Ten wpis jest nieco nietypowy. Pozaekonomiczny. Jak wielu rodaków i ja staram się ogarnąć informacje dotyczące paraliżującego nasze życie społeczne i ekonomiczne wirusa. Chętnie też sięgam do liczb, jeżeli to możliwe. Jedną z rozchwytywanych w ostatnich miesiącach informacji jest liczba zgonów podawana przez GUS. Warto liczbę zgonów prezentować po wielekroć, bo najwyraźniej nie do wszystkich w Polsce dociera z czym mamy do czynienia. Nie będę się odnosił do żadnej z teorii spiskowych czy powątpiewających w skalę zagrożenia. Same liczby robią na tyle mocne wrażenie, że – mam nadzieję – podkopują fundamenty niejednej z teorii.
Na wstępie kilka uwag metodologicznych. GUS publikuje dane w ujęciu tygodniowym. Część mediów i komentatorów ma dostęp do danych dziennych lub miesięcznych. Przy pewnych upraszczających założeniach można bez ryzyka poważniejszego błędu przejść na dane miesięczne, bo najczęściej takimi się wszyscy posługujemy w dyskusji o wirusie. Różnice w wynikach miesięcznych są minimalne i nieistotne, biorąc pod uwagę wyciągane wnioski. Dla zminimalizowanie tych różnic, pozwolę sobie na operowanie zaokrągleniami, które czytelnikowi przy okazji ułatwią przyswojenie liczb.
I na wstępie od razu liczba najważniejsza: w ubiegłym roku zmarło ok 70 tys. osób więcej niż średnio w latach 2016-2019. To oznacza wzrost liczby zgonów o 18%. Średnio w latach 2016-2019 umierało w Polsce 404 tys. osób rocznie, w 2020 r. ponad 475 tys. . Inaczej mówiąc, dodatkowo w 2020 r. zmarło tyle osób ile umiera w Polsce przez dwa miesiące!
Dominująca część przypadków nadmiarowych zgonów (tzn. powyżej średniej) przypada na ostatnie trzy miesiące roku. O ile więc ‘specjaliści’ od lekceważenia powagi zagrożenia mogli dodatkowe zgony do połowy wakacji lekceważyć, to od października już na pewno nie.
Według danych osób i instytucji, które dokładniej analizowały przyczyny zgonów w październiku i listopadzie można przyjąć, że ok. 40% zgonów nadmiarowych (powyżej średniej w analizowanym okresie) można przypisać bezpośrednio covid’owi, a pozostałą część (60%) dezorganizacji służby zdrowia i blokadzie spowodowanej koniecznością przyjmowania i leczenia pacjentów covidowych w placówkach służby zdrowia kosztem pozostałych. Do tego doszły jeszcze lęki obywateli, którzy z obawy o zarażenie wirusem, odkładali kontakt z lekarzem.
Nawet jeśli ktoś z niedowiarków ucieka w teorię o manipulowaniu statystykami przyczyn zgonów (słynne teorie o wpisywaniu covid, bo takie zalecenia ministra zdrowia), to i tak ma problem, bo z czegoś te nadmiarowe zgody wynikają. Raczej nie z powodu międzynarodowego spisku.
Mamy więc do czynienia z poważnym społecznym problemem. Tymczasem społeczeństwo w znacznej części próbuje ignorować skalę społecznego zagrożenia. Nie chcę bronić rządu i jego sposobu na walkę pandemią. Rząd popełnił wiele błędów. Od lekceważenia skali zagrożenia od połowy roku, po częściowo spóźnione i zaskakujące kroki o charakterze lockdown’u w ostatnich miesiącach roku. Winni są również obywatele i przedsiębiorcy. Obywatele do dzisiaj lekceważą i podważają skalę zagrożenia. Niemała część przedsiębiorców zaś demonstracyjnie lekceważyła zalecenia dotyczące obostrzeń itp.
Ogromny wzrost zgonów i ograniczenie dostępu do podstawowych jeszcze do niedawna usług medycznych, przypomina nam (po raz kolejny !) o zbyt niskich nakładach na służbę zdrowia. Przypomnę, że w porównaniu z średnią w UE mamy ok. 2 p.p. PKB mniejsze nakłady na publiczną służbę zdrowia. Większa liczba personelu, infrastruktury medycznej i sprzętu, mogłaby ograniczyć skalę nadmiarowych zgonów. O ile? Eurostat podał niedawno informację o skali nadmiarowych zgonów od początku 2020 do października. O ile na wiosnę to my byliśmy jednym z krajów o najniższym, czy wręcz marginalnym, wzroście zgonów powyżej średniej z lat w wcześniejszych w danym miesiącu, to jesienią było dokładnie odwrotnie. Można zaryzykować twierdzenie, że przyrost mógł być śmiało o 1/3 mniejszy. Śmierć 70 tys. obywateli a 47 tys. , to jednak jest różnica.