Dług publiczny. Nieprzerobiona lekcja makroekonomii.

Kilka lat temu, kiedy analizowałem poziom i zmienność długu publicznego krajowego i pozostałych państw UE, zastanawiałem się czy przyjdzie czas iż będzie okazja podyskutować o progach zadłużania. To co uderza, analizując polskie rozwiązania, to relatywnie niskie progi i dość restrykcyjne rozwiązania. Mnie przede wszystkim interesuje aspekt makroekonomiczny, czyli jakie rozwiązanie przyjąć dla kraju rozwijającego się, czyli takiego jak Polska. Do napisania tego artykułu skłoniły mnie najnowsze doniesienia prasowe, sugerujące iż przedstawiciele koalicji rządzącej rozważają przynajmniej przejściowe podniesienie progów. Specjalnie mnie to nie dziwi. Jeżeli już, to bardziej dziwi mnie to iż jest to temat pomijany w naszych dyskusjach makroekonomicznych, a aktualne progi traktowane są jako coś oczywistego.

Na wstępie warto przypomnieć o jakie progi chodzi. Konstytucja w Rozdziale X „Finanse publiczne” w Art. 216, „Nie wolno zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczy 3/5 wartości rocznego produktu krajowego brutto. Sposób obliczania wartości rocznego produktu krajowego brutto oraz państwowego długu publicznego określa ustawa”. Precyzyjniejsze zapisy znajdują się w Ustawie o finansach publicznych (2005 r.). Są tam podane progi i konsekwencje ich przekroczenia (Rozdział 3 „Procedury ostrożnościowe i sanacyjne”). W przypadku gdy państwowy dług publiczny jest w przedziale od 50% do 55% wartości PKB, to w kolejnym roku relacja deficytu budżetu państwa nie może być większy od wartości z roku bieżącego. Relacja ta stanowi również górną granicę dla jednostek samorządu terytorialnego (JST). Jeżeli dług znajdzie się w przedziale od 55% do 60%, to musi nastąpić zmniejszenie deficytu. Dla JST, podany jest specjalny wskaźnik. Najgorzej jest kiedy dług będzie równy lub większy od 60% PKB. Wtedy jednostki sektora finansów publicznych nie mogą udzielać nowych poręczeń i gwarancji. Rada Ministrów musi przedstawić program sanacyjny, które celem jest spadek wartości długu poniżej 60%. W projektach ustaw na kolejny rok, zarówno budżet centralny jak i JST, kwota wydatków musi być niższa lub równa kwocie wydatków.

W przyszłym roku wartość długu przekroczy 50% i wg prognoz rządowych, do 2012 nie przekroczy 55%. Jednak rządowe wyliczenie robią wrażenie jakby były robione „pod ustawę”. W latach 2010-2012, relacja długu do PKB będzie w przedziale 54,7% do 54,8%. Jednak wg niektórych instytucji (NBP, Agencja Moody’s) i ekonomistów dług przekroczy 55% i będzie się zbliżał do 60%.

Biorąc powyższe pod uwagę, z politycznego i społecznego punktu widzenia, przebicie 55% będzie niezbyt przyjemne, a przebicie 60% trudno wręcz sobie wyobrazić. Swoją drogą różnice działań i konsekwencji pomiędzy przedziałem 55%-60%, a 60% i powyżej są kolosalne. O tym dalej. 

Wymienione wyżej progi pozornie wydają się być ustalone na właściwych poziomach. Sądzę, że tylko pozornie. Wzrost długu publicznego, postawił przed makroekonomistami temat, który wcześniej nie został chyba dobrze przedyskutowany. Większość pierwszych (na gorąco) komentarzy, wskazuje iż znaczna część komentatorów życia ekonomicznego nie wie co ma począć z tematem. Reakcją więc jest milczenie albo obrona progów jak niepodległości. Część zaś próbuje reagować krytyką rządu i polityków za nadmierne zadłużenie i brak odwagi w reformowaniu finansów publicznych.

W latach 2000-2008 średnia wartość relacji państwowego długu publicznego do PKB przyjmuje wartość 44,3%, co na tle doświadczeń krajów UE jest bardzo przyzwoitym wynikiem. Wartość maksymalna w tym okresie to 44,8%, a minimalna – 37,7%. Teoretycznie można by powiedzieć, że dystans do progów 55% i 60% jest duży. Kiedy jednak spojrzy się na zmienność, dajmy na to w okresie 1 i 2 lat, to rzecz wygląda już znacznie inaczej. Otóż przydarzyły nam się w tym okresie zmiany o 4,8 pkt procentowych w ciągu roku i niemal dziesięć pkt. procentowych w ciągu dwóch lat. W łatach 2001-2003 wartość długu wzrosła z 37,7% do 48,4%. Najczęściej tej skali skoki wartości długu są konsekwencją dynamicznych zmian koniunktury i/lub dynamicznych zmian wyceny długu (dług nominowany w walutach obcych; w naszym przypadku osłabienie złotego). Zmiana koniunktury gospodarczej powoduje duże zmiany w średnim terminie wielkości deficytu finansów publicznych. Rok czy dwa lata, to wbrew pozorom wcale nie jest wystarczająco długi okres by przygotować i przeforsować trudne społecznie rozwiązania ustawowe, skutkujące radykalnym ograniczeniem wydatków publicznych. Proces konsultacji, analiz i legislacyjny zabiera niestety sporo czasu.

Nie zamierzam w ten sposób rozgrzeszać polityków. Wielkość deficytu finansów publicznych i elastyczność reakcji strony wydatków w okresie dekoniunktury, zależy od świadomości i odpowiedzialności polityków za państwo. Z tym bywa różnie. Uproszczeniem byłoby jednak twierdzenie, że nie byłoby problemu z deficytem finansów publicznych (a co za tym idzie, z koniecznością jego finansowania) gdyby nie politycy. Z planowanego na 2010 r. 52 mld zł. deficytu budżetowego, na karb politycznej niefrasobliwości zrzuciłbym najwyżej kilkanaście miliardów złotych. Przyznam, że nie należę do liberalnych dogmatyków i nie upieram się że Polska musi mieć zrównoważony budżet lub koniecznie nadwyżkę. Przyjmuję, że w pewnych okolicznościach makroekonomicznych i historycznych, jest uzasadnienie dla utrzymywania deficytu budżetowego w wielkości 1% do 2% w dłuższym terminie.

Obecny kryzys wskazał moim zdaniem nieadekwatność przyjętych progów to naszej sytuacji. Ustalone progi na tle skali zadłużenia jakie zdarzały się krajom rozwijającym czy światowych turbulencji makroekonomicznych, nie przystają do rzeczywistości. Celem progów nie może być tylko rola ogranicznika na lekkomyślność polityków, która rzeczywiście bywa niebezpieczna dla finansów państwa.

Progi, powinny również brać pod uwagę utrzymanie rozwoju państwa w okresie dekoniunktury i dać możliwość manewru makroekonomicznego w czasach kryzysu takiego jak obecnie. Nawet gdybyśmy mieli idealnych polityków, którzy natychmiast przycinają wydatki, to należy pamiętać że mijający kryzys obszedł się z nami dość łaskawie. Zwiększanie deficytu jest dobrym sposobem na zmniejszenie skali kryzysu i skrócenie czasu wychodzenia z niego. Jest to tym bardziej istotne w naszym przypadku. W końcu przekroczenie progu 60% skutkowałoby natychmiastowym ograniczeniem procesów inwestycyjnych, m.in. w skutek ograniczonego wykorzystania funduszy z UE. Do tego dochodzi radykalne cięcie popytu wewnętrznego. Utrzymywanie dodatniej dynamiki PKB w istotnym stopniu zawdzięczamy w tym roku osłabieniu złotego. Gdyby nie złoty, dynamika PKB byłaby ujemna. Nie ma też co ukrywać, że pośrednio korzystamy z efektów zwiększenia deficytów w bogatszych krajach UE. Gdyby w Europie Zachodniej zapanował dogmatyzm, to skala spadku polskiego eksportu byłaby jeszcze większe, o innych makroekonomicznych konsekwencjach nie wspominając. Gdyby nie wymienione czynniki, przekroczenie progu 60% byłoby kwestią czasu i to krótkiego.

Inaczej ujmując, progi powinny dać pole manewru ma wypadek sytuacji kryzysowych i nagłych. W naszym przypadku, wystarczyłoby podniesienie dwóch pierwszych progów o 3 do 5 pkt. procentowych, a działania wymagane przy poziomie 60% przesunąć na – powiedzmy – poziom 70%, czy nawet 75%. Bardziej płynnie należałoby rozłożyć działania sanacyjne, zmierzające do redukcji deficytu i długu, poprzez określenie celów (np. maksymalnej wielości deficytu i zasad jego finansowanie, kosztów obsługi itd.) w okresie jednego i dwóch lat. Rozwiązań oczywiście może być mnóstwo. Powyżej podałem tylko przykład. Wadą mojej propozycji jest oczywiście ryzyko braku chęci wśród polityków do podjęcia reform, którzy mogliby ryzykować utrzymywanie większego deficytu i zadłużenia oraz przyjęcie pasywnej postawy, polegającej na czekanie na powrót koniunktury, która załatwi problemy budżetowe za decydentów. Niestety w gospodarce wolnorynkowej trzeba szukać na ogół kompromisu pomiędzy korzyściami a ryzykiem. Lekkomyślność polityków można ograniczać, poprzez zapisanie odpowiednich działań koniecznych do podjęcia wraz z powiększającym się deficytem i zadłużeniem. Ponadto jest spora grupa innych czynników, które istotnie utrudniają zwiększanie długu. Mam na myśli np. instytucje od Komisji Europejskiej po agencje ratingowe, koszty obsługi długu, ograniczoną chłonność rynku na papiery rządowe itd.

Pozostaje jeszcze kwestia opinii rynku na wypadek zawieszenie bądź zmiany limitów. Z całą pewnością tego typu zmiany nie dodają splendoru w opinii inwestorów, ale kto wie czy nie spotkałoby się to ze zrozumieniem, przy założeniu że rząd poda realny plan obniżenia deficytu. Sądzę, że większym niebezpieczeństwem jest przekroczenie 60%, co mogłoby spowodować chwilowy popłoch na rynku finansowym, biorąc pod uwagę działania jakie rząd musiałby podjąć.

Biorąc pod uwagę poprawę koniunktury w najbliższych latach i wizerunek Polski, najlepszym rozwiązaniem na obecną chwilę byłoby zawieszenie niektórych zapisów ostrożnościowych na okres 2 do max. 4 lat. To wystarczający czas na podjęcie skutecznych działań, zmierzających do obniżenia deficytu finansów publicznych i spokojne przedyskutowanie ewentualnej trwałej zmiany przepisów.

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Grupa Krosno, analiza przypadku

Krośnieńskie Huty Szkła Krosno S.A. jest jedną z firm, która poniosła konsekwencje korzystania z instrumentów finansowych i stanęła przed koniecznością zaktualizowania wartości aktywów. Do zainteresowania się firmą, skłoniło mnie kilka czynników. Krosno S.A. jest wyjątkowo ciekawym przypadkiem do analizy ryzyka prowadzenia działalności gospodarczej, które akurat w tym przypadku dało o sobie silnie znać, doprowadzając do ogłoszenia upadłości. Niemniej poza historią, interesujące jest również i to, jak Krosno poradzi sobie ze swoimi problemami w najbliższej przyszłości. Jako punkt startowy w analizie firmy, przyjąłem koniec 2007 r. Cofam się więc w czasie do pierwszych miesięcy 2008, kiedy do analityków docierają raporty za IV kw i dostępne są dane audytowane.

W raporcie do wyników Grupy Krosno za 2007 r., prezes przypomina że celem była poprawa sytuacji finansowej, inwestycje i rozwój dystrybucji. Przy rosnącej konkurencji, spadku kursu złotego i wzroście cen gazu, poprawa pozycji rynkowej jest niezwykle trudna. W liście do czytelników raportu za 2007, prezes Krosna S.A. przypomina ze celem długofalowym Grupy jest rozwój sprzedaży w oparciu o eksport i modyfikacja profilu działalności z produkcyjno-handlowego na handlowo-produkcyjny. Pozornie to tylko przestawienie wyrazów, ale kryje się za tym dostosowanie do zmieniających się realiów gospodarczych i postępującej globalizacji w wymianie handlowej. Biorąc pod uwagę asortyment spółek z Grupy, ryzyka występujące po stronie kosztów i naturalne ograniczenia w redukcji kosztów, koniecznym było szukanie wartości dodanej poza działalnością produkcyjną.

Biorąc pod uwagę spółki objęte konsolidacją, razem z KHS Krosno, Grupę w 2007 tworzyło 11 podmiotów. Z tego trzy podmioty w trakcie likwidacji. Spółka dominująca – Krosno S.A. – w dziewięciu przypadkach miała 100% udział, a w jednym tylko 20% (Krosno-Zdrowie Sp. z o.o.). Podmiotem dominującym w Grupie jest KHS Krosno S.A., który generował ponad 70% przychodów Grupy.

Przedmiotem działalności Grupy jest produkcja, przetwórstwo i handel własnymi wyrobami. Produkcja, to szkło gospodarcze wyrabiane ręcznie i mechanicznie oraz tzw. szkło techniczne. Krosno S.A. osiągnęło przychody w 2007 w wysokości 244,3 mln zł, a Grupa jako całość – 361,5 mln zł. Aż 63% przychodów Grupy pochodziło z eksportu, generowanego głównie przez Krosno S.A.

Trzeba przyznać, że otoczenie makroekonomiczne nie było dla spółki sprzyjające. Cena gazu do końca 2007 wzrosła w porównaniu z 2005 o 42,2%, w porównaniu do 2006 o 12,7%. Znaczna część wyrobów napotyka na silną konkurencję, w tym chińską. W takim więc przypadku, fakt iż jest się silnym graczem (w rozumieniu produkcji) na rynku, nie ma większego znaczenia. Żyjemy w czasach globalizacji, gdzie sentyment, tradycja i marka wytwórcy nie zapewnia już sukcesu. Stąd jednym z wielu rozwiązań nakierowanych na bezpieczeństwo jest dywersyfikacja produkcji, czyli w tym przypadku produkcja tzw. szkła technicznego.  W latach 2006-2007 ok. 62% przychodów Grupy pochodziło z eksportu. W 2007 eksport mierzony w dolarach wzrósł o 27%. Wynik generalnie imponujący, ale po uwzględnieniu wzrostu wartości złotego, wg informacji z raportów Grupy, wartość eksportu wzrosła już tylko o 12,7%. O prawie 5% spadła sprzedaż krajowa. By pokazać, jak trudno się rozwijać podmiotom takim jak Krosno, warto porównać przychody z 2007 z osiąganymi w 2000. Tego typu pomiar to oczywiście pewne uproszczenie, ale dobrze oddaje warunki działania Krosna. Wg GUS, przychody dużych podmiotów ogółem oraz działu 26 w 2007 były o ok. dwa razy większe niż w roku 2000. Dla Grupy Krosno i samej KHS Krosno, było to odpowiednio: 34% i 11%. Oczywiście dynamika przychodów nie jest najlepszym miernikiem jakości zarządzania. Niestety w okresie 2000-2007 trudno mówić poprawie wyników z prowadzonej działalności. Wręcz przeciwnie. KHS Krosno, która ma dominujący wpływ na wyniki Grupy, we wskazanym okresie odnotowywała wynik netto w przedziale od 4,4% do -3,2%.

Patrząc na wyniki Grupy w ostatnich latach do 2007 włącznie, można z całą pewnością powiedzieć że okres świetnej koniunktury w Polsce i na Świecie, nie daje firmom takim jak Krosno, gwarancji powodzenia. W takim przypadku, poprawa wyniku netto grupy z -3,0% na 1,3% już samo w sobie jest osiągnięciem. Gdy jednak zauważy się, że zarówno Krosno jak i Grupa ma kłopoty z uzyskaniem stabilizacji, w rozumieniu pozytywnego wyniku ze sprzedaży, satysfakcja z wyniku netto blednie. Sądzę, ze głównymi problemami Grupy są asortyment, stopień jego dywersyfikacji, koszty i skupienie się na działalności produkcyjnej. KHS Krosno, jak i cała Grupa na koniec 2007 były stosunkowo mocno zadłużone. W przypadku Grupy, zadłużenie z tytułu kredytów i pożyczek do pasywów to aż 45%. W przypadku samego KHS Krosno, relacja ta była tylko o kilka procent korzystniejsza. W przypadku KHS Krosno, kapitał własny zaledwie w ok. 70% finansował aktywa trwałe. Korzystne wskaźniki kapitału obrotowego do aktywów, wynikały z dużego zadłużenia długoterminowego. Niestety i ten wskaźnik pogarszał się z biegiem ostatnich lat z niemal 20% dla KHS Krosno w 2005 do 12,5% w 2007. Pomimo więc słabych i zmiennych wyników, trzeba przyznać, że banki i inne instytucje finansowe obdarzały sporym zaufaniem podmioty z Grupy Krosno. W przypadku KHS Krosno, kredyty długoterminowe stanowiły ok. 65% wartości majątku trwałego. Biorąc pod uwagę, że CF operacyjny dawał średnio rocznie dwadzieścia kilka mln zł w Grupie, można powiedzieć, że samo Krosno jak i cała Grupa osiągnęły maksymalny poziom zadłużenia długoterminowego.

Powstaje więc pytanie, czy zadłużenie to zostało prawidłowo wykorzystane. Podstawowe wskaźniki wydajności liczone na bazie elementów majątku i przychodów oraz wartość nakładów inwestycyjnych sugerują, że efekt był mizerny. Opierając się jednak z konieczności na ogólnie udostępnionych danych, trudno zbadać precyzyjnie efekt inwestycji. Trzeba uczciwie powiedzieć, że przy wskaźniku aktywów do przychodów na poziomie 0,9 i udziale aktywów trwałych 65% w aktywach ogółem, trudno o proste działania dające szybki efekt. Po wynikach Grupy i KHS Krosno z kilku ostatnich lat widać, że po poważnej poprawie wydajności w obecnej dekadzie, od 2006 spółka nie jest w stanie przezwyciężyć ograniczeń po stronie przychodów (asortyment napotykający silną konkurencję), a tym bardziej niekorzystnych zmian po stronie kosztów. Biorąc pod uwagę czynniki powiększające koszty i wyjątkowo niekorzystne dla firmy zmiany kursu walutowego w latach 2006 i 2007, trzeba przyznać że poprawa wyników drogą poprawy wydajności jest w takich przypadkach niezwykle trudna i nie gwarantuje sukcesu. W takich przypadkach, powstaje więc pytanie czy kurczowe trzymanie się obecnej struktury asortymentowej jest zasadne. Nie mam ochoty występować w roli pseudo eksperta, który znając wyniki działalności, zaczyna się mądrzyć. Sądzę że Zarząd miał prawo podejmować takie decyzje jakie podjął, wierząc w ich pozytywny skutek. Wbrew pozorom, propozycje działań restrukturyzacyjnych dla Grupy mieszczą się w podstawowych standardach działań jakie podejmuje się w tego typu przypadkach. Problem w tym, że szukanie optymalnego wariantu trwa dość długo i na koniec 2007 też go nie znaleziono. To iż Grupę Krosno można zaliczyć do przemysłu ciężkiego, który wręcz z natury rzeczy ciężko się restrukturyzuje i jest to proces rozciągnięty w czasie, nie jest w pełni wytłumaczeniem. Po raz kolejny musze też jednak obiektywnie przyznać, że  szeroko rozumiane okoliczności rynkowe były dla Grupy rzeczywiście niesprzyjające.

W nowy, 2008 rok, Grupa Krosno weszła ze starymi problemami i prognozami makroekonomicznymi o pogarszającej się koniunkturze w gospodarce polskiej i światowej. Trwał niekorzystny trend na rynku walutowym. O losach Grupy w 2008 i bieżącej sytuacji, w jednym z kolejnych wpisów.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Małe podmioty w latach 2005-2008

Z ciekawością czekałem na dane dotyczące działalności przedsiębiorstw o zatrudnieniu do 9 osób za 2008. Dane za okres 2004-2008, pozwalają co nieco powiedzieć o małych podmiotach w okresie dobrej koniunktury gospodarczej i roli tychże przedsiębiorstw w gospodarce. Przystępując do analizy danych podanych przez GUS, należy zachować ostrożność w formułowaniu wniosków, z powodu wysokiego stopnia agregacji danych. Drugim powodem ostrożności, są zmiany na rynku pracy, zmiany przepisów i przyczyny wpływające na zmianę opłacalności działalności gospodarczej w określonych sektorach gospodarki. Niemniej jednak, jak się chce i pamięta o pewnych ograniczeniach, można z każdego zbioru danych wyciągnąć mnóstwo ciekawych informacji. Więc spróbujmy.

Oficjalnie wg GUS, w Polsce działało na koniec 2008 ponad 3,7 mln podmiotów gospodarczych. Z tego 3,6 mln to podmioty prywatne. Dominującą formę działalności w części prywatnej polskiej gospodarki stanowi działalność drobna  prowadzona przez osoby fizyczne. To aż 2,8 mln podmiotów. To liczba oficjalna. Nie wszystkie z tych podmiotów prowadzą działalność gospodarczą. W dziesięcioleciu poprzedzającym rok 2004, liczba tych małych podmiotów rosła o kilkadziesiąt tysięcy rocznie. Średnia dynamika z tego okresu, to niemal 6%. W latach 90-tych po rozwoju przedsiębiorczości Polaków, dynamika zakładania nowych podmiotów powoli zwalniała, by w okresie ostatnich kilka lat niemal się zatrzymać. Na pocieszenia jednak powiem, że proces ten w grubo mniejszym stopniu dotknął pozostałe formy prowadzenia działalności gospodarczej. Przyczyn wyhamowania tempa wzrostu najmniejszych podmiotów jest kilka. Przede wszystkim gospodarka się nasyciła małymi podmiotami. Ponadto okres dynamicznego rozwoju w ostatnich kilku latach i otwarcie granic, kusił Polaków posadami w większych firmach i możliwością zawodowej realizacji poza granica kraju. Dalszy wzrost liczby fundacji, spółek handlowych i osobowych, wskazuje że realizujemy cele gospodarcze (i nie tylko) w bardziej zorganizowanych formach działalności.

Tyle dane oficjalne. Ja natomiast, analizę działalności małych podmiotów opieram na badaniach GUSu w oparciu o dane z formularzy SP-1. Badania jako małą firmę, traktują podmiot o zatrudnieniu do 9 osób. Wg GUS takich podmiotów, które prowadzą działalność gospodarczą było w 2008 1,78 mln. W analizowanym przeze mnie okresie (2004/2005 do 2008), na tą liczbę składały się aż w ok. 95% podmioty osób fizycznych. Zaznaczę przy okazji, że na ogół analiza obejmuje okres 2005-2008, ponieważ dane za 2004 z racji specyfiki roku poważnie utrudniają analizę. Ta specyfika, to spadek liczby podmiotów w porównaniu z 2004 r. wobec otwarcia wspomnianych alternatyw jak emigracja zarobkowa i praca na „etacie” w większej firmie.

W latach 2006-2008, liczba małych podmiotów rosła odpowiednio o 2,4%; 3,7% i 4,2%. Można więc powiedzieć, że wzrost gospodarczy przyczynia się do powolnego wzrostu liczby małych podmiotów. Ze wzrost liczby podmiotów w analizowanym okresie w aż 40% odpowiada budownictwo. Na 171 tys. powstałych podmiotów, 68 tys. to podmioty z sektora budowlano-remontowego. Tymczasem w liczbie ogółem analizowanych podmiotów, podmioty budowlane stanowią ok. 12% w dwóch ostatnich analizowanych latach. Na drugim miejscu wzrostem liczby podmiotów stoją: obsługa nieruchomości i ochrona zdrowia wraz z opieką społeczną.

W latach 2005-2008 zatrudnienie z 3,37 mln wzrosło do 3,68 mln osób. I tu ciekawostka. Średnie roczne tempo wzrostu zatrudnienia to 3%. Porównanie z dużymi i średnimi podmiotami wskazuje iż w skłonności do zatrudniania małe podmioty są o 25% mniej wydajne w zatrudnianiu w okresie wzrostu.  Również i w tym ujęciu za tak wzrost zatrudnienia odpowiada w niemal 40% budownictwo. Dwa kolejne miejsca zajmują równocześnie: obsługa nieruchomości i transport, magazynowanie i łączność. Obydwa mają po 17% udziału w przyroście zatrudnienia.

Średnia roczna dynamika przychodów w latach 2005-2008 sięgnęła niemal 9,8%. Dla porównania dla przedsiębiorstw dużych tak liczona dynamika daje 13,2%. Kiedy porówna się sektorowo sprzedaż z 2008 i 2005, to skład liderów wzrostu sektora małych firm jest już inny. W 25% za wzrost odpowiada sektor handlowy. Jest to wartość istotnie niższa niż w przypadku dużych podmiotów. Wyjaśnienie jest proste: nasz szał zakupowy z ostatnich lat w większym stopniu skierowany był na sklepy wielkopowierzchniowe. Na trzech dalszych miejscach (ale równorzędnych) wśród liderów wzrostu przychodów małych podmiotów są: pośrednictwo finansowe, obsługa nieruchomości i budownictwo.

Z roku na rok udawało się małym podmiotom podnosić rentowność. Relacja kosztów do przychodów z 11,6% w 2005 poprawiła się na 13,9% w 2008. Liderami w „robieniu pieniędzy” okazało się pośrednictwo finansowe, ochrona zdrowia wraz z opieką społeczną oraz – wbrew medialnym narzekaniom – rybactwo i rybołówstwo.

Małe podmioty nie ustępowały dużym w dynamice nakładów inwestycyjnych. Średnia dynamika dla analizowanych lat to : 20% przy 17,8% dla dużych przedsiębiorstw. Godne podkreślenia jest to iż w relacja nakłady/przychody z roku na rok ulegała poprawie. Niemniej średnia to 2,6% i jest ona 2 do 3 razy mniejsza od relacji osiąganych dla dużych podmiotów. Nie zamierzam jednak deprecjonować małych przedsiębiorców. Należy pamiętać, że w przeciwieństwie do średnich i dużych firm, sektor małych firm w oczywistych względów zdominowany jest przez działalność usługową. Podmioty zaliczane do przemysłu to zaledwie 10% jednostek i 10% przychodów. Biorąc chociażby to pod uwagę, działalność inwestycyjna jest godna pochwały. Mimo to należy pamiętać iż na tle całej gospodarki 19,7 mld zł nakładów to tylko 9% inwestycji w całej gospodarce.

Jako ciekawostkę, podam iż struktura nakładów małych podmiotów istotnie się różni od dużych. O ile podobny udział maja nakłady na budynki i budowle (pomiędzy 35%-40%), to małe podmioty maja ponad dwukrotnie mniejszy udział nakładów na maszyny i urządzenia (tylko 21% przy 48% dla dużych podmiotów). Proporcja się odwraca przy nakładach na środki transportu: 33% u małych podmiotów i 13% u dużych. (do wyliczeń struktury brałem wyniki z lat 2007-2008).

Analiza wynagrodzeń potwierdza, że małe podmioty nie są łatwym pracodawcą, co tez można tłumaczyć walką o utrzymanie kosztów w ryzach, konkurencją dużych podmiotów (np. handel) ale i tym że często małe podmioty korzystają nisko wykwalifikowanej siły roboczej. Niestety patrząc na wynagrodzenia w poszczególnych sektorach trudno powstrzymać się przed wnioskiem iż statystyki oficjalne nienajlepiej odzwierciedlają poziom wynagrodzeń. Średnie wynagrodzenie z 1,42 tys. zł. w 2005 wzrosło do 1,61 w 2008 r., co daje średnio roczny wzrost rzędu 4,3% przy 8,1 w dużych firmach. Biorąc pod uwagę inflacje w tym okresie, wzrost wynagrodzeń był marginalny.

Wyniki małych podmiotów za okres 2004/2005-2008 pokazują jaka jest rola małych firm w gospodarce. Dokonanie ich analizy polecałbym każdemu. Zarówno tym którzy czują niechęć do „drobnych kapitalistów” (zaznaczam ze jej nie podzielam) jak i tym którzy przypisują sektorowi małych firm jakieś ponadprzeciętne właściwości w gospodarce i oczekują wyjątkowego traktowania. Sektor małych firm ma swoją rolę do spełnienia w gospodarce i można tylko mieć życzenie by przynajmniej nikt nie utrudniał mu życia. Jest przede wszystkim dostarczycielem drobnych usług dnia codziennego, szansą rozwoju od zera do większego przedsiębiorstwa oraz samodzielnej pracy dla indywidualistów. Sektor ten pełni tez rolę amortyzatora na rynku pracy. Za rozwój gospodarczy, pozycję międzynarodową (eksport), spadek bezrobocia i innowacyjność odpowiadają w większym stopniu średnie i duże podmioty, co nie oznacza wcale gorszej oceny dla podmiotów małych. Jego rola w gospodarce jest po prostu nieco inna.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Obroty bieżące, wyniki NBP za VIII

Wyniki rachunku bieżącego po ośmiu miesiącach wciąż są jedną z niewielu danych makroekonomicznych na które patrzy się z satysfakcją. Zgodnie jednak z zapowiedziami, widać powoli że korzystna wpływ wymiany handlowej na PKB powoli zaczyna się kończyć. W ujęciu w eur, od kilku miesięcy, polski eksport kształtuje się o 22%-25% poniżej wartości ubiegłorocznych. Dynamika eksportu do krajów UE-25 (ponad 70% naszego eksportu) notuje podobną dynamikę i nic nie wskazuje, by miało się to poważniej zmienić w najbliższych miesiącach. Potwierdzają to dane dot. koniunktury gospodarczej w UE. Jak na razie, możemy mówić o zakończeniu dekoniunktury w Europie Zachodniej. Ujmując rzecz nieco humorystycznie, korekta polskiego eksportu o niemal 25%, to bardzo precyzyjny zestaw danych dla statystyków, mierzących zależność polskiej gospodarki od zmian w otoczeniu makroekonomicznym.

Dzięki złotemu w krajowej walucie eksport drugi miesiąc z rzędu w ujęciu rocznej dynamiki, odnotowuje dodatnią dynamikę. Skromną bo skromną (ok.2%), ale jednak. Analiza zmian eksportu i złotego w ciągu minionych kilku miesięcy, wskazuje iż zmiany na rynku walutowym potrzebują ok. pół roku (najdalej trzy kwartały) by przenieść swój wpływ na wartość eksportu w ujęciu waluty krajowej. Mówiąc inaczej, zasady ustalania cen w kontraktach powodują pewną bezwładność w przeniesieniu  osłabienia złotego na wartość eksportu. Drugim powodem jest stosowanie instrumentów zmniejszających ryzyko walutowe. Dane NBP za lipiec i sierpień wskazują, że rola złotego jako amortyzatora spadku eksportu nie będzie się już zwiększać.

Wracając na chwilę do wątku statystycznego, warto pamiętać iż powyżej posługuję się porównaniem z rokiem 2008. Warto jednak pamiętać, iż dla naszej wymiany handlowej był to rok bardzo korzystny. Rzetelniejszym odniesieniem jest porównanie z analogicznym okresem z 2007 r. W takim ujęciu, eksport wyrażony w eur jest mniejszy tylko o 7%, co wystawia naszym eksporterom dobrą ocenę.

Powolna poprawa koniunktury potwierdziła inną zależność (wzrost zainteresowania dobrami importowanymi w miarę poprawy koniunktury). Trzymając się oceny za pomocą rocznej dynamiki, import ze spadku o prawie 35% na przełomie I i II kw, zbliża się do 30%. W efekcie korzystny wpływ wymiany handlowej na PKB będzie powoli malał.

Generalnie, rachunek bieżący to jeden z jaśniejszych punktów naszej gospodarki i podręcznikowy przykład zmian w okresie kryzysu i przy zachowaniu własnej waluty. Jeden z najważniejszych wskaźników makroekonomicznych – def. rach. bieżącego do PKB – z niemal z 5% w 2008, błyskawicznie osiągnął 2,7% i nadal będzie się poprawiał. Nie powinno być problemu z redukcją o połowę obecnej wartości wskaźnika. Niestety wynik ten będzie krótkotrwały.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Kredyty mieszkaniowe; program “Rodzina na swoim”

W sierpniu przedstawiłem swoje refleksje dotyczące tzw. ustawy upadłościowej obejmującej gospodarstwa domowe, w kontekście zadłużenia kredytowego. Dwa pozostałe akty prawne jakie chciałem ocenić to wsparcie gospodarstw domowych w spłacie kredytów na zakup mieszkania (Rodzina na swoim) i pomoc w spłacie kredytu których dotknął dramat bezrobocia po VIII 2008 r. Ze względu na objętość bieżącego tematu, omówienie ostatniego z aktów prawnych pozostawię na odrębny wpis.

Temat dopłat do kredytów pojawił się na przełomie 2006 i 2007. Wtedy jako jeden z pierwszych pierwszy umowę z BGK podpisał PKO BP. Szacowano iż kredyty z dopłatą mogą mieć nawet 10%-20% w łącznej liczbie nowo udzielanych kredytów. W uproszczeniu państwo przez pierwsze osiem lat bierze na siebie spłatę ok. połowy odsetek. Dopłaty przeznaczone są dla małżeństw lub osób samotnie wychowujących przynajmniej jedno dziecko. Politycy przystępując do konstrukcji ustawy, w zamierzeniu chcieli pomóc m.in. rodzinom mniej zamożnym. Nad tym wątkiem warto się chwilę zatrzymać i zastanowić.

Z racji ogromnej rozpiętości pomiędzy kosztem pozyskania nowego mieszkania a wynagrodzeniem, niemożliwe jest – przy obecnym systemie finansowania budownictwa (budownictwo komercyjne, deweloperskie) – sfinansowanie budowy mieszkań wszystkim potrzebującym. Gdyby przemnożyć podawany często przez środowiska deweloperów deficyt mieszkań (1,2 mln) przez koszt mieszkania w tamtym okresie (blisko 200 tys. zł), wychodzi astronomiczna kwota 235 mld zł. Powstaje więc problem kogo dofinansować, skoro pieniędzy brakuje. Życie samo wskazuje kompromis na poziomie gospodarstw domowych, które mają na tyle dużą nadwyżkę finansową by sprostać obsłudze raty od kilkuset do małych kilku tysięcy złotych. Już to, eliminuje większość polskich rodzin. Mimowolnie więc wsparcie może dotyczyć rodzina o korzystnej sytuacji ekonomicznej. Pisząc o systemie wsparcia budownictwa mieszkaniowego, nie miałem na myśli powrotu do socjalizmu i ogromnej redystrybucji. Obecny model nie jest idealny, ale jego zmiana to już poważna decyzja polityczna, za którą kryłaby się decyzja o obciążeniach naszych wynagrodzeń lub rezygnacji z innych wydatków państwa i przeznaczenie ich na rzecz wsparcia budownictwa. Obecnie budownictwo mieszkaniowe wielorodzinne w Polsce oparte jest na modelu komercyjnym, który ma swoje wady, co zresztą widać. Pozostałe typy to spółdzielnie, budownictwo komunalne i resztki budownictwa zakładowego. Wszystkie te formy stanowią skromną część rynku. Trzeba tez powiedzieć, że wsparcie dla gospodarstw domowych w sfinansowaniu mieszkania jest formą interwencji rynkowej na rzecz sektora budownictwa mieszkaniowego. A że z natury rzeczy pomoc trafia do lepiej uposażonych gospodarstw domowych, nie jest wadą programu. Jak wiele innych ulg i programów które należy zakwalifikować do tych o charakterze bodźca w stylu  „Ty (Polaku) podejmij działanie pociągające za sobą koszty, a my (państwo i jego dopłata) Ci w tym pomożemy”. Podobnie jest z ulgą internetową. Wpierw musze kupić komputer i zakupić usługę telekomunikacyjną (Internet) a dopiero potem państwo pozwala mi skorzystać z ulgi. Dzięki temu (mimowolne ukierunkowanie pomocy na lepiej uposażone rodziny) zwalniane są mieszkania, które dostępne są na rynku wtórnym. Słabiej uposażone gospodarstwa domowe korzystają wiec w sposób pośredni na programie wsparcia, a na osłodę mogą korzystać z ulgi na VAT przy zakupie materiałów budowlanych, która notabene cieszy się dużym wzięciem.

By przesadnie (i słusznie) nie uszczęśliwiać najlepiej zarabiających, ustawodawca ograniczył pomoc do 50 m kw przy założeniu że mieszkanie nie jest większe niż 75 m kw. W przypadku domu jednorodzinnego, odpowiednio: 75 i 140 m kw. Jeżeli więc ktoś kupuje mieszkanie o powierzchni  75 m kw, to państwo dopłaca mu odsetki do części odpowiadającej 50 m kw. Dodatkowo nie można mieć innego mieszkania (dokładnie co oznacza  „mieć”, określa ustawa). Jednak jednym z najważniejszych parametrów wpływających na przyznanie kredytu jest cena 1 m kw przyjmowanego w wyliczeniu dopłaty. Państwo dla województw i ośrodków miejskich ustaliło wartości maks. w oparciu o koszty wytworzenia 1 m kw razy przelicznik (obecnie 1,4). Ten parametr kredytu wzbudza najwięcej kontrowersji wśród analityków. Jeżeli ktoś kupuje mieszkanie w cenie 10 tys. za m kw, to dopłata liczona jest do wartości ceny przyjętej dla danego regionu. I tu pojawił problem na samym początku. Przykładowo średnia cena mieszkania w Warszawie przekroczyła 7 tys. zł, a wartość z programu dochodziła do 4,5 tys. Przyjęte przez ustawodawcę pułapy oparte na kosztach, nie miały wiele wspólnego z faktyczną ceną mieszkań, które zaczęły szybować w górę. Problem ten dotyczył przede wszystkim największych ośrodków miejskich. W efekcie ustawa początkowo była niemal martwa. Wprawdzie w 2007 r. program był przedmiotem żartów wielu analityków, ale moim zdaniem dobrze się stało że państwo nie dołączało się do powstawania bańki cenowej na rynku. Sytuacja zmieniła się dopiero pod koniec 2008 r. Od II połowy roku mieszkania zaczęły tanieć na rynku pierwotnym, a progi wsparcia oparte na kosztach, zaczęły dynamicznie rosnąć. Od blisko roku popularność omawianego programu rządowego radykalnie wzrosła. Od tego miesiąca ceny progowe 1 m kw dla programu też rosną. Cena dla Warszawy to obecnie 7,7 tys.  Ustawodawca, mając pewnie dobre intencje, zupełnie niepotrzebnie zawyża progi cenowe na potrzeby programu chyba w imię pomocy dla sektora budownictwa mieszkaniowego. Przelicznik mógł pozostać na wcześniejszym poziomie 1,3, a nawet warto było zaryzykować spadek do 1,2 czy 1,25,  w obliczu wzrostu kosztów budowy 1 m kw. Nie przesadzałbym wprawdzie z wpływem na ceny rynkowe, ale widać że deweloperzy wykorzystali progi z programu do opóźnienia spadku cen.

W tym roku program „Rodzina na swoim” cieszy się sporym wzięciem. Na początku 2009 planowano prawie 18 tys. taki kredytów, tymczasem już po  półroczu liczba sięgnęła 12,5 tys. Średnia kwota kredytu jest bliska 200 tys. zł co na tle średniej rynkowej potwierdza, że z miesiąca na miesiąc kredyt ten jest również popularniejszy w dużych miastach.

Generalnie program, następca dawnej ulgi odsetkowej ( uprawnionych jest ok. 135 tys. podatników), nie jest złym produktem, a tylko bodźce finansowe są inaczej rozłożone i definiowanie beneficjentów. Można pewnie godzinami dyskutować jakie bodźce są najefektywniejsze i gdzie je umieścić. Na końcu jednak pozostaje i tak pytanie o możliwości finansowe budżetu. Przy takiej formule programu, państwo musi bardzo uważnie zmieniać ceny metra kw na jego potrzeby. Podejrzewam, że w chwili uchwalania ustawy mało kto się spodziewał, iż państwo stanie się uczestnikiem gry rynkowej i będzie miało wpływ na kształtowanie cen mieszkań na rynku pierwotnym. Osobiście razi mnie jeszcze ideologizacja regulacji obejmujących kwestie finansowe gospodarstw domowych. Omawiany program skupia się na małżeństwa i osobach samotnie wychowujących dzieci. Nie widzę powodu dla którego należy dyskryminować innych obywateli.

Wpisy o tematyce zbliżonej:

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2009/08/Uregulowania-zwiazane-z-rynkiem-kredytowym.html

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2009/07/Ceny-mieszkan-determinanty-zmian-cen-i-prognoza.html

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2009/07/Rynek-mieszkaniowy-w-Polsce-Wstep.html

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Krajowy rynek finansowy we wrześniu

Wrzesień w zasadzie nie przyniósł nowych trendów na krajowym rynku finansowym, co nie oznacza jednak że nie zmienia się postrzeganie niektórych zjawisk makroekonomicznych. Wątpliwości nie wzbudza rynek walutowy. Gdy patrzy się na rynek przez pryzmat złotego w rozumieniu waluty syntetycznej opartej na kwotowaniach eur i usd (udział walut na poziomie ich udziału w wymianie dóbr i usług) to w zasadzie można mówić o stabilizacji. No…, żeby być uczciwym, z niewielką tendencją do osłabienia. We wrześniu złoty osłabił się o blisko 3%, głównie za sprawą osłabienia w relacji do eur. Czy to trend? Otoczenie makroekonomiczne uzasadniałoby takie kierunek i siłę, ale tak naprawdę podany spadek wartości złotego to skutek działań rynku z ostatnich dni. Na początku września i w połowie miesiąca rynek podejmował próby osłabienia złotego, ale ogólny klimat makroekonomiczny dla kraju i informacje napływające z zagranicy, zachęcał do ponownego wmacniania złotego. W porównaniu z sierpniem widać na rynku większą zmienność.

Pisząc o klimacie makroekonomicznym, mam na myśli korzystne dane makroekonomiczne z kraju i ze świata, które zbyt łatwo pozwoliły uwierzyć iż kryzys mamy już za sobą i że łatwo świat wolnorynkowy wejdzie na ścieżkę wzrostu. Moim zdaniem to podstawowy grzech rynku finansowego. To że najgorsze mamy już za sobą, nie rodzi wątpliwości. Pytanie, co będzie dalej. Różnice wśród ekonomistów krajowych i zagranicznych dotyczą sposobu w jakim świat wyjdzie z kryzysu. Rynek finansowy zdaje się bardziej wierzyć w wariant powolnej, ale systematycznej poprawy tempa wzrostu. W naszym przypadku byłoby to ok. 1% PKB w tym roku i 1,5% w 2010 r. Druga część ekonomistów przestrzega jednak iż byłoby to zbyt banalne, by tak po prostu kryzys z jego konsekwencjami był już za nami.  Sądzą, że błędem byłoby wyprowadzanie prostych trendów z produkcji sprzedanej czy sprzedaży detalicznej w naszym przypadku. Wątpliwości mają tez członkowie Rady Polityki Pieniężnej, co potwierdza tekst sierpniowych minutkach.

Podkreślano…….., że aktywność gospodarcza na świecie nadal kształtuje się na

niskim poziomie i obecnie trudno ocenić na ile trwałe okaże się wyhamowanie tendencji

recesyjnych i jaka będzie skala ewentualnego ożywienia. Znaczna niepewność co do perspektyw gospodarki światowej związana jest przede wszystkim z wygasaniem w przyszłym roku pakietów stymulacyjnych

Nie ukrywam, że bliżej mi do tej opinii. Obok tego dylematu, który rynek nieco lekceważy, pojawiło się kilka nowych informacji i wątpliwości dotyczących Polski. Rząd podał prognozę deficytu na 2010 r. (52 mld zł), która zaskoczyła rynek, czy też rynek dał się zaskoczyć. Był w tym może i element szoku dokonanego przez rząd, dzięki czemu trudno będzie rynek zaskoczyć w przyszłym roku. Był to też manewr dzięki któremu, spada ryzyko konieczności  cięcia wydatków na 2011 r. Ta informacja momentalnie zachęciła do szacunków o skalę zadłużenia w przyszłym roku, gdzie kropkę nad „i” postawiło agencja Fitch wskazując iż w przyszłym roku zadłużenie (dług państwowy) do PKB minimalnie przekroczy próg 55% (56,3%). Zgodnie z ustawą o finansach publicznych  rząd musi wtedy uruchomić procedurę awaryjną zmierzającą generalnie do spadku zadłużenia, w rezultacie ograniczenia deficytu finansów publicznych. Dla przeciętnego Polaka oznacza to cięcia wydatków budżetowych, bo trudno o wzrost przychodów w warunkach kryzysu. Ostrzeżenie zostało zlekceważone przez rynek z dwóch powodów. Po pierwsze, szacunek skali zadłużenia nie ujmował tego iż złoty powinien się wzmacniać w przyszłym roku co obniży wartość zagraniczną część długu. Biorąc pod uwagę zasady szacunków, nie można mieć do Fitch’a pretensji o to wyliczenie. Po drugie, w ciągu minionych trzech kwartałów doświadczyliśmy wielu nietrafionych prognoz dotyczących sytuacji makroekonomicznej Polski, czy też wyceny spółek (słynna sprawa wyceny Lotosu przez włoskiego analityka) dokonanych przez renomowane zagraniczne instytucje.

W takiej sytuacji wzrosła waga informacji na rzecz wzmocnienia ale i osłabienia złotego, co w efekcie dało kompromis przy zwiększonej zmienności kursu. Biorąc jednak po uwagę sytuacje na giełdzie i wątpliwości RPP (o czym dalej), można powiedzieć iż jest większe prawdopodobieństwo osłabienia złotego niż wzmocnienia w najbliższych tygodniach, co nie przeczy temu iż w rozumieniu  długoterminowego trendu złoty będzie się bardzo powoli wzmacniał.

Obecne poziomy WIGu (38,2 tys. pkt)to wynik wiary w polską gospodarkę i odreagowanie inwestorów instytucjonalnych po okresie zapaści na naszej giełdzie (początek roku). Spadek tempa PKB jaki nas dotknął od II poł. ubiegłego roku jeszcze się w pełni nie odbił na wynikach przedsiębiorstw do tej pory, w stopniu adekwatnym do skali przyhamowania gospodarki. Podawane przez GUS wyniki przedsiębiorstw za II kw 2009 mogą robic wrażenie że kryzys za nami.

Sądzę, ze korekta WIGu powinna sięgnąć kilkunastu procent. Jest jednak możliwe, że ze względu na nastroje rynkowe i napływający kapitał (m.in. klienci TFI i środki z OFE) rynek długie miesiące będzie utrzymywał indeksy giełdowe na obecnych poziomach do czasu pojawienia się danych jednoznacznie potwierdzających, że wracamy na ścieżkę wzrostu. Jest to jednak raczej teoria, ponieważ rynek nie lubi nudy. Wariant trzymaniu się obecnych poziomów bądź wyższych w najbliższych tygodniach obarczony jest prawdopodobieństwem nie większym niż 40%. Problem z korektą ma jednak tą wadę, że jest „wywróżany” przez analityków (i przeze mnie) od maja. Tymczasem liczba chętnych by załapać się na akcje przed kolejnym cyklem gospodarczym jest na tyle duża, że inwestorzy rezygnują z czekania na korektę.

Warto przy tej okazji powiedzieć coś pozytywnego o rynku kapitałowym. Minął rok od upadku Lehman Brothers. Za nami tragiczny październik 2008 i zima 2008/2009, kiedy wydawało się, że spadki nie mają końca a indeksy giełdowe będą musiały przyjmować ujemne wartości (J). Ci którzy inwestowali od października’08 do marca’09, osiągnęli wzrosty od kilkunastu do kilkudziesięciu procent. Całe szczęście że to już za nami i w mediach nie ma już komentarzy analityków gotowych z pomocą analizy technicznej uzasadnić każdy najniższy poziom indeksów.

Na zakończenie rynek długu. Podobnie jak rynek walutowy i giełda, stopy procentowe w niewielkim stopniu reagują na informację o deficycie budżetowym w przyszłym roku. W pierwszym odruchu wzrost stóp rentowności dla terminów 5, 10 lat to ok. 20 pkt. baz. Kilka dni później rynek zaledwie w ciągu 2-3 dni odrabia większość tego ruchu. Specyfiką rynku obligacji we wrześniu jest kierunek zmian rentowności w zależności od terminu. Obligacje dwuletnie powracają do poziomów 4,82% w z połowy września. Rentowność obligacji 10 letnich rośnie niewiele w ciągu miesiąca, bo zaledwie o 10 pkt.baz. Trend wzrostowy jest ledwo dostrzegalny. Największe zmiany są widoczne na obligacjach 5 letnich. Od początku sierpnia rentowność wykazuje trend wzrostowy. W ciągu niemal dwóch miesięcy obligacje 5 letnie zyskują ponad 30 pkt.baz. osiągając rentowność  5,8%. , zbliżając się w ten sposób do notowań z II kwartału. Patrząc na skalę zmian rentowności i kierunki, trudno znaleźć ideologie która obejmowałaby te zmiany. Swoją drogą, może szukanie jednej teorii jest błędem. Poszczególne odcinki krzywej rentowności mogą być przedmiotem zainteresowanie inwestorów o zupełnie odmiennych potrzebach. Wskazane zmiany stóp w poszczególnych terminach, wpłynęły na kształt prognozy stóp. Jeżeli przełożyć kształt krzywej na prognozę stóp 1 miesięcznych w przyszłości, to wskazane wyżej ruchy stóp obligacji 2 i 5 letnich, spowodowały podniesienie prognozowanych stóp miesięcznych o prawie 30 pkt.baz. w okresie koniec 2011 do 2014 r. Nie odpowiada to w pełni problemom jakie stanęły przed rynkiem długu, czyli dalszy wzrost deficytu budżetowego i rozpoczęta we wrześniu dyskusja o perspektywach inflacji, której sporo miejsca poświeciła również RPP w ostatnich minutkach. Widać wiec że rynek jeszcze nie przełknął tych informacji. Wygląda więc na to iż dopiero w najbliższych tygodniach można oczekiwać niewielkiego wzrostu stóp dla obligacji 2 i 5 letnich. Nie będą to jednak wzrosty znaczne.

 

Zaszufladkowano do kategorii Rynek finansowy | Dodaj komentarz

Budownictwo po ośmiu miesiącach

Jeżeli traktować budownictwo jako miernik koniunktury, to wyniki produkcji budowlano montażowej (pbm) z lipca i sierpnia, budzą spore nadzieje. Przypomnę, że roczna (realna) dynamika pbm w obydwu wspomnianych miesiącach wyniosła ok. 11%.  W obydwu miesiącach wartość prac budowlanych była większa o ponad 650 mln zł.  w porównaniu z analogicznymi miesiącami roku ubiegłego. Jeszcze rok czy dwa temu nie byłoby w tym nic dziwnego. Jednak w tym roku od stycznia do czerwca, wartość prac powoli zrównywała się z wynikami z roku poprzedniego. Nie zamierzam oczywiście wyprowadzać wniosku, ze o to mamy radykalną zmianę trendu i że jest już po kryzysie. Dane za lipiec i sierpień proponuję traktować jako potwierdzenie tego co widać po danych od kilku miesięcy. Otóż kryzys na budownictwie odbił się stosunkowo łagodnie i mimo silnej korekty gospodarczej, budownictwu nie grożą takie spadki jak w latach 2002-03 kiedy to produkcja budowlana spadała po 10% z rzędu rocznie. Ratunkiem dla krajowego budownictwa są obiekty infrastrukturalne finansowane z budżetu, budżetów jednostek samorządu terytorialnego i wspieranych funduszami z UE.

GUS w tym roku zaprzestał (a szkoda) podawania w miesięcznych biuletynach „Informacja o sytuacji społeczno-gospodarczej kraju” prezentacji budownictwa w oparciu o klasyfikacje obiektów. Jako rekompensatę rozszerzono prezentację w Biuletynie o trzy główne grupy obiektów: budynki, obiekty inżynierii wodnej i lądowej oraz roboty budowlane specjalistyczne. To bardzo uogólniona forma prezentacji w oparciu o typy obiektów. Jedną z wad wspomnianej zmiany jest podawanie razem budownictwa mieszkalnego i tzw. niemieszkalnego. To uniemożliwia analizę budownictwa bez uwzględnienia budownictwa mieszkaniowego. Budowa budynków po siedmiu miesiącach tego roku odpowiada za 47% całości pbm. W 2008 około 1/3 z tej pozycji przypadała na budownictwo mieszkaniowe. To bardzo ważna i pozytywna informacja, ponieważ prace budowlane w omawianej grupie (budynki) w ujęciu rocznej dynamiki spadają w tempie kilku procent, co na tle sytuacji w budownictwie mieszkaniowym oznacza iż pozostałe „budynki” (obiekty handlowe, magazynowe, hale przemysłowe itp.) wciąż mają się całkiem dobrze. A dokładniej? Wg moich szacunków, pozostałe obiekty z grupy „budynki” mogły wykazać nawet wzrost roczny o ok. 10%. To bardzo dobra wiadomość. Obawiam się jednak, iż może to być efekt inwestycji planowanych wcześniej, czyli efekt swego rodzaju bezwładności.

Ten rok i przyszły w budownictwie będzie należał do budownictwa z grupy „obiekty inżynierii wodnej i lądowej”. Mimo iż udział tej grupy w pbm ledwo przekracza 30% w pracach ogółem, to właśnie ta grupa uchroniła budownictwo przed ujemną dynamiką w tym roku. Budownictwo infrastrukturalne mknie w tempie kilkunastu procent w ujęciu rocznej dynamiki.

Pozostała część budownictwa to roboty budowlane specjalistyczne. W pbm to 22% prac. W tym segmencie mamy niestety do czynienia z powolnym przechodzeniem dynamiki prac z dodatniej (ok. 10% na początku roku)do ujemnej (2%-3%) w okresie letnim.

Przypuszczam, że wyniki budownictwa w lipcu i sierpniu, to zapowiedź utrzymania pozytywnych tendencji w gospodarce. Jest duża szansa iż pomimo radykalnego ciecia inwestycji w budownictwie mieszkaniowym, sektor budownictwa uchroni się przed ujemną dynamiką wzrostu.

Wcale nienajgorszy obraz budownictwa potwierdzają nakłady inwestycyjne przedsiębiorstw. Generalnie po I półroczu, wartość nakładów jest minimalnie wyższa o 1%. Niestety po uwzględnieniu wzrostu cen nakładów inwestycyjnych, wartość nakładów notuje ujemną (-3%) dynamikę. Trzeba jednak pamiętać, że tak słaby wynik jest głownie rezultatem spadki nakładów na środki transportu z 5,8 mld zł na 3,5 mld zł. W tym okresie dobry rezultat odnotowano w inwestycjach budowlanych. Porównując pierwsze półrocza 2008 i 2009 r. inwestycje one z 15,7 mld zł na 17,2 mld zł., co daje wzrost o 10%. Tak więc głównie dzięki inwestycjom budowlanym nakłady ogółem nie odnotowały gorszego wyniku po I półroczu 2009 r. Szkoda tylko, że samo budownictwo zmniejszyło nakłady inwestycyjne o kilka procent.

Jak widać z powyższych danych, rynek dla budownictwa nie kurczy się tak szybko jak dla znacznej części pozostałych sektorów gospodarki. Znajduje to odzwierciedlenie w danych finansowych. O ile dynamika roczna przychodów kwartalnych w dla przedsiębiorstw ogółem w kwartałach IV’08, I’09, II’09 wyniosła odpowiednio: 5,2%; 2%; -1,5%, to dla przedsiębiorstw budowlanych: 10%; 5,6%; 3,5%. Widać więc, że budownictwo przejdzie kryzys stosunkowo łagodnie. Wynik netto przedsiębiorstw budowlanych po I pół. był większy o 3%, przy spadku o 16% dla przedsiębiorstw niefinansowych ogółem.

Popyt na usługi budowlane uchronił sektor przed spadkiem zatrudnienia. W przetwórstwie przemysłowym zatrudnienie w VII spadło o 8% w porównaniu z VII ubiegłego roku. Tymczasem w budownictwie zatrudnienie wzrosło o blisko 5%.

Smaczku analizie budownictwa dodaje wskaźnik cen. Dobre wyniki budownictwa w okresie 2004-2008, w pewnym stopniu wynikały ze wzrostu cen usług budowlanych. Średnia dynamika roczna wskaźnika cen dla budownictwa to ok. 4,3% przy 3% dla przetwórstwa przemysłowego i 2,7% dla inflacji. Te korzystne warunki właśnie w tym roku szybko się kończą. Budownictwo weszło w rok 2009 z roczną dynamiką cen 2,4% , która w sierpniu spadła poniżej zera (-0,7%).  Z jednej wiec strony i przy porównaniu z sektorami przemysłowymi, wyniki budownictwa wydają się obecnie dość korzystne, to z drugiej należy się przygotować na sytuację, że przy utrzymywaniu się być może dodatniej pbm w najbliższych miesiącach, wyniki finansowe podmiotów budowlanych ulegną przejściowemu pogorszeniu.

Poprzedni wpis o podobnej tematyce:

http://opinieekonomiczne.blox.pl/2009/04/Budownictwo-w-2009.html

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Co dalej z inflacją i stopą referencyjną

Po okresie walki o uniknięcie recesji i uspokojeniu rynków finansowych, uwaga powoli zaczyna się kierować w stronę inflacji. A skoro o inflacji i innych istotnych wskaźnikach cenowych, to z natury rzeczy pojawia się pytanie o to czy obecny poziom stopy referencyjnej (3,5%) jest właściwy. W ciągu minionych trzech kwartałów byliśmy świadkami standardowego dylematu makroekonomicznego, a dotyczącego wyboru szukania kompromisu pomiędzy tempem PKB a inflacją. W okolicznościach jak obecne, RPP słusznie przesunęła punkt ciężkości na tempo wzrostu gospodarczego.

Ze zbiciem inflacji mamy problem już od kilkunastu miesięcy, ale na szczęście inflacja nie wykazuje tendencji do przyspieszenia. Powody które trzymają inflację na poziomie ok. 4% (rok do roku) zbiegiem czasu ulegały zmianie. W I poł. 2008 inflację ciągnęły w górę ceny żywności. Żywność z napojami w koszyku inflacyjnym ma ponad 25% udział, ale we wskazanym okresie odpowiadała prawie w 45% za jej wzrost. Po spadku do rozmiarów udziału w koszyku, ponownie od II kw’09 rośnie rola żywności. Tym razem jednak, udział żywności we wzroście inflacji utrzymuje się na poziomie 35%. Drugim czynnikiem napędzającym inflację są koszty zamieszkania i nośników energii. Łączny udział tej pozycji w naszym koszyku wydatków (tzn. przeciętnej rodziny) wynosi prawie 25%, czyli jest niewiele mniejszy niż udział żywności i napojów (niealkoholowych). Niestety w okresie od początku 2008, pozycja ta przyczynia się do wzrostu inflacji średnio w 46%. Wzrost cen użytkowania mieszkań, a szczególnie koszty energii są od nas mocno niezależne i mają charakter administracyjny. Osłabienie złotego miało jak na razie ograniczony wpływ na inflację. W ostatnich miesiącach do utrzymywanie relatywnie wysokiego pułapu inflacji przyczyniły się również czynniki administracyjne, czyli podwyżka alkoholi i wyrobów tytoniowych. W okresie maj-lipiec inflację „podgrzewał” wzrost cen paliw.

Jak widać w takich okolicznościach sprowadzenie inflacji do środka celu inflacyjnego RPP, czyli 2,5%, jest trudne. Utrzymywanie stopy referencyjnej na wyższym poziomie miałoby ograniczony skutek, natomiast mogłoby się odbić niekorzystnie na tempie wzrostu gospodarczego. W naszych warunkach inflację będzie powstrzymywać słabe tempo popytu i wzmacniający się złoty. RPP w swoich komunikatach wskazuje iż jest większe prawdopodobieństwo zmierzania inflacji w stronę celu inflacyjnego (spadek) niż kształtowanie się jej powyżej celu. Jeszcze dalej poszło ministerstwo finansów, sprowadzając inflację w przyszłym roku do 1%. W krótszym terminie, inflacja nie powinna przekraczać trwale 4%, a w dłuższym powinna powoli maleć m.in. ze względu na efekt bazy z tego roku. Brak silnego nacisku na wzrost cen widać również po wskaźnikach cen przemysłu i budownictwa.

Niewątpliwym utrudnieniem w prognozowaniu krótkoterminowych trendów inflacji jest niemożliwość dokonania w miarę dokładnej prognozy czynników wpływających na inflację, czynników przyczyniających się do poprawy koniunktury i tempa powrotu złotego do swojej fundamentalnej wartości.

Inflacja i jej prognozy nadal będą tylko jednym z czynników wpływających na decyzje RPP. RPP kształtując stopę referencyjną musi pamiętać o tempie PKB (wciąż brak gwarancji, że wychodzimy na trwałą ścieżkę wzrostu) i brać pod uwagę bieżące trendy na rynku walutowym.

Co ciekawe,  obecnie realna stopa procentowa (odniesieniem jest stopa referencyjna) jest bliska zeru, przy średniej realnej stopie nieco ponad 2%. Czy RPP obniży jeszcze stopy w tym roku? Konieczność takiego ruchu to już trochę dyskusja akademicka. Spadek o 25 p.p. ( a taką wartość wskazuje się najczęściej) jest bardziej deklaracją nastawienia niż miałoby to jakiekolwiek znaczenie. Maksymalnie RPP mogłaby się posunąć do spadku z 3,5% do 3%, ale wtedy wolałbym by działo się to skokowo ( 2 x po 25 p.p.) w co najmniej trzymiesięcznych odstępach czasu i było uzasadnione słabymi danymi makroekonomicznymi. Sądzę jednak, że tak drastyczny spadek nie jest konieczny i w tym roku RPP nie powinna posuwać się dalej niż ewentualne cięcie o 25 p.p. a dalsze nie są moim zdaniem już potrzebne.

Na zakończenie trzeba przypomnieć kolejny argument jaki RPP musi brać pod uwagę. Mam na myśli zawyżanie stóp WIBOR przez rynek. Przed nami okres stabilizacji stopy referencyjnej, a rynek  międzybankowy z wyjątkowym uporem kształtem krzywej rentowności wskazuje iż oczekuje wzrostu stopy referencyjnej o ok. 1 pkt. procentowy i czyni tak konsekwentnie od kilku miesięcy. Ta anomalia zniekształca wpływ zmian stopy referencyjnej na gospodarkę. RPP zwraca na to uwagę w swoich ostatnich komunikatach.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Projekt budżetu na 2010, politycy i rynek finansowy

Zabrakło mi pomysłu na tytuł, więc zawarłem w nim wszystko to co chciałbym poruszyć  przy okazji omawiania budżetu. Zresztą temat jest chyba ciekawszy w ujęciu politycznym niż ekonomicznym.

Wg informacji ministerstwa finansów (mf), projekt budżetu nie zawiera środków z UE. Biorąc pod uwagę operację z wykorzystaniem tej pozycji w tym roku, jest to już pierwsze utrudnienie w oszacowaniu wielkości deficytu budżetowego i możliwości manewru rządu. Na obecnym etapie ocenę dochodów w założeniach warto skupić na dochodach podatkowych, które stanowią zazwyczaj ponad 85% dochodów budżetowych. Na ten rok mf prognozuje wpływy podatkowe (rozumiane jako VAT + akcyza + CIT + PIT) na poziomie 209 mld zł. Z tego 72% przypada na podatki pośrednie (VAT + akcyza). Dokonywałem własnych szacunków wpływów podatkowych i biorąc pod uwagę, że różnice nie przekraczały 1,5 mld zł, można przyjąć szacunki mf jako wiarygodne. W przyszłym roku wpływy podatkowe mają wzrosnąć o 6%. Ogólnie rzecz biorąc prognozy wpływów podatkowych na przyszły rok mieszczą się w granicach prognoz. Można próbować je podważać i podawać wartości o 0,5 mld do 2 mld odmienne dla poszczególnych podatków. Niemniej jednak na obecnym etapie rozwoju wydarzeń makroekonomicznych, co przekłada się na mniejszą trafność prognoz, więcej w tym zabawy niż rzetelnej oceny.

Po stronie dochodów rząd nie mógł wiele zrobić. Bronił się (i słusznie) przed obniżeniem podatków. Po stronie wydatków przyjęto wzrost realny o prawie 8%, co pokazuje ogromny bezwład polityków w tak trudnych czasach jak obecnie. Zarzut kieruje pod adresem całej klasy politycznej. Bolączka polskich finansów publicznych jest znana od lat. Reagujemy dynamicznym wzrostem deficytu w sytuacji dekoniunktury. Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że tempo pogarszania się sytuacji makroekonomicznej i budżetowej, było szybsze niż potencjalnie możliwa reakcja polityków. Podjęcie stosownych decyzji skutkujących poprawą wpływów i zmniejszeniem wydatków na łączną kwotę 5 -10 mld zł już w 2010 r. (łączna kwota zmniejszająca deficyt) wymagałoby ogromnego konsensusu politycznego, osiągniętego natychmiast po wstępnych szacunkach skali kryzysu (zima 2008). Tyle ideał. Obecne i nadchodzące problemy budżetowe nie stały się niestety bodźcem do rozmowy o racjonalizacji strony wydatkowej budżetu. Paradoksalnie, wyniki PKB nieco lepsze od oczekiwanych wręcz zachęciły rząd i opozycję do ryzykowania strategii „zobaczymy, powinno się udać”. W ten sposób niechcąco wyszła nam interwencja rządowa w gospodarce w dobie kryzysu. Mam na myśli utrzymywanie wartości wydatków na progu naszych możliwości. Te możliwości, to stan dochodów i skala sfinansowania deficytu (otrzemy się o maks. próg zadłużenia).  Niestety obecna sytuacja, to nie kontrolowana interwencja w gospodarce, a bezwład decyzyjny który w przyszłości niejeden z polityków sprzeda w mediach jako doskonały gospodarczy manewr, wyznaczający nowe trendy w teorii makroekonomii. Nie mam nic przeciwko deficytowi budżetowemu i jego powiększaniu w okolicznościach takich jak obecne. W naszych warunkach jednak problemem jest skala deficytu i struktura wydatków. Najgorsze jest to, że problemy z deficytem przeciągną się na 2011 r. a chętnych do dyskusji o strukturze i skali wydatków budżetowych brakuje.

Ostatecznie deficyt budżetowy w 2010 wg mf wyniesie niemal 4% PKB. Niby nie tragedia, bo bywało nieco gorzej (początek obecnej dekady). Ministerstwo finansów nie planuje zmiany stóp przez RPP w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy. Prognoza walutowa (euro 4,08; dolar 2,94) jest w granicach odpowiedzialnych prognoz. Najtrudniej weryfikować prognozę elementów PKB. Nie dlatego, że nie mogę podać własnej, ale dlatego że każda podana teoria obarczone jest takim samym ryzykiem błędu jak założenia mf. W rzeczywistości analiza propozycji mf wskazuje, że unikano opierania prognozy wzrostu PKB o którąś z wielkości, jak to się stało w I i II kw tego roku z bilansem wymiany zagranicznej. Mówiąc inaczej, prognoza wygląda jakby wpierw ktoś założył tempo wzrostu PKB, a dopiero potem jego składniki. Dynamiki poszczególnych składników nie odbiegają przesadnie od tempa PKB na 2010 (1,2%), co oznacza iż każdy ze składników napędzających wzrost PKB wpłynie na jego wzrost mniej więcej stosownie do udziału w strukturze wykorzystania. Ja tego nie potępiam, ponieważ sugerowanie odmiennych wariantów, to w obecnych warunkach bardziej spór akademicki niż planowanie. Jako ciekawostkę podam, że prognoza PKB przedstawiona przez mf (1,2%) jest minimalnie mniejsza od konsensusu rynkowego (średnie prognozy analityków/makroekonomistów), którzy w lipcu prognozowali wzrost o 1,5%. Zaznaczam, że wtedy nie były jeszcze znane wyniki PKB za II kwartał. Analitycy mogli je tylko szacować na podstawie innych, publikowanych w cyklu miesięcznym, danych makroekonomicznych. Detal? Niby tak, ale po przeliczeniu na dochody podatkowe, to ok. 3 mld dodatkowych wpływów.

Moim zdaniem podany przez mf deficyt bliski jest raczej wartościom maksymalnym i jest większe prawdopodobieństwo, że będzie mniejszy. Rynek finansowy dostał w końcu konkretną informację. Pierwsze reakcje wskazują, że jest zaskoczony. Być może dlatego, że częściej mówiono iż będzie „duży” niż operowano konkretną kwotą.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Prywatyzacja pracownicza to nie lek na bieżące problemy

Dyskusja o sposobie sfinansowania deficytu budżetowego dochodami z prywatyzacji, spowodowała powrót na łamy prasy idei tzw. prywatyzacji pracowniczej (inaczej zwanej też: leasingiem pracowniczym z racji stosowanej formy sprzedaży majątku i zapłaty za niego). Wspomniana forma, z racji swoich ograniczeń, przeszłaby pewnie nawet i niezauważona w mediach, ale premier Pawlak dostrzegł w niej sposób na zaangażowanie w proces prywatyzacji kapitału krajowego. Przy tej okazji swoje opinie o tej formie prywatyzacji wypowiedziała część ekonomistów, przypominając spory ideologiczne, jakie towarzyszą prywatyzacji pracowniczej (dalej: PP).

Znaczenie PP w procesie przekształceń własnościowych w Polsce jest praktycznie marginalne, jeżeli jako miernik przyjmie się wartość przekazanego majątku i wpływów dla budżetu. Na PP warto więc zwrócić uwagę nie z racji wpływów a intrygującą formę przekształceń, łączącą kwestie finansowe, zarządzanie, odpowiedzialność za losy zakładu oraz problemy społeczne. Inaczej mówiąc PP to świetne pole do rozważań nad formami działalności gospodarczej podmiotów w realiach gospodarki wolnorynkowej.

Dalsze rozważania warto poprzedzić garścią informacji i danych, które pozwolą przybliżyć to formę przekształceń. Kompendium wiedzy o tej formie przekształceń zawiera m.in. raport NIK z tego roku  i dane GUS. NIK w swojej analizie opiera się na ocenie przekształconych tą drogą 185 podmiotów w latach 2000-2007. Raport NIK nosi tytuł: „Informacja o wynikach kontroli prywatyzacji w drodze oddanie przedsiębiorstwa do odpłatnego korzystania”.

W tej licznie, 14 prywatyzacji było nieudanych, a 29 umów zrealizowano pomyślnie przed czasem. W analizowanej grupie NIK dopatrzył się błędów i zaniechań, ale nie były to błędy rażące. Do oceny efektywności działania tej grupy podmiotów posłużę się wynikami za 2008 rok, które są reprezentatywne dla ostatnich lat w rozumienia odniesienia do ogółu przedsiębiorstw badanych przez GUS. Otóż rentowność  brutto i netto wyniosły  odpowiednio :  4,9% i 4%, co oznacza iż podmioty te osiągnęły minimalnie lepsze wyniki niż wyniki ogółem w gospodarce. Zalecałbym jednak pewien dystans do takiego zestawienia, ponieważ na tle poszczególnych działów gospodarki, wyniki podmiotów z PP są zróżnicowane i należy też pamiętać że porównanie pochodzi w roku korzystnego dla gospodarki. Dla przykładu w 2005 rentowności były odpowiednio: 3,5% i 2,9%, przy 5,1% i 4,1% dla całej gospodarki (tzn. dla podmiotów niefinansowych). Generalnie wyniki podmiotów tzw. PP, nie potwierdzają by były to podmioty słabe i na progu upadku. Metoda przekształceń PP, chociaż dość popularna (jeżeli weźmie się pod uwagę liczbę podmiotów w latach 1990-2007), to pod względem wartości przychodów, czy aktywów na tle pozostałych form przekształceń, ma skromne znaczenie. W latach 2007-2008, udział PP mieścił się (w zależności od roku i kryterium) w przedziale od 10% do 15%. Niemal 90% podmiotów z PP ma zatrudnienie nie przekraczające 250 osób. Zaledwie w kilku objętych PP, zatrudnienie przekraczało 500 osób.

Formalnie, metoda PP jest przeznaczona dla podmiotów o sprzedaży nie większej niż 6 mln euro, wartości funduszy własnych do 2 mln euro, do spółki przystępuje ponad połowa pracowników, akcjonariuszami są osoby fizyczne, 20% akcji przejmują osoby niebędące pracownikami itd. Od ustawowych warunków możliwe jest odstąpienie za zgodą Rady Ministrów. Przejmowany majątek spłaca się w oparciu o ideę leasingu w terminie do 15 lat. Spółki objęte PP pochodzą w najprzeróżniejszych sektorów gospodarki. Są tu spółki budowlane, wydawnicze a nawet zajmująca się produkcją taboru kolejowego. Sądzę że najwięcej o tych podmiotach  mówi ich wartość przyjęta w transakcji. Dla całego okresu 2000-2007, średnia wartość to ponad 3,5 mln, przy czym zdarzały się transakcje będące kilkukrotnością tej kwoty. W ostatnich dwóch latach objętych badaniem NIKu, liczba przekształconych tą formą zakładów nie przekraczała 5-ciu.

Nie ma co ukrywać, ze w procesie przekształceń najistotniejszym argumentem, obok samej kwoty sprzedaży, jest inwestor. Teoretycznie najlepszy byłby inwestor branżowy lub silny kapitałowo. Idealnie jest kiedy spełnione są obydwa warunki. To właśnie największy mankament podmiotów z PP.  Raty za przejęte przedsiębiorstwo mogą być pokryte z wyników podmiotu, wpłat/dopłat pracowników czy za pomocą kredytu. Z tym ostatnim to nieco przesadziłem, bo podmiot może nie mieć wystarczającej liczby zabezpieczeń, a rzadko kiedy bank czy firma leasingowa przejmie na siebie płatności, bo w gruncie rzeczy oznaczałoby praktycznie przejęcie podmiotu i ogromne ryzyko.

Krótko mówiąc realia ekonomiczne determinują jak duży podmiot może być objęty metodą PP.  Co oczywiście nie przeczy istnieniu wyjątków.

Z powyższych względów, szersze zastosowanie PP jest mało prawdopodobne i niepraktyczne. PP daje moim zdaniem najlepsze skutki przy małej liczbie pracowników, gdzie pracownik ma poczucie iż nie jest anonimowy, ma wpływ na zarządzanie i rozumie obustronną zależności pomiędzy kondycją zakładu a własną sytuacją ekonomiczną. PP może być dobrą metodą na utrzymanie przy życiu zakładu w małych miastach, gdzie nie ma alternatywy na inna pracę. Co ciekawe, metoda PP nie zamraża przekształceń w fazie akcjonariatu pracowniczego. Po upływie ustawowych terminów udziałowcami mogą być inne podmioty. Ponadto w niektórych przypadkach kadra menadżerska zakładu skupuje akcje od pracowników, co przyczynia się do wyodrębnienia silniejszego ośrodka zarządzającego.

PP jest jedną w wielu metod przekształceń i w obecnym zakresie zdaje egzamin. Niesłusznie więc, część ekonomistów żywi niechęć do tej metody. Trudno mi sobie wyobrazić, by PP przyjęła szerszy zakres, a szczególnie, żeby dotyczyła dużych podmiotów. Zaznaczam, że mówię w kontekście przekształceń „tu i teraz”, czyli w Polsce. I w sytuacji kiedy trzeba zebrać środki finansowe na sfinansowanie deficytu. Pomysły premiera Pawlak i jego środowiska politycznego, wskazują raczej na to iż funkcjonują oni w przestrzeni „pomiędzy”.  Z jednej strony mają świadomość powagi sytuacji, a z drugiej forsują pomysł niemożliwy do zrealizowania, a już na pewno nie w okresie 2009-2010. Tym bardziej, że pieniądze z prywatyzacji potrzebne są już, a PP tego nie zapewnia.

Pomysły wicepremiera i jego zaplecza politycznego jak: pracownicy oprócz 15% dokupują np. kolejne 10%, spłata rozłożona jest na 20 lat, do udziału w prywatyzacji dołącza się dostawców/odbiorców, Skarb Państwo poręcza kredyty pracownikom na zakup 30%-40% (!) akcji, budżet rezygnuje z podatku CIT od spółek pracowniczych, w całą akcję angażuje się środki zgromadzone przez banki spółdzielcze itd. Wg wicepremiera, w ten sposób dałoby się sprywatyzować nawet spółki węglowe. Teoretycznie wszystko to jest możliwe. Ale tylko teoretycznie. Powstawanie firm opartych o ideę akcjonariatu menadżersko-pracowniczego jest możliwe, ale to proces rozciągnięty w czasie. Ponadto – mimo podawanych przez premiera przykładów innych krajów – udział idei akcjonariatu w kreowaniu własności czy udział tego typu firm w gospodarce ogółem, jest marginalny. Pracownicy prywatyzowanych przez giełdę krajowych molochów interesowali się głównie zyskiem z akcji. Za cały „akcjonariat”, pracownikom spółek węglowych czy KGHM wystarczą związki zawodowe. Godziwe wynagrodzenia, bonusy, 10 letnie gwarancje zatrudnienia itd., bez brania na siebie odpowiedzialności za firmę. Akcjonariat wymaga również zmiany mentalności pracowników.  A swoją drogą chciałbym zobaczyć jak premier wycenia spółki węglowe, energetyczne itd. i jakie zaproponuje dyskonto by zachęcić załogę do idei akcjonariatu. Jak na razie, to górnicy z państwowych firm ogóle nie mają ochoty na prywatyzację.

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz