Przez weekend miałem okazję pooglądać kilka programów publicystycznych i wywiadów, w których poruszano temat zapowiedzi ministra finansów dotyczącej zwiększenia deficytu budżetowego w tym roku. Istny wysyp interpretacji, domysłów i spiskowych teorii. Prym wiedli tu publicyści nie-ekonomiczni. Po ekonomistach i rynkach finansowych informacja ta spłynęła jak przysłowiowa woda po kaczce. Dlaczego, to wyjaśniam we wcześniejszym wpisie na moim blogu (z 19 lipca). Pozwolę sobie skomentować kilka z zasłyszanych teorii.
Zacznę od oburzenia wyrażanego w mediach i przyrównywania ministra finansów oraz błędu w prognozie wpływów budżetowych na 2013 r., do księgowego w prywatnej firmie, który rzekomo byłby natychmiast zwolniony przez właściciela. Takie porównanie jest jednak cokolwiek nietrafne. Nowelizacja nie jest wynikiem zapomnienia o takiej czy innej pozycji wpływów lub wydatków budżetowych, a nietrafioną prognozą. Jeżeli już bardzo chcemy porównywać ministra finansów, to w tej sytuacji byłby to raczej dyrektor finansowy. A ci niestety również miewają, i to wcale nierzadko, nietrafione prognozy przychodów i kosztów, co ma czasami przykre skutki dla wyniku netto. Zapewniam, że prywatny przedsiębiorca nie wyrzuca natychmiast z tego powodu dyrektora finansowego. To zależy od skali błędu prognozy. A o ile w przychodach pomylił się minister? Pierwotnie zakładano wpływy budżetowe na ten rok o 1,9% większe od planów na rok ubiegły. W porównaniu z harmonogramem na ten rok, wpływy są mniejsze o prawie 1,5% po I poł. roku. Gorzej wygląda porównanie z wykonaniem za I pół. ubiegłego roku. W I pół. przychody budżetowe są mniejsze od wykonania ubiegłorocznego po 6 miesiącach o prawie 6%. Życzyłbym każdemu dyrektorowi finansowemu żeby mylił się tylko o takie wartości w swoich prognozach.
Przypomnę, że zarzut o opieranie się na błędnych prognozach również jest nietrafny. W połowie ubiegłego roku prognozy budżetowe nie odbiegały od rynkowych. Pod koniec lata i na pewno jesienią, prognozy PKB były powoli już obniżane. Niestety w przypadku prac budżetowych stałe przeliczenie i negocjowanie budżetu z zainteresowanymi stronami w rytm zmienianych prognoz raczej nie ma sensu. Zapewne czynnik polityczny nie był tu bez znaczenia, niestety. W takim przypadku można wierzyć, że minister finansów jest świadomy sytuacji i ryzyka nowelizacji lub przynajmniej przesunięć wydatków w przypadku słabszych wpływów.
Zarzuca się ministrowi Rostowskiemu uporczywe zaprzeczenia przez wiele miesięcy potrzebie nowelizacji budżetu. Nie pochwalam takiego uporu. Na miejscu ministra, odpowiadałbym jedynie, że nowelizacje będzie miała miejsce jak ewidentnie zajdzie taka potrzeba. Na ekonomistach nie robiło to
(upór ministra) żadnego wrażenia, i słusznie. Rynek i ekonomiści śledzą dane i i tak wiedzą mniej więcej kiedy minister oficjalnie to ogłosi. Czy ministrowi można zarzucić kłamstwo? Byłbym ostrożny z takimi sądami. Minister finansów nie jest od straszenia ludzi i rynków finansowych. Osobiście pewnie rozegrałbym to medialnie inaczej, ale nie mam poczucia by mnie ktoś oszukał. Po prostu śledzę dane na bieżąco i zapowiedź nowelizacji mnie nie zaskakuje. To raczej problem publicystów nie-ekonomicznych, którzy na siłę upolityczniają niełatwą sytuację budżetową i na ogół nie grzeszą większą wiedzą ekonomiczną. A szkoda bo dane o sytuacji gospodarczej i finansowej kraju są łatwo dostępne.
Zaskoczył mnie Piotr Kuczyński, ekonomista Xeliona. Stać go na dość odważne, nie idące z trendem opinie. I tym razem nie zawiódł. A nawet sporo przesadził. P.Kuczyński pochwalił ministra za zmylenie rynków i pozyskanie finansowania po niezwykle korzystnych cenach. Chodzi tu o nieprzyzwoicie niskie rentowności polskiego długu w II kwartale. Trudno kogoś oszukać, jeżeli dane są publikowane co miesiąc i gracze rynkowi na bieżąco widzą co się dzieje, czyli w jakiej sytuacji jest budżet. Spadek rentowności polskich obligacji w II kw był wynikiem nie sprytnego manewru ministra finansów, a w znacznym stopniu efektem szukania bezpiecznej alternatywy dla lokowanego kapitału. Minister był zapewne zaskoczony niskimi rentownościami nie mniej niż analitycy.
Mało kto z oglądnych komentatorów zauważył, że minister finansów podał dość wysoką wartość dla nowelizacji wartości deficytu (prawie o 25 mld zł) na bieżący rok. Analiza obecnych trendów nie daje uzasadnienia dla aż tak dużej wartości. Odnoszę wrażenie, że minister finansów świadomie przestrzelił wartość powiększenia deficytu o kilka mld złotych, by mile nas zaskoczyć na koniec roku, albo dać sobie spory „luz”.