Z bogatymi tak to już jest, że ich nie lubimy póki sami się nimi nie staniemy. W społeczeństwie dość powszechnie jest przyjęte, że tzw. bogaci powinni być bardziej obciążeni daninami niż reszta społeczeństwa. I tą popularną teorię chcą wykorzystać politycy PiS, szukając pieniędzy na wypełnienie obietnic złożonych w trakcie parlamentarnych i prezydenckich wyborów.
Jednym z wielu rozważanych pomysłów na zmiany w systemie emerytalnym jest zwiększenie składek od tzw. bogatych. Obecnie obowiązuje zasada, że pobór składek jest wstrzymywany w momencie przekroczenia 30-krotności średniego wynagrodzenia. W 2015 była to wartość prawie 119 tys. pln, co daje ok. 10 tys. pln miesięcznie. To wyraźnie ponad dwie średnie krajowe miesięcznie. Osób ubezpieczonych w ZUS, które mają wynagrodzenia powyżej wskazanego progu jest w Polsce prawie 332 tys. Gdyby ci ubezpieczeni płacili składki od całości wynagrodzenia (a nie tylko do wysokości progu), to szacunki mówią nawet o 6,2 mld pln dodatkowych rocznych wpływów do ZUS. Biorąc pod uwagę, ze FUS (głównie z powodu emerytur) odnotuje w najbliższych latach deficyt w przedziale 50-60 mld pln, to już mamy wyjaśnienie skąd to zainteresowanie składkami tzw. bogatych.
Składki i emerytury tzw. bogatych to tylko jeden z elementów szerszej dyskusji w partii rządzącej na temat docelowego systemu emerytalnego. Politycy i ministrowie PiS coraz śmielej mówią o poważnej modyfikacji obecnego systemu emerytalnego. Brany jest pod uwagę nawet powrót do systemu poprzedniego (sprzed 1998) lub stworzenie jakiejś formuły mieszanej. Pozostawię na razie polityków PiS w spokoju, bo ich obecne teorie i pomysły w zakresie systemu emerytalnego są silnie podporządkowane przypodobaniu się społeczeństwu i szukaniu za wszelką cenę środków na finansowanie wyborczych obietnic. Wspomniane 6,2 mld pln, pozwoliłoby „odblokować” analogiczną część deficytu finansów publicznych na inne cele.
Ale wracajmy do składek tzw. bogatych. Rozważane są dwa warianty. Pierwszy: w oparciu o obecne rozwiązania, pobrane składki byłyby zwracane w postaci emerytury po przejściu na nią. Drugi: tzw. bogaci otrzymywaliby emeryturę mniejszą niż wynikałoby to ze składek, lub system emerytalny jako całość powróciłby do rozwiązań znanych z czasów systemu świadczenia zdefiniowanego. To ostatnie rozwiązanie to nic innego jak powrót do rozwiązani sprzed 1999 r. czyli że nasze emerytura byłaby pochodną pewnego algorytmu a nie bezpośrednio uzbieranego kapitału.
W przypadku tzw. bogatych pojawia się też zarzut, że obecnie obciążenia emerytalne są degresywne, co przyczynia się do degresywności tzw. klina podatkowego w szerokim tego określenia znaczeniu. W mediach bywa to przedstawiane jak jakiś ukryty przywilej dla dobrze zarabiających.
Spróbujmy rozprawić się z pewnymi mitami zanim ktoś coś popsuje i narobi głupstw. Sympatie i antypatie wobec tzw. bogatych odłóżmy na bok.
Otóż warunek 30-krotności nie jest żadnym przywilejem. W obecnym systemie emerytalnym każdy dostaje taką emeryturę na jaką sobie uzbiera. Tzw. bogaci dostaną emeryturę opartą na kapitale jaki sobie uzbierali. I nic więcej ZUS im nie da. Przyjęta zasada 30-krotnosci jest co ciekawe m.in. wynikiem doświadczeń poprzedniego systemu emerytalnego oraz efektem prostej kalkulacji. Po prostu przy obecnych rozwiązaniach nie opłaca się znoszenie progu, bo osoby o wysokich dochodach na ogół dłużej też żyją. Dłuższy od średniego czas życia powoduje, że ZUS będzie musiał więcej na te osoby wydać niż uzbierał. ZUS byłby więc ostatecznie, za przeproszeniem, na minusie. Jeżeli więc politycy PiS zniosą lub podwyższą wspomniany próg, to podłożą pod ZUS malutką bombę z bardzo opóźnionym zapłonem. Inaczej mówiąc, to nie tzw. bogaci są przyczyną deficytu FUS.
Drugi z wymienionych wyżej wariantów jest często łączony z teoriami iż bogaci powinny relatywnie bardziej wspierać system finansów publicznych oraz ich klin podatkowy nie powinien być degresywny. Stąd już krok do wniosku, że bogaci nie powinny być objęci systemem składki definiowanej, czyli że ich emerytura nie będzie pochodną uzbieranych składek a efektem algorytmu. W tym przypadku składka ZUS, jak podatki, staje się elementem redystrybucji dochodu narodowego na grupy o mniejszych dochodach.
Moim zdaniem ogromną zaletą systemu składki zdefiniowanej jest jego czytelność. Nie stoi on też w żadnej sprzeczności z redystrybucją dochodu w społeczeństwie, bo nie taka jest jego rola. System jest w głównej idei uczciwy i warty obrony. Konieczność uzbierania kapitału jest jednym z wielu bodźców byśmy odpowiedzialnie podchodzili do naszego życia zawodowego, poszukiwania pracy i dokonywanych wyborów. Emerytura jest pochodną naszych dochodów, co likwiduje część zarzutów pod adresem poprzedniego systemu. Obecny system jak na dłoni pokazuje, gdzie jest problem oraz kto, dlaczego i jakiego wsparcia państwa (podatników) wymaga. I chyba dlatego część polityków nie go darzy sympatią.
Obecny system emerytalny nie stoi na przeszkodzie jego dotowaniu, bo też jego celem nie była likwidacja deficytu ZUS a powstrzymanie jego narastaniu w relacji do PKB. Wsparciu powinny podlegać osoby które mimo wysiłków nie potrafiły wypracować odpowiedniej emerytury i to ta grupa powinna być przedmiotem naszej największej troski w kolejnych latach.
Do redystrybucji dochodu nie jest system emerytalny, a system podatkowy. Nie ma więc sensu upodabniać ich do siebie. Jeżeli też komuś nie odpowiada degresywność obciążeń tzw. bogatych, to niech jako narzędzie progresji klina podatkowego wykorzystuje skalę podatkową, ulgi podatkowe itd.
Temat modyfikacji systemu emerytalnego zapewne niedługo wróci, będzie więc można wrócić do oceny wad i zalet systemów, nie tylko w kontekście grupy lepiej uposażonych Polaków. Niemniej na pewno deficyt systemu emerytalnego nie wynika z rzekomo preferencyjnego potraktowania tzw. bogatych. Szukanie pieniędzy w oparciu o budowanie antagonizmów społecznych, jest kiepskim pomysłem.