukrywać, że ceny żywności podlegają relatywnie znacznej fluktuacji. Wszystko zależy od zbiorów u nas  i w innych krajach. Na to nakładają się zmiany innych składników kosztów produkcji. Przykładem mogą być ceny paliw, energii elektrycznej itd. W ciągu ostatnich dziesięciu lat ceny żywności rosły średnio w ciągu roku o ponad 3%. Jak wspomniałem wyżej, cechą rynku żywnościowego jest stosunkowo duża zmienność cen. W analizowanym okresie bywało że ceny żywności rosły  rocznie nawet i o 10%, ale bywały i takie że spadły o 4%. Kolejną istotną cechą  rynku żywnościowego jest to ze zazwyczaj skoki cenowe dotyczą pojedynczych lat, a raz na kilka lat mamy do czynienia z trendami kiedy – unikając sztywnego języka ekonomicznego – ceny żywności  w średnim terminie są w trendzie wzrostowym  lub nie mają ochoty rosnąć (tzn. my i rynek nie akceptuje wzrostów). Mało kto już pamięta, że w latach 2004-2006 ceny koszyka żywności były dość stabilne po silnym wzroście na początku 2004 r.

W ten sposób dochodzę do jednej z istotniejszych informacji. Otóż po wspomnianych silnych wzrostach, rynek (czyli my) koryguje część wzrostu i sprzedawcy żywności muszą czekać, nieraz i kilkanaście miesięcy, by powrócić do cen jaki osiągali w szczycie niedopasowania podaży z popytem. Nie inaczej będzie teraz. Nawet jeśli sprzedawcom cukru teoretycznie uda się utrzymać ceny np. powyżej 4 złotych za kg to długo będą się musieli zadowolić taka ceną, a być może liczyć ze spadkiem.

Wg najnowszych danych na koniec lutego, wartość koszyka żywności (tzn. cena) wzrosła i 5,3%. Na tle dyskusji o niebotycznie drogim cukrze aż kusi by powiedzieć, GUS oszukuje!. Otóż nie. Powyższe wyliczenia prowadzę w ujęciu całego koszyka żywnościowego i nie bez powodu. We wspomnianej wyżej audycji, politycy i prowadzący audycję bardzo się starali nie mówić, że dyskusja powinna się toczyć w kategorii całego koszyka żywnościowego a nie wybranych i wygodnych dla polityków produktów. Zresztą GUS podaje zmiany również cen cukru. Proponuje pobawić się danymi, bo wtedy obecne ceny (ale nie te wskazywane przez lidera PiS) wcale tak nie szokują.

Jeżeli jeden lub grupa produktów ogromnie drożeje, to szukamy tańszej oferty, a jak to nie pomaga to ograniczamy jego spożycie. Możemy szukać zamiennika produktu lub szukać go w innym miejscu z nadzieją że będzie tańszy. Niedawno pisałem o Jarosławie Kaczyńskim, który uparł się że znajdzie najdroższy cukier. I znalazł, po 6,5 zł za 1 kg. W moim mieście w tym samym czasie cukier był tańszy o ponad 2 złote. To wiele mówi o „statystyce” zmian cen uprawianej przez polityków.

Zanim politycy zaczną pomagać finansowo polskim rodzinom, muszą dokonać oceny z jakim wzrostem mamy do czynienia i pozwolić zadziałać wolnemu rynkowi. A jak działa rynek? Jak wspomniałem szukamy tańszej oferty, ograniczamy spożycie danego produktu na rzecz innych lub ograniczamy wydatki na inne grupy (nieżywnościowe) dóbr i usług. Biorąc pod uwagę rozkład wydatków i udział wydatków na żywność, dla dominującej części rodzin nie powinno być z tym problemów. To obojętne czy ograniczymy spożycie alkoholu, cukierków, benzyny czy zmniejszymy liczbę wyjść do kina.

Nie wiem dlaczego jeden z polityków w opisywanej audycji był oburzony, że Polacy ściągają cukier z Niemiec. Ale przecież o to chodzi. To jeden z przejawów działania rynku. W reakcji na wzrost u nas, ściągamy tańszy cukier z zagranicy i ożywiają się pośrednicy. Nie ma się co oburzać, tylko dać swobodnie działać rynkowi.

Zupełnie niepotrzebnie w omawianym programie, politycy obwiniali się o błędne decyzje w sprawie limitu produkcyjnego cukru dla Polski. Tak jakby niezależność w produkcji cukru miałaby być jakiś ideałem. Kwestia limitów jest tematem co najwyżej drugorzędnym. Ponadto w takim wypadku wypadałoby podać jaka jest cena niezależności ekonomicznej w produkcji żywnościowej w rozumieniu pojedynczego kraju jak i całej UE. Czy Polacy zapłacą za niezależność? Wątpię. Wybiorą tańszy towar importowany.

Niepoważne były stawiane propozycje jak: obniżka obciążeń podatkowych paliw by zmniejszyć ich cenę (polityk SLD) lub stworzyć nową formę pomocy finansowej, czyli dodatek drożyźniany (polityk PiS). W obecnych okolicznościach to nic innego jak pomoc w akceptowaniu wysokich cen, czyli napędzanie inflacji. Efektem takiej „pomocy” byłby przy okazji wzrost deficytu budżetowego. Poseł SLD żywił wielką wiarę, że jak się obniży obciążenia podatkowe paliw, to przełoży się to na spadek cen żywności albo pozwoli wygospodarować wolne środki na droższą żywność. To nowość. Jeżeli ktoś obniży ceny paliw, to wątpliwe by przełożyło się to na spadek cen cukru, bo niby dlaczego. W efekcie w budżecie będzie mniej pieniędzy a ceny pozostaną bez zmian.

W gospodarce należy dążyć do zmniejszenia kosztów działalności gospodarczej, ale nie należy tego robić pod konkretne wydarzenie rynkowe, bo efekt będzie co najwyżej mizerny.

Zupełnym szaleństwem, była propozycja polityków PiS po nieszczęsnych zakupach jej lidera, by Polakom żyło się lepiej i żeby właśnie mogli kupować drogi cukier. Bo to niby przejaw poprawy sytuacji ekonomicznej gospodarstwa domowego, ale tak naprawdę ekonomiczny nonsens. Niestety gospodarka wolnorynkowa polega na tym, by codziennie szukać tańszej oferty. Każdy wedle swoich potrzeb. Jeden szuka taniego cukru inny jachtu albo samochodu. I nie ma potrzeby zakłócać działania tego mechanizmu dolewaniem pieniędzy. Właśnie dzięki temu mechanizmowy udaje nam się od wielu lat trzymać inflację  na stosunkowo niskim poziomie.

Zadaniem polityków i mediów jest tłumaczenie czym jest mechanizm wolnorynkowy i bronić go przed psuciem. Niestety nadmierna opiekuńczość i/lub rywalizacja o elektorat powoduje, że w programie „Mam inne zdanie” Polacy usłyszeli, że państwo musi coś zrobić. We wspomnianej wyżej sondzie sms-owej, aż 80% biorących w niej udział oczekiwało działań państwa. Kiepsko to świadczy o świadomości wolnorynkowej Polaków i potwierdza dość jednostronne pojmowaniu rynku. Czyli że rynek jest fajny tylko kiedy ceny spadają lub stoją w miejscu.

Oczywiście wiem, że nie wszystkie gospodarstwa domowe są zbliżone do średniej krajowej. Dla niektórych obecne wzrosty cen żywności mogą być dotkliwe. Tylko, że jak wyżej wskazywałem, obecne wzrosty cen nie są jakimś ewenementem w naszej najnowszej historii gospodarczej. W związku z tym nie widzę powodów, by państwo uruchamiało kolejny program pomocowy ponad obecną formę wsparcia finansowego oferowaną prze państwo. Możemy dyskutować o niewielkim wzroście progów pomocy społecznej, ale każdy z   polityków opozycyjnych biorących udział w audycji, oczekiwał szeroko zakrojonej akcji wsparcia finansowego. Tylko że propozycja SLD by obniżyć obciążenia podatkowe paliw czy PiS dotyczące podatku drożyźnianego i tak nie przełożyłyby się na spadek cen.

Ze wzrostami z ostatnich kilku miesięcy rynek musi sobie w większości poradzić sam. Dajmy mu więc zadziałać.

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.