Sporo się teraz mówi o konieczności zwiększenia zadłużenia. W dyskusjach najczęściej operuje się długiem w relacji do PKB. Część ekonomistów i niektórzy przedstawiciele rządu sugerują, że bariera 60% zapisana w polskiej konstytucji to przeżytek i niepotrzebne ograniczenie, szczególnie w obecnych czasach.
Problemem naszym i wielu społeczeństw należących do UE jest lekko lewicowe odchylenie i populizm. Lewicowość sama w sobie nie jest zła, dopóki nie zagraża sytuacji makroekonomicznej. My też od kilku lat zaczęliśmy śmielej twierdzić, że mamy prawo domagać się lepszego poziomu życia i powiększania socjalnych zdobyczy bez oglądania się na kryzysy. Lekiem na kryzysy ma być wzrost zadłużenia, który podobno nie jest problemem, pomaga (też podobno) w rozwoju gospodarki i że jakoś się go tam przyszłości zawsze te zadłużenie spłaca lub neutralizuje wynikające z niego zagrożenia. Doprawdy? Spójrzmy więc na poziom zadłużenia w relacji do PKB w UE w ciągu ostatnich prawie dwudziestu lat (2000-2019).
W okresie 2000-19 zadłużenie łącznie w UE wzrosło z 60,6% do 79,3% PKB. Niemal o 19 pp. Można się więc posunąć do uproszczenia, że ostatnio co dekadę zadłużenie rośnie niemal o 10 pp. Owszem, były w tym okresie dwa kryzysy, ale i wiele lat tłustych. Po drugie, kraje odpowiedzialne powinny się przygotowywać na raptowne pogorszenie koniunktury.
W analizowanym okresie na 28 państw, których dane podaje w swoich raportach Eurostat, raptem tylko 7, w omawianym okresie, zmniejszyło zadłużenie do PKB, a w przypadku 3 zwiększyło się ono w niewielkim stopniu. Polska w tym okresie wyglądała dość przyzwoicie, ze wzrostem ‘jedynie’ o 9,5 pp do poziomu 46%. Niestety aż 17 krajów (w tym kilka sporych rozmiarów) zaliczyło wzrosty od 1,5 do ponad 7 razy większe (w ujęciu pp) od Polski. Widać więc, że większość krajów UE wzrost zadłużenia traktuje jako jedno w ważniejszych lekarstw na problemy. Wygląda na to, że taki sposób radzenia sobie z problemy zaimponował wielu polskim ekonomistom i koalicji rządowej, która za pośrednictwem kilku wyższych urzędników próbuje stworzyć grunt pod złamanie konstytucyjnych 60%. W rzeczywistości już obecnie zliczając obecne zadłużenia wg general government , niedawno przebiliśmy 60% PKB. Wystarczył więc kryzys i hojna ręka rządu by w kilka m-cy skoczyć o sporo ponad 10 pp. Jest niewielkim pocieszeniem, że inne kraje doświadczyły podobnego skoku zadłużenia.
Wygląda na to, że próbujemy podążać drogą wielu innych krajów, czyli ratować się przed problemami gospodarczymi i gniewem opinii publicznej (ewentualne zaciśnięcie pasa) potężnym wzrostem zadłużenia. Zniesienie konstytucyjnego limitu (który już jest obchodzony) dałoby rządowi szerokie pole do ścigania się z liderami Europy w tej niechlubnej konkurencji. Warto pamiętać, że większość krajów UE (i nie tylko) ma poważny problem z uniezależnieniem się od narkotyku jakim jest wzrost zadłużenia. Skąd pewność, ze Polska dołączy do grona tych krajów, które potrafiły uzdrowić finanse po kryzysach. Ja takiej pewności nie mam.