Ostatnimi czasy w kręgach lewicowych popularne są dwa podejścia dotyczące realnego wzrostu PKB. Nie dość, że każde z osobna opiera się na dość kulawych założeniach i diagnozach to, na dodatek, wzajemnie się wykluczają. Na lewicy nikomu to nie przeszkadza. Obydwa podejścia bywają głoszone/popularyzowane czasami przez te same środowiska czy osoby z lewicowego kręgu.
Teoria nr 1. Zerowy wzrost PKB.
Wg zwolenników teorii na wzrost (realny) PKB naciskają kapitaliści, by podkręcać sprzedaż swoich wyrobów i usług. Dzięki temu kapitaliści się bogacą, opierając się na kreowaniu konsumpcji na rzeczy często rzekomo niepotrzebne i łatwo się psujące. Przekaz lewicowych teoretyków jest tak formułowany, jakby za konsumpcję nakręcającą PKB winni byli kapitaliści. Dodatkowo, rozkręcona konsumpcją gospodarka, zużywa surowce i przyczynia się do niszczenia środowiska. Remedium na to ma być zerowy wzrost gospodarczy. Mówiąc dokładniej: poprawa jakości życia bez niszczenia planety, sztucznego nakręcania marż kapitalistów, politykę redystrybucji można prowadzić przy zerowym wzroście itd.
Niestety, to mrzonki.
Przede wszystkim wzrost PKB i zysk kapitalisty nie jest wprost proporcjonalnie powiązany z niszczeniem/zużyciem zasobów. Możemy zrezygnować z samochodów na paliwa ropopochodne i przejść na podróżowanie konno lub rowerem. Ale kapitaliści nadal będą istnieć i tzw. zerowy wzrost PKB nie przeszkadza osiągać marż, które w ocenie innych ludzi są wysokie. Jeżeli zabronimy kupować nowym rowerów, to kapitaliści (i podmioty na wolnym rynku) będą osiągać marżę na usługach rowerowych (naprawa, konserwacja itd.). Zerowy wzrost PKB w rzeczywistości bardziej uderzy w społeczeństwo niż w kapitalistów.
Za niszczenie planety i jej zaśmiecanie tak samo, a w zasadzie nawet bardziej, odpowiadają zwykli szarzy konsumenci. To zwykli ludzie kupują samochody i czajniki elektryczne. I bynajmniej nie dlatego, że zmusza nas do tego kapitalista. Konto kapitalisty będzie równe zero i niczego nie sprzeda jeżeli nie znajdzie to zainteresowania u konsumentów. A ci kupują ile tylko potrafią i nie mają – niestety – ochoty dochodzić czy dobra, które nabywają niszczą planetę czy nie (pozyskanie surowców, a potem zakończenie żywota na wysypiskach lub w spalarniach śmieci).
Przejście na zerowy wzrost większym problemem będzie dla realizacji programów socjalnych. Przykładem jest nasze 500+. Program oparty jest na realnym wzroście PKB, czyli w końcowym rozrachunku na coraz większych wpływach budżetowych. Mimo coraz większych wpływów i tak nie potrafiliśmy zabezpieczyć trwałych wpływów dla pokrycia wydatków na 500+. A co dopiero przy zerowym wzroście.
Teoria 2. Dług można śmiało zwiększać, bo spłacimy go ze wzrostu PKB.
Dyskusje o programach socjalnych i mijający (mam nadzieję) pandemiczny kryzys, stawiają pytania o to czy jest jakiś limit zadłużenia państwa. Moim zdaniem jest, tzn. powinien być przyjęty, na co wskazują doświadczenia kilku państw UE. Że już o Grecji nie wspomnę. Na lewicy szeroko wyśmiewany jest limit 60% przyjęty w naszej Konstytucji, chociaż ja akurat potrafiłbym go wybronić. Zarzuca się, że limit jest wyznaczony przypadkowo lub pod presją liberałów w latach 90-tych i że jest nieadekwatny do stojących przed nami wyzwań. Tak więc na programy socjalne i środki ratujące gospodarkę przed kryzysem można (i wręcz należy) wydawać dowolne środki, tzn. zadłużać się. Jakiś próg niby jest, ale nikt lub mało kto z lewicowych komentatorów chce go wskazać. Operuje się przykładami państw w UE, które bez problemów obsługują zadłużenie dajmy na to na poziomie 70%-80% do PKB, ale z drugiej strony pomija te, które na podobny poziomie wpadły w pętlę zadłużenia i ich sytuacja różowo nie wygląda. Zapomina się, czy raczej świadomie przemilcza, że część krajów obsługujących zadłużenie na poziomie 70%-80% bez większych problemów, charakteryzuje się prężną gospodarką i potrafi w okresach kryzysowych odpowiednio kształtować dochody i wydatku by uniknąć kryzysu. W naszym przypadku tak nie jest. Od początku 2020 r. zadłużenie sektora finansów publicznych wzrosło o ok. 330 mld zł i mało kto (a już na pewno nie na lewicy) pyta czy taki wzrost zadłużenia był konieczny. Ale wróćmy do meritum…
Skoro można i należy się do woli zadłużać, to pojawia się na lewicy pytanie skąd brać środki na obsługę i ewentualne obniżenie długu do bezpieczniejszych poziomów po czasach kryzysu. I tu na lewicy też jest prosta odpowiedź: ze wzrostu PKB. W jednym ze świeższych artykułów znanego lewicującego publicysty (Piotr Wójcik, „Poglądy ekonomiczne Tuska, czyli noc żywych liberalnych trupów” ), jako wsparcie padł przykład z opracowania Polskiego Instytutu Ekonomicznego: „Po dwóch dekadach ze wzrostem 4 proc. rocznie, w czasie których 2-procentowe odsetki w całości spłacane byłyby nowym długiem, relatywna wartość takiego zadłużenia spadłaby do 6,8 proc. PKB.”.
Jak widać więc realny wzrost PKB jest potrzebny i wcale nie kapitalistom. To politycy i ekonomiści o skłonnościach lewicowych potrzebują go do generowania gotówki na obsługę zadłużenia i obsługę programów socjalnych. Swoją drogą wiara w 4% PKB przez dwie dekady trąci sporą dawką optymizmu.