Inflacja obecnie i w nadchodzących kwartałach oraz reakcja RPP

Najnowsze dane o inflacji przypominają, że inflacja to wypadkowa nakładania się na siebie szeregu procesów makroekonomicznych. Nie przywiązywałbym uwagi do tego, że w listopadzie zarówno żywnościowa jak nieżywnościowa część koszyka inflacyjnego, przyczyniły się do wzrostu inflacji. Wzrost miesięczny inflacji o 0,7% w porównaniu z październikiem, to efekt nałożenia się na siebie wzrostu cen paliw oraz wybranych artykułów żywnościowych jak warzywa i owoce oraz tzw. nabiału.

Wskaźnik roczny inflacji wzrósł z 3,1% w październiku, do 3,3% w listopadzie. W bieżącym roku, roczna inflacja oscyluje w przedziale od 3% do 4%. Pomimo spadku tempa koniunktury w ciągu minionych kilku kwartałów, inflacja wcale nie zamierza spadać tak jak to jest dajmy na to w krajach strefy euro. Na nasze szczęście nie doświadczyliśmy recesji, a posiadanie własnej waluty okazało się niezwykle przydatne. Załamanie nie uległ tez popyt wewnętrzny. W porównaniu z latami  2002-2008, obecny poziom inflacji jest stosunkowo wysoki, jeżeli weźmie się pod uwagę otoczenie makroekonomiczne. W podanym okresie, średni roczny wskaźnik inflacji wyniósł 2,3%, przy wartościach skrajnych: 0,3% i 4,8%. Osłabiony złoty, który tak bardzo pomógł odetchnąć polskim eksporterom, nie jest jednak jedynym wytłumaczeniem obecnych poziomów inflacji. Swoje piętno odcisnęły ceny żywności oraz alkohol i wyroby tytoniowe. Obydwie grupy towarów w 45% odpowiadają za poziom inflacji w ciągu prawie dwóch ostatnich lat, przy około 30% udziale w koszyku inflacyjnym. Największy jednak wpływ na poziom inflacji ma grupa dóbr i usług określanych jako użytkowanie mieszkania i nośniki energii. Przy udziale w koszyku nieco ponad 19%, wpływ tej grupy na inflację w 2009 r. sięgnął niemal 50% i 41% w 2008 r. , głównie wskutek rynkowych i administracyjnych wzrostów cen czynników energii.  Podobnie rzecz się miała ze zmianami cen w grupie towarów obejmujących wyroby tytoniowe i alkohol. Nie chcąc być źle zrozumianym, przez udział państwa rozumiem nie tylko wzrost podatków (np. akcyza)  jakimi obłożone są niektóre wyroby, ale też udział czynnika administracyjnego w ustalaniu cen dla odbiorców. Mam na myśli m.in. URE który starając się bronić krajowych konsumentów np. energii elektrycznej czy ciepła, musi też jednak akceptować potrzeby przedsiębiorstw przed którymi stoją poważne wyzwania inwestycyjne. Inaczej mówiąc, na świecie i w Polsce może być dekoniunktura, ale ceny energii elektrycznej czy ciepła i tak będą rosły i to nawet przy spadków cen surowców do ich produkcji.

Z punktu widzenia RPP, inflacja od niedawna utrzymuje się pod górną granicą pasma celu inflacyjnego (od 1,5% do 3,5%). Analiza czynników makroekonomicznych wpływających na inflację, wskazuje iż nasz CPI w ciągu najbliższego roku powinien zmierzać w kierunku środka celu RPP (czyli 2,5%) lub nawet niżej na koniec przyszłego roku, po wcześniejszym zaliczeniu niższych poziomów wynikających częściowo z efektu bazy. Pomóc w tym powinien, wzmacniający się złoty i dość powolne przyspieszenie tempa wzrostu gospodarczego. To scenariusz podstawowy. Należy pamiętać, że kryzys finansów publicznych może wywołać długotrwałe utrzymywanie się wartości złotego po jego słabej stronie. Waluta to tylko jeden z elementów makroekonomicznej układanki.

Stosunkowo wysoka inflacja była i jest jednym z ważniejszych czynników powstrzymujących RPP przed dalszymi obniżkami stopy referencyjnej. Stopa procentowa odnosi się wprawdzie do okresów przyszłych, ale inflacja bieżąca niesie ze sobą informację o trendach na najbliższe miesiące i tak też jest odbierana przez rynek. Obecna stopa (3,5%) to efekt kompromisu pomiędzy pobudzeniem gospodarki do rozwoju a utrzymaniem panowania nad inflacją. Oczywiście kompromis nie dla wszystkich. O ile znaczną pewność co do spadku inflacji w ciągu najbliższego roku potwierdzają dwie ostatnie projekcje NBP wg modelu NECMOD, to poziom inflacji w prognozie na 2011 jest już wyższy w projekcji październikowej. Niepewność RPP co do kierunku zmian inflacji od przełomu 2010/2011 najlepiej widać po projekcji inflacji bazowej. Wskutek tego iż nie obejmuje ona m.in. cen żywności i nośników energii, pozwala lepiej poznać trendy w zmianie inflacji. Wg projekcji październikowej, już od przyszłej zimy inflacja bazowa z poziomu bliskiemu 2,5%, stosunkowo szybko zmierza w kierunki 3% (osiągnie po ok. trzech kwartałach). Wg projekcji czerwcowej, w pierwszych dwóch kwartałach 2011 poziom inflacji bazowej był stabilny.

Wydaje się więc, że inflacja w pierwszych trzech kwartałach przyszłego roku nie będzie najważniejszym zmartwieniem RPP. Problemem tradycyjnie pozostaje przyszłość, a w naszym przypadku przyszłość mierzona od IV kw 2010 r. Jej kształt decyduje się już teraz, biorąc pod uwagę opóźnienie w działaniu stóp liczone w kwartałach. Biorąc pod uwagę, że polska gospodarka będzie z roku na rok przyspieszać, to warto już chyba myśleć o powolnym podnoszeniu stopy referencyjnej w ujęciu realnym. O ile w skutek spadku inflacji, ten proces samorzutnie trwa, to w przyszłym roku RPP będzie już musiała podnieść stopę procentową rzędu 50 pkt. baz., przy czym „punkt ciężkości” tych podwyżek będzie przypadał na II poł. roku. Czas i tempo będzie oczywiście zależeć od dynamiki zjawisk makroekonomicznych.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Otagowano | Dodaj komentarz

Kredyty mieszkaniowe w okresie 2008-2009

Związek Banków Polskich opublikował ciekawą lekturę pt. „Ogólnopolski raport o kredytach mieszkaniowych i cenach transakcyjnych nieruchomości”. Raport podaje zestaw niezwykle ciekawych danych dotyczących głównie kredytów na cele mieszkaniowe. Jedną z zalet raportu jest zestawienie w jednym miejscu mnóstwa ciekawych danych, które do tej były rozproszone w różnych publikacjach, co poważnie utrudniało analizę rynku.  Zamieszczone w raporcie dane, to mieszanina historii i spraw bieżących.

Za nami III kw 2009 r. więc można pokusić się o ocenę sytuacji na rynku kredytów mieszkaniowych. By lepiej zrozumieć stan obecny, warto przyjrzeć się sytuacji na rynku kredytów w latach 2007 i 2008. Sądzę, że przejściowo dwa wspomniane lata można traktować jako punkt odniesienia. W obydwu latach udzielono odpowiednio 314 tys. i 287 tys. kredytów, co można w przybliżenia traktować jako roczne maksimum dla Polski. Przestała dynamicznie rosnąć średnia wartość kredytu. Przypomnę tylko, że w latach 2002-2003 średnia wartość kredytu wynosiła ok. 70 tys. zl. Spadek stóp procentowych, poprawa sytuacji gospodarczej i oferty bankowej, spowodowały że mniej więcej od 2005 wartość średniego kredytu zaczynała rosnąć. Ograniczone możliwości finansowe polskich rodzin spowodowały, że od 2007 średnia wartość kredytu rośnie coraz wolniej i od III kw 2008 do chwili obecnej zawiera się w przedziale 200-210 tys. zł.

Żywiołowy pęd do własnego nowego mieszkania spowodował iż liczba czynnych kredytów z 290 tys. w 2002 r. wzrosła do 1350 tys. na koniec III kw 2009. Wkrótce więc już niemal co dziesiąta rodzina w Polsce będzie spłacała długoterminowy kredyt mieszkaniowy. Liczba udzielonych w III kw tego roku kredytów mieszkaniowych wyniosła prawie 53 tys. To rezultat aż o 38% słabszy od III kw ubiegłego roku. Kiedy jednak spojrzeć na wyniki I i II kw 09 to widać, że sektor bankowy powoli zmienia nabiera odwagi w kredytowaniu i rezygnuje z pełnego rezerwy stanowiska, jakie przyjmował od I kw tego roku.

Tuż po pojawieniu się kryzysu jesienią ubiegłego roku, banki zaostrzyły swoją ofertę. W wynikach za IV kw 2008 r. nie było to jeszcze aż tak bardzo widoczne, co nie przeczy oczywiście doniesieniom medialnym wstrzymywaniu wypłat i radykalnym zmianom oferty (zaostrzenie warunków) pod koniec ubiegłego roku. Skalę zachowawczej postawy jaką banki przyjęły na przełomie roku pokazały wyniki za I i II kw tego roku. W porównaniu z analogicznymi kwartałami 2008 r. liczba nowo udzielonych kredytów była mniejsza o czterdzieści kilka procent. Biorąc pod uwagę makroekonomiczne parametry opisujące sytuację gospodarstw domowych, ostrożność bankowców trochę zaskakuje. Dobrych kilku miesięcy potrzebowały banki na otrząśniecie się z szoku i przemyślenie oferty. Poprawa sprzedaży nastąpiła w III kw, czyli w okresie kiedy wiadomo już było że kryzys nie będzie aż tak dotkliwy jak się obawiano.

Nie uległa redukcji średnia kwota kredytu. W III kw wartość ta wyniosła 207 tys. zł, czyli nawet minimalnie więcej niż w I i II kw tego roku. To pozawala sądzić, że wysiłek banków na rzecz ograniczenia ryzyka, nie ograniczył się wcale (głównie) tylko do odcięcia od kredytów gospodarstw domowych mniej zasobnych finansowo. Oczywiście jest kilka parametrów, które uległy istotnej zmianie w porównaniu z II poł. ubiegłego roku. Na przełomie 2008 i 2009 r. w liczbie nowo udzielanych kredytów mieszkaniowych rósł udział kredytów o terminie spłaty 50 lat. Kredyty o tak długim terminie pojawiły się w połowie ubiegłego roku. W II kw ich udział w nowo udzielanych kredytach wyniósł niemal 1%, by w I kw 2009 skoczyć do 6,8%. To efekt bezwładności procesu podejmowania decyzji w okresie kryzysu i umów negocjowanych z klientami od IV kw 2008 r. W III kw 09 udział kredytów mieszkaniowych o terminie spłaty powyżej 50 lat, wyniósł już tylko 1,2%. Widać wiec, że banki nie mają jeszcze ugruntowanego zdania co do finansowania zakupu/budowy nowego mieszkania w takim okresie. Potwierdza to udział kredytów o terminie 40-50 lat. W ciągu trzech kwartałów poprzedzających kryzys, średni udział kredytów o tym terminie w kredytach nowo udzielanych wyniósł 6,2%, by w ciągu minionego roku (IV kw 08 – III kw 09) średnia spadła do 1,7%. W kwartałach IV’08 i I’09 udział kredytów o terminie 30-40 lat spadł w nowo udzielanych do 8%, by w dwóch kolejnych kwartałach wzrosnąć do 10%-13%, co jest wartością wciąż mniejszą niż w II i III kw 09, czyli 15%-17%. Dla tych którzy jeszcze się nie pogubili w tej statystyce, widoczne jest że nie dosyć, ze banki ograniczyły o ponad 1/3 liczbę udzielanych kredytów mieszkaniowych w tym roku, to powróciły do praktyki sprzed 2008 roku, kiedy to ponad 80% kredytów nie przekraczało terminem spłaty 30 lat.

Ogromna zmiana nastąpiła w strukturze walutowej kredytów nowo udzielanych. Do III kw 08 rósł udział kredytów walutowych, niemal w całości opanowany przez CHF. W III kw 08 aż 80% kredytów udzielano w CHF. Najgorsze jest to, że udział kredytów CHF wzrósł gwałtownie w II i III kw, czyli wtedy kiedy było już wiadomo że złoty jest za mocno. Gdyby dane prezentowano w układzie miesięcznym, to ten idiotyczny pęd, wg zasady: im bardziej złoty był za mocny tym więcej chętnych na kredyt walutowy, byłby lepiej widoczny. Trudno mieć pretensje do klientów banków. Akceptacja tego stanu rzeczy przez banki i firmy pośrednictwa finansowego, nie wystawia im najlepszej noty. Stratni są kredytobiorcy. Tak długo jak kredyty są obsługiwane, banki na tym nie tracą.

Wbrew medialnym doniesieniom, rynek kredytów walutowych w chwili wystąpienia kryzysu nie zamarł, ale istotnie się zmienił. Od IV kw 08 udział kredytów walutowych systematycznie maleje. Powodów jest kilka: brak finansowania po stronie banków, lęk przed dalszym osłabieniem, zmiana regulacji bankowych (w tym KNFu). O ile w III kw 08 udział kredytów walutowych wyniósł niemal 80%, to do III kw 09 stopniał do 23%. CHF ze swojej dominującej pozycji, stanowi już tylko połowę nowo udzielonych kredytów walutowych. Właśnie w III kw 09 mocno wzrósł udział kredytów EUR.

Silne osłabienie złotego sprzed roku, spowodowało iż przez kilka miesięcy (I poł 09) kredyty walutowe powinny były  się cieszyć wyjątkową popularnością. Okazja by zaciągnąć kredyt walutowy przy tak osłabionym złotym zdarza się tylko raz na kilka lat. Wycena złotego w oparciu o realia makroekonomiczne, nie pozostawiała złudzeń że złoty jest przesadnie osłabiony. Co ciekawe KNF, prezentując wyniki sektora bankowego po III kw 09, zwrócił uwagę na to, iż w niektórych bankach zachęcano do brania kredytów w walutach, co KNF ocenił jako błąd i wystawianie klientów na ryzyko. Moim zdaniem zachęcano słusznie, a postawa KNF opierała się tylko na czysto statystycznej analizie zmienności kursu, a nie analizie makroekonomicznej.

Zmiany jakie zaszły w ciągu ostatniego roku widać również w podejściu banków do LTV (loan to value). Do III kw 08 rósł udział kredytów o LTV powyżej 80%. W I kw 08 było to 31% nowo udzielanych kredytów, by w III kw 08 przekroczyć 36%. Widać było, że banki maja ochotę na większe ryzyko. Jesienny kryzys na rynku finansowych, wywołał natychmiastową zmianę postawy w bankach. Już w tym roku liczba kredytów o LTV pow. 80% spadła o połowę, a ich udział stanowi średnio niemal 25%. III kw tego roku potwierdza powolną tendencję rosnącą (25,5% z LTV pow. 80%).

Do III kw 08 banki coraz silniej rywalizowały o rynek kredytów mieszkaniowych, traktując chyba udział w rynku i dynamikę wzrostu jako cel sam w sobie. Lekceważono przy tym sygnały o słabnięciu gospodarki światowej i krajowej, jakie napływały już od końca 2007 i cenowe przegrzanie na rynku mieszkaniowym. Kryzys finansowy jaki wybuchł jesienią 2008, wywołał ograniczenie akcji kredytowej i zaostrzenie warunków udzielania kredytów. Na szczęście wyniki III kw 09 potwierdzają powrót do normalności. Niemniej działania sektora bankowego w segmencie kredytów mieszkaniowych w latach 2008-2009 wskazują, iż w ustalaniu polityki kredytowej pogoń za zyskiem zbyt łatwo przerodziły się w lęk i postawę wyczekującą. Zgodzić się należy z opinią KNFu, że zasady zarządzania ryzykiem i ocena rynku wymagają poprawy.

Na zakończenie pozostawiłem informację o jakości portfela. Udział kredytów zagrożonych w portfelu kredytów mieszkaniowych jest bardzo mały i wynosi na koniec III kw 09 tylko 1,4%. Jakość portfela kredytów mieszkaniowych jest więc kilkakrotnie lepsza od jakości portfela kredytów konsumpcyjnych (9,4% zagrożonych). Niestety na koniec 2008 udział kredytów zagrożonych dla portfela mieszkaniowego wynosił 1,0%, co nominalnie oznacza iż w ciągu 9 m-cy tego roku nominalna wartość kredytów zagrożonych wzrosła niemal o połowę. Z całą pewnością jakość portfela będzie się pogarszać w najbliższych miesiącach, wątpię jednak by kredyty mieszkaniowe miały stanowić dla banków poważniejszy problem.

W artykule wykorzystałem informacje z raportu opublikowanego przez Związek Banków Polskich pt. „Ogólnopolski raport o kredytach mieszkaniowych i cenach transakcyjnych nieruchomości”.

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Wyniki banków po III kw’09. Brak zapału do cięcia kosztów.

Dane opublikowane przez NBP w ostatnich tygodniach oraz informacja KNF o sytuacji banków w okresie styczeń-wrzesień pozwalają ocenić jak banki radzą sobie w okresie spowolnienia gospodarczego. Pierwsze spojrzenie skierowałem oczywiście na rachunek wyników. Pomimo kryzysu, bankom udało się utrzymać wynik na działalności bankowej na poziomie roku ubiegłego. Wiem, że to może bulwersować, bo oznacza bo nawet dla osoby pobieżnie znającej realia makroekonomiczne ostatnich 4-5 kwartałów może się to wydawać zaskakujące. Przypomnę, że na wynik na działalności bankowej składają się: odsetki, prowizje, wynik z udziałów i akcji, operacji finansowych i z pozycji wymiany. Wynik banków na działalności wyniósł 36,6 mld zł i był jedynie o 0,7% mniejszy od ubiegłorocznego. Po trzech kwartałach wynik z tytułu odsetek był o prawie 6% mniejszy od ubiegłorocznego. Kiedy spojrzy się na każdy kwartał odrębnie, to widać, że w najgorszy był II kw, kiedy to wynik z tytułu odsetek był aż o 11% mniejszy od wartości z II kw 2008. W III kw tego roku, wynik był już tylko o 4% mniejszy. Widać więc ze bankom, zabrało trochę czasu aby tak ukształtować poziom stóp depozytów i kredytów by zapewnić sobie wynik nie gorszy od ubiegłorocznego. Drugą pozycją z tzw. masowej bankowości w wyniku z działalności bankowej, jest wynik z tytułu prowizji. Niestety znajdują potwierdzenie doniesienia z mediów, że banki dla ratowania wyniku, podnosiły powoli prowizje. Dynamika roczna wyniku, pomimo kiepskich czasów została utrzymana. W każdym z kwartałów tego roku wynik z tytułu prowizji jest o kilka procent rocznie większy od analogicznego okresu roku 2008 r. Tu widać pewną przewagę sektora bankowego nad resztą gospodarki. O ile można zredukować bywanie, dajmy na to, w kinie to w zasadzie trudno wyciągnąć pieniądze z banku i trzymać je w skarpecie. Jeszcze gorzej mają przedsiębiorstwa, które muszą korzystać z usług bankowych. W takiej sytuacji bankom udało się uratować wynik na działalności bankowej, częściowo brutalnie przerzucając ciężar walki na ramiona klientów. Wydaje się to zaskakujące w dobie konkurencji. Trzeba niestety pamiętać, że ratowanie wyniku dotyczyło większości podmiotów sektora i w takim przypadku efekt konkurencyjności jest osłabiony. Po trzech kwartałach słabszy jest wynik z tytułu wymiany. To tylko efekt ujemnego wyniku z I kw tego roku, kiedy wynik z operacji wymiany był ujemny (-1,4 mld zł). W dwóch kolejnych kwartałach banki wróciły na swoje pozycje i w II i III kw udało im się nawet osiągnąć wyjątkowe rezultaty, czyli wyniki: 1,8 mld w II kw i 1,6 mld zł w III kw.  

Dla ratowania wyników, starały się redukować też inne koszty, przy czym wielkiego pośpiechy przy tym nie było. Wg KNF, liczba oddziałów rosła jeszcze do II kw tego roku i marginalnie spadła dopiero w III kw. Rozwój pozostałych placówek zatrzymano już w początku I kw tego roku. Wg danych NBP, majątek trwały sektora wzrósł o 6% w analizowanym okresie. Do IV kw ubiegłego roku banki zwiększały zatrudnienie, przy czym należy zaznaczyć ze robiły to coraz wolniej.  W przemyśle zatrudnienie zaczęto redukować już od III kwartału 2008 r, i do chwili obecnej spadło o ponad 7%. W sektorze bankowym szczyt zatrudnienie przypadł na IV kw, by rozpocząć powolną redukcję od początku roku. I kw zatrudnienie w bankowości spadło o 0,4%. W III kw zatrudnienie było już mniejsze o 2,6% w porównaniu z IV kw 2008 r. Należy jednak zwrócić uwagę, że w pozostałych usługach zatrudnienie rosło do końca I kw. by minimalnie spaść i ustabilizować się. Jak widać więc, są sektory bezpieczniejsze od bankowości.

Wynagrodzenie w sektorze bankowym wzrosło jedynie o 0,5% w okresie III kw 2009 – III kw 2008. Można powiedź iż to mało, skoro w przedsiębiorstwach średnie wynagrodzenie wzrosło nominalnie o 3,5% w tym okresie. Niemniej mówimy o zupełnie różnych poziomach. Średnie wynagrodzenie w przedsiębiorstwach to 3,3 tys. we wrześniu , a sektorze bankowym było o 2 tys. wyższe. Ostatecznie więc, koszty osobowe pozostały bez zmian w sektorze bankowym, ponieważ spadek zatrudnienia został praktycznie zrównoważony wzrostem wynagrodzenia.

Jeszcze gorzej jest z pozostałymi kosztami funkcjonowania banków. Po trzech kwartałach były wyższe o 8% w porównaniu z III kw 2008 r. Analiza każdego kwartału z osobna wskazuje jednak że od III kw tego roku nie udało się wdrożyć działań zmierzających do poważniejszej redukcji pozostałych kosztów. Pewne zmiany są dopiero widoczne w III kw. Za raportem KNFu, przypomnę że koszty działania banków „zjadły” 50,3% wyniku na działalności bankowej, co jest wynikiem gorszym niż roku temu (48,7%).

Po nawet dość ogólnej analizie wyników sektora bankowego rodzi się przykra refleksja, że biorąc pod uwagę atmosferę zagrożenia kryzysem, jaką bankowcy prezentowali w mediach na przełomie 2008 i 2009, odnosi się wrażenie że niezbyt chętnie szukali oszczędności na własnym podwórku.

Nieszczęściem dla wyników banków są od III kw 2008 rezerwy. W tym roku saldo rezerw wzrosło drastycznie i po trzech kwartałach wyniosło 8,2 mld zł, czyli było ponad trzy razy większe od ubiegłorocznego. W efekcie wynik brutto jest mniejszy od ubiegłorocznego po trzech kwartałach o 44%. Za rezerwy oberwało się bankom w omówieniu wyników sektora przez KNF. Udział należności zagrożonych rok temu wynosił 4,5%, a po III kw tego roku wzrósł do niemal 7%. KNF wskazuje na błędy w zarządzaniu ryzykiem w bankach. Moim zdaniem pewnym usprawiedliwieniem jest wyjątkowość sytuacji w jakiej bankom przyszło działań w ostatnich kilku kwartałach. Wzrost należności zagrożonych to zarówno wina kredytów dla przedsiębiorstw jak i dla gospodarstw domowych. Wartość kredytów zagrożonych w portfelu kredytów mieszkaniowych zwiększyła się z 1% do 1,4%, co dość dobrze świadczy o tym portfelu. Niestety ponad 9% z wartości kredytów konsumpcyjnych jest już zagrożonych. Z całą pewnością w tym punkcie można mówić o pewnej nonszalancji banków, za która przyjdzie im teraz zapłacić.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Wyniki przedsiębiorstw niefiansowych po III kw

Dane przedstawiające wyniki finansowe przedsiębiorstw niefinansowych za III kw, potwierdzają że kryzys obszedł się z Polską dość łagodnie. Przychody ze sprzedaży, w ujęciu realnym, były jedynie o 1,6% mniejsze niż w III kw ubiegłego roku. W kwartale I i II było to odpowiednio: -3% i niemal -6%. Analiza sezonowości przychodów i dotychczasowe ich kształtowanie, wskazują że w IV kw możemy być świadkami nawet dynamiki rocznej dodatniej, niemniej wartość ta będzie dość mała.

Biorąc pod uwagę proporcję przychodów z eksportu i sprzedaży krajowej w przychodach ogółem, to nie ma co ukrywać że krajowe przedsiębiorstwa wiele zawdzięczają osłabionemu złotemu. Wg NBP, eksport (dokładniej: przychód z eksportu) wyrażony w zł, był o ponad 2% większy III kw tego roku od wartości z III kw roku ubiegłego. Do tego popyt krajowy, podobnie jak w II kw, praktycznie utrzymał się nominalnie w III kw na poziomie roku ubiegłego. To bardzo dobra informacja, wskazująca na to iż popyt nie uległ i nie uleganie załamaniu w kolejnych kwartałach. Zmiany będą się odbywały płynnie, co już samo w sobie jest wartością dla przedsiębiorstw, ponieważ oznacza że prognozy będą obarczone mniejszym błędem. Można więc powiedzieć, że istotnie spada niepewność, która jest jednym z największych wrogów decyzji inwestycyjnych.

Nie ma co jednak ukrywać, że nadchodzące kwartały nie będą łatwe dla przedsiębiorstw. Biorąc pod uwagę popyt gospodarstw domowych i nakłady inwestycyjne, nie należy oczekiwać radykalnego wzrostu sprzedaży. Do tego w perspektywie rocznej złoty powinien utrzymać powolny trend wzrostowy. Tak wiec przez najbliższe 2-3 kwartały roczna dynamika przychodów będzie balansować wokół zera, by w II połowie rozpocząć bardzo powolny trend wzrostowy.

Nieustannie od połowy 2007 r. trwa proces bardzo powolnego pogorszenia rocznego wyniku ze sprzedaży. Z 5,7% do chwili obecnej wynik ten spadł do 4,7%. Zmianę oczywiście trudno uznać za szokująco dużą, szczególnie jeżeli weźmie się pod uwagę czas i to że kryzys światowy tylko w niewielkim stopniu przyspieszył ten proces. Do tej pory skutki kryzysu w niewielkim stopniu odbiły się na saldzie operacyjnym przedsiębiorstw i niezwykle silnie (negatywnie) na saldzie finansowym rachunku wyników. Pogorszenie wyniku ze sprzedaży, to m.in. konsekwencja problemów z redukcją kosztów. W I poł. 2008 r. skoczył się okres poprawy wyników poprzez dynamiczny wzrost sprzedaży. Okres, kiedy na wzrost kosztów można było przymknąć oko minął i teraz wyniki przedsiębiorstw w większym stopniu zależeć będą od umiejętności redukcji kosztów. To może paradoks, ale powolne dostosowywanie kosztów ma i swoją zaletą. Dzięki temu gospodarka nie przeżywa szoku i podmioty gospodarcze mają więcej czasu na dostosowanie się do zmieniających się warunków makroekonomicznych.

Drugi kwartał z rzędu wyniki brutto i netto liczone odrębnie dla kwartałów, są bardzo korzystne. W III kwartale, wynik brutto i netto wyniosły (w nawiasach wartości dla III kw 2008): 5,9% (5,2%) i 4,9% (4,1%). Dzięki temu poprawie uległy wskaźniki liczone dla wartości rocznych. Pozornie wydaje się więc, że gospodarka dopiero dotknęła dna a wyniki brutto i netto zaczynają gwałtowną poprawę. Oczywiście na wyniki liczone na bazie rocznej, negatywnie rzutują fatalne dane z IV kw 2008 i słabe wyniki z I kw 2009. Należy jednak pamiętać, że w wynikach dwóch ostatnich kwartałów widać przeliczenie wartości bilansowych w drugą stronę. To efekt tego, że przechodzimy okres częstych przeszacowań wartości bilansowych, co m.in. rzutuje na rachunek wyników. Jego więc wartość informacyjna od IV kw ubiegłego roku jest dość okraczony, jeżeli rozumieć przez to faktyczne wyniki finansowe i kierunek ich zmian. Zwracam też uwagę na to że wg informacji GUS, zwiększyła się strata netto o 45% w porównaniu z trzema kwartałami ubiegłego roku. Tego skoku nie widać wobec znacznego zysku netto innych przedsiębiorstw. Może to jednak oznaczać, że wzrasta zróżnicowanie sytuacji wśród przedsiębiorstw.  Na potwierdzenie tego, trzeba jednak poczekać do publikacji pełnych danych, czyli jeszcze kilka dni.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

System emerytalny. Zmiana w filarze II czy raczej powstanie filaru I”b”?

Propozycja ograniczenia przepływów do OFE, dała okazje do ciekawych rozmyślań i opinii. Bynajmniej nie myślę tylko o własnych, które przedstawiam poniżej, ale o szeregu postaw jakich byliśmy świadkami od czasu przedstawienia propozycji ograniczenia składki przekazywanej do OFE. Prosta odpowiedź na pytanie czy propozycja ministra Rostowskiego jest dobra czy nie, wcale nie jest łatwa. Obecna sytuacja makroekonomiczna jest faktycznie niecodzienna, a określone przelewy (mowa o 7,3%) na OFE są każdego roku nie lada wyzwaniem dla finansów państwa.

Reforma emerytalna powołała do życia Powszechne Towarzystwa Emerytalne, w ramach których działają Otwarte Fundusze Emerytalne, bezpośrednio zarządzające częścią naszych składek emerytalnych. Dla uproszczenia, omawiając dalej działanie tych podmiotów, będę się w uproszczeniu posługiwał skrótem OFE. OFE było tylko częścią reformy emerytalnej, sprzed dziesięciu lat, a którą można ocenić jako jeden z jaśniejszych punktów naszych przemian społeczno-ekonomicznych w minionym dwudziestoleciu i to pomimo iż nie została ona w całości do dzisiaj zrealizowana. OFE to zupełnie inna filozofia oszczędzania na emeryturę w porównaniu z nadal dominującym systemem finansowania międzypokoleniowego. Z naszych składek, ponad 1/3 jest przelewana na nasze konto w OFE, gdzie będąc poza zasięgiem polityków, inwestowana jest na rynku finansowym. Ustawodawca w celu ograniczenia konsekwencji niefrasobliwości osób zarządzających, narzucił limity na instrumenty poszczególne typy instrumentów. Pominę drobiazgową prezentację limitów i zasad ich łączenia. Biorąc pod uwagę limity, płynność rynków itd., w bieżącej dekadzie średni udział obligacji w portfelu wyniósł 65%, akcji – 31% (dozwolony limit 40%), a lokat bankowych 5%. Szczególnie udział akcji wykazywał znaczną zmienność (od 19% do 39%). Utworzenie OFE miało nas zachęcić do przedłużenia okresu pracy, uzależnić naszą emeryturę od naszych składek a nie kaprysów polityków i wprowadzić – w sposób ograniczony – dziedziczenie składek. Pewną wadą ( tu opinie mogą być oczywiście różne, tzn. czy jest to wada) jest większe uzależnienie emerytury od wielkości składek. W przyszłości może to prowadzić do większego zróżnicowania sytuacji ekonomicznej wśród emerytów, na co nam zresztą zwracała uwagę OECD.

Z punktu widzenia finansów publicznych, przekazywanie w zarządzanie instytucjom prywatnym ponad 20 mld zł (w ubiegłym roku), to spore wyzwanie. Z pozostałych pieniędzy (reszta składek + dotacja budżetowa) trzeba uporać się z bieżącą obsługą emerytur obsługiwanych na starych zasadach. Zasady te miały być reformowane, ale opór poszczególnych grup zawodowych i części polityków, był na tyle skuteczny że zmiany te następują zbyt wolno i wciąż niektórym grupom zawodowym (np. górnicy) udaje się odwlec w czasie racjonalizacje odrębnych zasad emerytalnych. Do tego relatywnie duże bezrobocie w Polsce na tle krajów UE, zmniejsza istotnie kwotę zebranych składek.

Rosnący deficyt finansów publicznych powoduje wzrost długu publicznego, co w przyszłym roku grozi przekroczeniem pułapu 55%. Jednym z serii pomysłów zmierzających do obniżenia wielkości długu ma być m.in. ograniczenie przelewów na OFE o blisko 60%. Zamiast 7,3%, tylko 3% miałoby trafiać do OFE. 4,3% pozostawałoby w ZUS na indywidualnym koncie, a zbierany kapitał byłby pomnażany o średnią rentowność obligacji. Dla ZUS i finansów publicznych zaletą były mniejszy deficyt. Dla klientów OFE – wg tłumaczeń  ministra finansów – ma nie być żadnej różnicy. Ba, takie rozwiązanie ma być wręcz rzekomo lepsze. Składki na filarze I”b” (czyli te 4,3%) będą na indywidualnych kontach, a stopa zwrotu będzie nawet wyższa, ponieważ w przeciwieństwie do OFE, ZUS nie będzie pobierał prowizji, tak jak to robią OFE. I tutaj zaczynają się schody w określeniu co jest lepsze. Do OFE nasze składki są przelewane, a w ZUS I”b” ma to być zapis. Takie rozwiązanie oznacza, że wzrasta ryzyko iż ZUS przenosi problem deficytu na przyszłe lata. I albo z tym sobie poradzi, albo nie i znowu ktoś zmieni zasady wypłaty na gorsze. Krótko mówiąc, takie rozwiązanie zwiększa ryzyko, że ja tych pieniędzy nie zobaczę w takiej wielkości w jakiej wylicza to ZUS. Drugim utrudnieniem szacowania stopy po jakiej inwestowane są moje składki jest skuteczność OFE w pomnażaniu pozostawionego im 3% i wpłat wcześniejszych. Czy odebranie większości składki, i indeksowanie jej w filarze I”b” rentownością obligacji, oznacza radykalna modyfikację zasad inwestowania dla OFE? Jeżeli założymy że na rynku kapitałowym (akcje) stopa zwrotu jest wyższa, to przynajmniej dla utrzymania dotychczasowych relacji, OFE musiałyby mieć zwiększony limit na akcje, bądź wprowadzić różne portfele w II filarze. Minister finansów nie podaje jednak szczegółów nowych rozwiązań.

Biorąc pod uwagę, że ZUS też będzie ponosił koszty zarządzania/prowadzenia środków gromadzonych w filarze I”b”, ryzyka zmiany na gorsze i działań na rzecz obniżenia prowizji pobieranych przez OFE, moim zdaniem proponowane rozwiązanie będzie dla mnie mniej korzystne. Wg moich szacunków kwota nie będzie wielka. Powiedzmy, że dla obywatela który ma wynagrodzenie na poziomie mediany, może to oznaczać stratę nawet 20-30 zł miesięcznie na emeryturze.

W całej tej dyskusji o zmianie składek mnie jednak razi najbardziej co innego. Co? Nonszalanckie wyrażanie się o obecnym rozwiązaniu. By zainteresować mnie swoją propozycją, wystarczy iż minister finansów zaprezentuje mi racjonalne argumenty, łącznie z tym najważniejszym, czyli ogromną dziurą w finansach państwa. Mam świadomość niecodzienności sytuacji makroekonomicznej i ryzyka przekroczenia progów 55% i 60%. Tymczasem grupa reprezentantów rządu (kilku ministrów i wiceministrów) z niezwykłym uporem w ostatnich dniach forsuje w mediach nową propozycję jako rozwiązanie lepsze finansowo od obecnego (OFE) dla przyszłych emerytów, ośmieszając przy tym bieżące rozwiązania. Próbuje się w ten sposób odwrócić uwagę od faktycznego problemu, czyli poniesienie konsekwencji politycznych jakie się pojawią w przypadku ograniczenia wydatków i podniesienia wpływów do budżetu. Do tego jeszcze prezydent nie ukrywa satysfakcji z tego że zagranicznym finansistom ktoś utrudni życie. Dla obywatela o niskiej świadomości ekonomicznej kreuje się taki o to obraz: OFE to kompletne nieporozumienie i strata pieniędzy i w ogóle podejrzany biznes, skoro przecież od zawsze ZUS mógł nasze składki waloryzować rzetelną stopą procentową (obligacje) na indywidualnych kontach.

W takiej sytuacji politycy i ministrowie tracą na wiarygodności. Do antypatii ekonomicznych prezydenta już się przyzwyczaiłem, ale gdy minister Kotecki pakuje się w ideologizację kolejnego już problemu ekonomicznego (pierwszym było euro), to już trochę budzi rozczarowanie i niekorzystnie odbija się na zaufaniu.  Czyżby miała to być forma dyskusji nad rolą i sensem istnienia prywatnych instytucji zarządzających naszymi składkami? To budzi podejrzenie, że wielu polityków nie wiedziało co uchwalało przed ponad dziesięciu laty i wciąż ma niską wiedzę na ten temat. Postaram się jeszcze kilka refleksji na ten temat napisać w najbliższym czasie.

Kierunek obrany przy powstawaniu OFE był właściwy. Niewątpliwie minione 10 lat pokazało niektóre ułomności obecnego rozwiązania. Ale są to błędy popełniane przez pionierów i dotyczą zarówno pomysłodawców jak i tej części liberalnych ekonomistów, którzy nie chcieli dostrzegać szeregu ryzyk przyjętych rozwiązań. Dyskusja nad dylematem: likwidacja/podwyższenie progów dla długu publicznego czy zmniejszenie przelewów na OFE straciła sens w chwili deklaracji rządu iż progi nie będą zmieniane. Osobiście nie będę rozpaczał jeżeli średnioterminowo przyjmiemy rozwiązanie z filarem I”b”. Niemniej jednak jeżeli cały ten zgiełk jest tylko po to by nie przekroczyć minimalnie progu 55%, to ja jednak proponuję by rząd zaryzykował swoją polityczną reputację i spadek popularności w celu podjęcia działań na rzecz zmniejszenia deficytu finansów publicznych. Kto wie, a może przekroczenie progu 55% byłoby bardzo ożywcze dla inicjatyw na rzecz reformy strony wydatków budżetowych.

*ilustracja pochodzi z materiałów Ministerstwa Finansów

Zaszufladkowano do kategorii Finanse osobiste | Dodaj komentarz

Elementy pieniądza rezerwowego po 10-ciu miesiącach

Najnowsze dane dotyczące pieniądza rezerwowego pozwalają sądzić, że od jakiegoś czasu mamy do czynienia z ustępowaniem stanu podwyższonej gotowości na rachunkach banków i w kasach podmiotów gospodarczych. Niestety nie można powiedzieć, by przenosiło się to na analogiczny wzrost zaufania na krajowym rynku depozytów międzybankowych.

W październiku 2008, w obawie o zachowanie płynności, podmioty gospodarcze i gospodarstwa domowe podniosły stan gotówki poza kasami banków i niemal 8 mld zł. W porównaniu ze stanami gotówki poza bankami w okresie czerwiec – wrzesień 2008 r. oznaczało to wzrost o ok. 9%. Do połowy bieżącego roku, wartość środków poza kasami banków nadal rosła, chociaż już mniejszym stopniu. Od III kw, wartość gotówki poza kasami banków spadła o 2,6 mld zł, czyli o 27% przyrostu z okresu X’08 – VI’09. Jest to jedno z wielu świadectw iż najgorsze (kryzys) już za nami. Gwałtowny wzrost zapotrzebowania na gotówkę pod koniec 2008 r., zmusił oczywiście banki do podniesienia gotówki w kasach. W IV kw 2008 stan gotówki podniesiono o 2,8 mld zł. Od początku tego roku do marca, stan gotówki zmalał o ponad 2 mld zł. Analizując dane z raportu o pieniądzu rezerwowym, można dostrzec jak powoli mija strach i opadają emocje. Biorąc pod uwagę wartość pieniądza w obiegu w relacji do PKB i jego zmiany na tle zmian koniunktury w minionych latach, nie należy oczekiwać poważniejszego spadku gotówki poza kasami banków. Podobnie rzecz ma się z bankami, czyli gotówką w bankach.

Mimo, że od decyzji o spadku stopy rezerw obowiązkowych minęło już 5 miesięcy, banki w zasadzie ograniczyły się do jedynie do dostosowania się do nowej sytuacji. Porównanie stopy rezerw na bazie relacji depozytów i stanu rachunków banków, wskazują że banki „utrzymują” stopę rezerw o 0,5 pkt. za dużą. Niemal identycznie było w chwili obcięcia stopy rezerw w maju tego roku. Po odpowiednich uśrednieniach stanów (by uniknąć wpływu miesięcznych, jednorazowych skoków) można powiedzieć, że spadek stopy rezerw „zwolnił” bankom ok. 3,5 mld zł. Stan rachunków banków z ostatnich 2-3 miesięcy, pozwala twierdzić iż banki będą utrzymywać min. dwa do trzech mld zł. powyżej kwoty wymaganej na rachunkach. Nie wynika to jednak z żadnej konieczności w rozumieniu rezerwy krótkiego pieniądza na wypadek kolejnej zawieruchy na rynku finansowym, lecz jest rezultatem polityki RPP i samych banków.

NBP organizuje sprzedaż bonów pieniężnych, ale świadomie nie angażuje wszystkich zgłoszonych przez banki wolnych środków. Wspomniane wyżej 3 mld zł. to swego rodzaju forma kary pieniężnej za kumulowanie ogromnych nadwyżek. Dla tych środków pozostaje upychanie ich w depozytach jednodniowych lub nieco dłuższych i lokata w NBP. To oznacza lokowanie środków po stawkach najczęściej z przedziału 2,0%-3,0%. Banki nie mogą jednak narzekać na NBP, ponieważ ten z miesiąca na miesiąc roluje w bonach pieniężnych coraz więcej wolnych środków banków. Na koniec października było to już 55 mld zł. Od przełomu I i II kw tego roku widać dynamiczny przyrost środków kumulowanych przez banki. Od tego czasu kwota ściągana z rynku przez NBP uległa potrojeniu. Na NBP nie mogą też narzekać potrzebujący, czyli banki którym brak dostatecznej ilości wolnych środków ogranicza działalność. Po powolnym spadku zainteresowania operacjami repo, w październiku miał miejsce wzrost ich wartości do niemal 14 mld zł. Brak pełnej i regularnej informacji na ten temat (szczegóły operacji) nie pozwala mi na jednoznaczną ocenę, ale z poprawy w gospodarce i deklarowanych przez przedstawicieli NBP operacji (typy i terminy), można domniemywać, że te z banków które miały problemy ze swobodnym pozyskaniem pieniądza na rynku, nabrały więcej odwagi do walki o pozycję na rynku, przy wsparciu NBP. Oczywiście operacje zasilające rynek nie zastąpią naturalnych źródeł kapitału i nie jest to ich rola. Wydaje się jednak, że NBP nie angażowałby się w te operacje, gdyby nie widział symptomów powrotu normalności na rynku międzybankowym.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz

Dług publiczny. Nieprzerobiona lekcja makroekonomii.

Kilka lat temu, kiedy analizowałem poziom i zmienność długu publicznego krajowego i pozostałych państw UE, zastanawiałem się czy przyjdzie czas iż będzie okazja podyskutować o progach zadłużania. To co uderza, analizując polskie rozwiązania, to relatywnie niskie progi i dość restrykcyjne rozwiązania. Mnie przede wszystkim interesuje aspekt makroekonomiczny, czyli jakie rozwiązanie przyjąć dla kraju rozwijającego się, czyli takiego jak Polska. Do napisania tego artykułu skłoniły mnie najnowsze doniesienia prasowe, sugerujące iż przedstawiciele koalicji rządzącej rozważają przynajmniej przejściowe podniesienie progów. Specjalnie mnie to nie dziwi. Jeżeli już, to bardziej dziwi mnie to iż jest to temat pomijany w naszych dyskusjach makroekonomicznych, a aktualne progi traktowane są jako coś oczywistego.

Na wstępie warto przypomnieć o jakie progi chodzi. Konstytucja w Rozdziale X „Finanse publiczne” w Art. 216, „Nie wolno zaciągać pożyczek lub udzielać gwarancji i poręczeń finansowych, w następstwie których państwowy dług publiczny przekroczy 3/5 wartości rocznego produktu krajowego brutto. Sposób obliczania wartości rocznego produktu krajowego brutto oraz państwowego długu publicznego określa ustawa”. Precyzyjniejsze zapisy znajdują się w Ustawie o finansach publicznych (2005 r.). Są tam podane progi i konsekwencje ich przekroczenia (Rozdział 3 „Procedury ostrożnościowe i sanacyjne”). W przypadku gdy państwowy dług publiczny jest w przedziale od 50% do 55% wartości PKB, to w kolejnym roku relacja deficytu budżetu państwa nie może być większy od wartości z roku bieżącego. Relacja ta stanowi również górną granicę dla jednostek samorządu terytorialnego (JST). Jeżeli dług znajdzie się w przedziale od 55% do 60%, to musi nastąpić zmniejszenie deficytu. Dla JST, podany jest specjalny wskaźnik. Najgorzej jest kiedy dług będzie równy lub większy od 60% PKB. Wtedy jednostki sektora finansów publicznych nie mogą udzielać nowych poręczeń i gwarancji. Rada Ministrów musi przedstawić program sanacyjny, które celem jest spadek wartości długu poniżej 60%. W projektach ustaw na kolejny rok, zarówno budżet centralny jak i JST, kwota wydatków musi być niższa lub równa kwocie wydatków.

W przyszłym roku wartość długu przekroczy 50% i wg prognoz rządowych, do 2012 nie przekroczy 55%. Jednak rządowe wyliczenie robią wrażenie jakby były robione „pod ustawę”. W latach 2010-2012, relacja długu do PKB będzie w przedziale 54,7% do 54,8%. Jednak wg niektórych instytucji (NBP, Agencja Moody’s) i ekonomistów dług przekroczy 55% i będzie się zbliżał do 60%.

Biorąc powyższe pod uwagę, z politycznego i społecznego punktu widzenia, przebicie 55% będzie niezbyt przyjemne, a przebicie 60% trudno wręcz sobie wyobrazić. Swoją drogą różnice działań i konsekwencji pomiędzy przedziałem 55%-60%, a 60% i powyżej są kolosalne. O tym dalej. 

Wymienione wyżej progi pozornie wydają się być ustalone na właściwych poziomach. Sądzę, że tylko pozornie. Wzrost długu publicznego, postawił przed makroekonomistami temat, który wcześniej nie został chyba dobrze przedyskutowany. Większość pierwszych (na gorąco) komentarzy, wskazuje iż znaczna część komentatorów życia ekonomicznego nie wie co ma począć z tematem. Reakcją więc jest milczenie albo obrona progów jak niepodległości. Część zaś próbuje reagować krytyką rządu i polityków za nadmierne zadłużenie i brak odwagi w reformowaniu finansów publicznych.

W latach 2000-2008 średnia wartość relacji państwowego długu publicznego do PKB przyjmuje wartość 44,3%, co na tle doświadczeń krajów UE jest bardzo przyzwoitym wynikiem. Wartość maksymalna w tym okresie to 44,8%, a minimalna – 37,7%. Teoretycznie można by powiedzieć, że dystans do progów 55% i 60% jest duży. Kiedy jednak spojrzy się na zmienność, dajmy na to w okresie 1 i 2 lat, to rzecz wygląda już znacznie inaczej. Otóż przydarzyły nam się w tym okresie zmiany o 4,8 pkt procentowych w ciągu roku i niemal dziesięć pkt. procentowych w ciągu dwóch lat. W łatach 2001-2003 wartość długu wzrosła z 37,7% do 48,4%. Najczęściej tej skali skoki wartości długu są konsekwencją dynamicznych zmian koniunktury i/lub dynamicznych zmian wyceny długu (dług nominowany w walutach obcych; w naszym przypadku osłabienie złotego). Zmiana koniunktury gospodarczej powoduje duże zmiany w średnim terminie wielkości deficytu finansów publicznych. Rok czy dwa lata, to wbrew pozorom wcale nie jest wystarczająco długi okres by przygotować i przeforsować trudne społecznie rozwiązania ustawowe, skutkujące radykalnym ograniczeniem wydatków publicznych. Proces konsultacji, analiz i legislacyjny zabiera niestety sporo czasu.

Nie zamierzam w ten sposób rozgrzeszać polityków. Wielkość deficytu finansów publicznych i elastyczność reakcji strony wydatków w okresie dekoniunktury, zależy od świadomości i odpowiedzialności polityków za państwo. Z tym bywa różnie. Uproszczeniem byłoby jednak twierdzenie, że nie byłoby problemu z deficytem finansów publicznych (a co za tym idzie, z koniecznością jego finansowania) gdyby nie politycy. Z planowanego na 2010 r. 52 mld zł. deficytu budżetowego, na karb politycznej niefrasobliwości zrzuciłbym najwyżej kilkanaście miliardów złotych. Przyznam, że nie należę do liberalnych dogmatyków i nie upieram się że Polska musi mieć zrównoważony budżet lub koniecznie nadwyżkę. Przyjmuję, że w pewnych okolicznościach makroekonomicznych i historycznych, jest uzasadnienie dla utrzymywania deficytu budżetowego w wielkości 1% do 2% w dłuższym terminie.

Obecny kryzys wskazał moim zdaniem nieadekwatność przyjętych progów to naszej sytuacji. Ustalone progi na tle skali zadłużenia jakie zdarzały się krajom rozwijającym czy światowych turbulencji makroekonomicznych, nie przystają do rzeczywistości. Celem progów nie może być tylko rola ogranicznika na lekkomyślność polityków, która rzeczywiście bywa niebezpieczna dla finansów państwa.

Progi, powinny również brać pod uwagę utrzymanie rozwoju państwa w okresie dekoniunktury i dać możliwość manewru makroekonomicznego w czasach kryzysu takiego jak obecnie. Nawet gdybyśmy mieli idealnych polityków, którzy natychmiast przycinają wydatki, to należy pamiętać że mijający kryzys obszedł się z nami dość łaskawie. Zwiększanie deficytu jest dobrym sposobem na zmniejszenie skali kryzysu i skrócenie czasu wychodzenia z niego. Jest to tym bardziej istotne w naszym przypadku. W końcu przekroczenie progu 60% skutkowałoby natychmiastowym ograniczeniem procesów inwestycyjnych, m.in. w skutek ograniczonego wykorzystania funduszy z UE. Do tego dochodzi radykalne cięcie popytu wewnętrznego. Utrzymywanie dodatniej dynamiki PKB w istotnym stopniu zawdzięczamy w tym roku osłabieniu złotego. Gdyby nie złoty, dynamika PKB byłaby ujemna. Nie ma też co ukrywać, że pośrednio korzystamy z efektów zwiększenia deficytów w bogatszych krajach UE. Gdyby w Europie Zachodniej zapanował dogmatyzm, to skala spadku polskiego eksportu byłaby jeszcze większe, o innych makroekonomicznych konsekwencjach nie wspominając. Gdyby nie wymienione czynniki, przekroczenie progu 60% byłoby kwestią czasu i to krótkiego.

Inaczej ujmując, progi powinny dać pole manewru ma wypadek sytuacji kryzysowych i nagłych. W naszym przypadku, wystarczyłoby podniesienie dwóch pierwszych progów o 3 do 5 pkt. procentowych, a działania wymagane przy poziomie 60% przesunąć na – powiedzmy – poziom 70%, czy nawet 75%. Bardziej płynnie należałoby rozłożyć działania sanacyjne, zmierzające do redukcji deficytu i długu, poprzez określenie celów (np. maksymalnej wielości deficytu i zasad jego finansowanie, kosztów obsługi itd.) w okresie jednego i dwóch lat. Rozwiązań oczywiście może być mnóstwo. Powyżej podałem tylko przykład. Wadą mojej propozycji jest oczywiście ryzyko braku chęci wśród polityków do podjęcia reform, którzy mogliby ryzykować utrzymywanie większego deficytu i zadłużenia oraz przyjęcie pasywnej postawy, polegającej na czekanie na powrót koniunktury, która załatwi problemy budżetowe za decydentów. Niestety w gospodarce wolnorynkowej trzeba szukać na ogół kompromisu pomiędzy korzyściami a ryzykiem. Lekkomyślność polityków można ograniczać, poprzez zapisanie odpowiednich działań koniecznych do podjęcia wraz z powiększającym się deficytem i zadłużeniem. Ponadto jest spora grupa innych czynników, które istotnie utrudniają zwiększanie długu. Mam na myśli np. instytucje od Komisji Europejskiej po agencje ratingowe, koszty obsługi długu, ograniczoną chłonność rynku na papiery rządowe itd.

Pozostaje jeszcze kwestia opinii rynku na wypadek zawieszenie bądź zmiany limitów. Z całą pewnością tego typu zmiany nie dodają splendoru w opinii inwestorów, ale kto wie czy nie spotkałoby się to ze zrozumieniem, przy założeniu że rząd poda realny plan obniżenia deficytu. Sądzę, że większym niebezpieczeństwem jest przekroczenie 60%, co mogłoby spowodować chwilowy popłoch na rynku finansowym, biorąc pod uwagę działania jakie rząd musiałby podjąć.

Biorąc pod uwagę poprawę koniunktury w najbliższych latach i wizerunek Polski, najlepszym rozwiązaniem na obecną chwilę byłoby zawieszenie niektórych zapisów ostrożnościowych na okres 2 do max. 4 lat. To wystarczający czas na podjęcie skutecznych działań, zmierzających do obniżenia deficytu finansów publicznych i spokojne przedyskutowanie ewentualnej trwałej zmiany przepisów.

 

Zaszufladkowano do kategorii Opinie | Dodaj komentarz

Grupa Krosno, analiza przypadku

Krośnieńskie Huty Szkła Krosno S.A. jest jedną z firm, która poniosła konsekwencje korzystania z instrumentów finansowych i stanęła przed koniecznością zaktualizowania wartości aktywów. Do zainteresowania się firmą, skłoniło mnie kilka czynników. Krosno S.A. jest wyjątkowo ciekawym przypadkiem do analizy ryzyka prowadzenia działalności gospodarczej, które akurat w tym przypadku dało o sobie silnie znać, doprowadzając do ogłoszenia upadłości. Niemniej poza historią, interesujące jest również i to, jak Krosno poradzi sobie ze swoimi problemami w najbliższej przyszłości. Jako punkt startowy w analizie firmy, przyjąłem koniec 2007 r. Cofam się więc w czasie do pierwszych miesięcy 2008, kiedy do analityków docierają raporty za IV kw i dostępne są dane audytowane.

W raporcie do wyników Grupy Krosno za 2007 r., prezes przypomina że celem była poprawa sytuacji finansowej, inwestycje i rozwój dystrybucji. Przy rosnącej konkurencji, spadku kursu złotego i wzroście cen gazu, poprawa pozycji rynkowej jest niezwykle trudna. W liście do czytelników raportu za 2007, prezes Krosna S.A. przypomina ze celem długofalowym Grupy jest rozwój sprzedaży w oparciu o eksport i modyfikacja profilu działalności z produkcyjno-handlowego na handlowo-produkcyjny. Pozornie to tylko przestawienie wyrazów, ale kryje się za tym dostosowanie do zmieniających się realiów gospodarczych i postępującej globalizacji w wymianie handlowej. Biorąc pod uwagę asortyment spółek z Grupy, ryzyka występujące po stronie kosztów i naturalne ograniczenia w redukcji kosztów, koniecznym było szukanie wartości dodanej poza działalnością produkcyjną.

Biorąc pod uwagę spółki objęte konsolidacją, razem z KHS Krosno, Grupę w 2007 tworzyło 11 podmiotów. Z tego trzy podmioty w trakcie likwidacji. Spółka dominująca – Krosno S.A. – w dziewięciu przypadkach miała 100% udział, a w jednym tylko 20% (Krosno-Zdrowie Sp. z o.o.). Podmiotem dominującym w Grupie jest KHS Krosno S.A., który generował ponad 70% przychodów Grupy.

Przedmiotem działalności Grupy jest produkcja, przetwórstwo i handel własnymi wyrobami. Produkcja, to szkło gospodarcze wyrabiane ręcznie i mechanicznie oraz tzw. szkło techniczne. Krosno S.A. osiągnęło przychody w 2007 w wysokości 244,3 mln zł, a Grupa jako całość – 361,5 mln zł. Aż 63% przychodów Grupy pochodziło z eksportu, generowanego głównie przez Krosno S.A.

Trzeba przyznać, że otoczenie makroekonomiczne nie było dla spółki sprzyjające. Cena gazu do końca 2007 wzrosła w porównaniu z 2005 o 42,2%, w porównaniu do 2006 o 12,7%. Znaczna część wyrobów napotyka na silną konkurencję, w tym chińską. W takim więc przypadku, fakt iż jest się silnym graczem (w rozumieniu produkcji) na rynku, nie ma większego znaczenia. Żyjemy w czasach globalizacji, gdzie sentyment, tradycja i marka wytwórcy nie zapewnia już sukcesu. Stąd jednym z wielu rozwiązań nakierowanych na bezpieczeństwo jest dywersyfikacja produkcji, czyli w tym przypadku produkcja tzw. szkła technicznego.  W latach 2006-2007 ok. 62% przychodów Grupy pochodziło z eksportu. W 2007 eksport mierzony w dolarach wzrósł o 27%. Wynik generalnie imponujący, ale po uwzględnieniu wzrostu wartości złotego, wg informacji z raportów Grupy, wartość eksportu wzrosła już tylko o 12,7%. O prawie 5% spadła sprzedaż krajowa. By pokazać, jak trudno się rozwijać podmiotom takim jak Krosno, warto porównać przychody z 2007 z osiąganymi w 2000. Tego typu pomiar to oczywiście pewne uproszczenie, ale dobrze oddaje warunki działania Krosna. Wg GUS, przychody dużych podmiotów ogółem oraz działu 26 w 2007 były o ok. dwa razy większe niż w roku 2000. Dla Grupy Krosno i samej KHS Krosno, było to odpowiednio: 34% i 11%. Oczywiście dynamika przychodów nie jest najlepszym miernikiem jakości zarządzania. Niestety w okresie 2000-2007 trudno mówić poprawie wyników z prowadzonej działalności. Wręcz przeciwnie. KHS Krosno, która ma dominujący wpływ na wyniki Grupy, we wskazanym okresie odnotowywała wynik netto w przedziale od 4,4% do -3,2%.

Patrząc na wyniki Grupy w ostatnich latach do 2007 włącznie, można z całą pewnością powiedzieć że okres świetnej koniunktury w Polsce i na Świecie, nie daje firmom takim jak Krosno, gwarancji powodzenia. W takim przypadku, poprawa wyniku netto grupy z -3,0% na 1,3% już samo w sobie jest osiągnięciem. Gdy jednak zauważy się, że zarówno Krosno jak i Grupa ma kłopoty z uzyskaniem stabilizacji, w rozumieniu pozytywnego wyniku ze sprzedaży, satysfakcja z wyniku netto blednie. Sądzę, ze głównymi problemami Grupy są asortyment, stopień jego dywersyfikacji, koszty i skupienie się na działalności produkcyjnej. KHS Krosno, jak i cała Grupa na koniec 2007 były stosunkowo mocno zadłużone. W przypadku Grupy, zadłużenie z tytułu kredytów i pożyczek do pasywów to aż 45%. W przypadku samego KHS Krosno, relacja ta była tylko o kilka procent korzystniejsza. W przypadku KHS Krosno, kapitał własny zaledwie w ok. 70% finansował aktywa trwałe. Korzystne wskaźniki kapitału obrotowego do aktywów, wynikały z dużego zadłużenia długoterminowego. Niestety i ten wskaźnik pogarszał się z biegiem ostatnich lat z niemal 20% dla KHS Krosno w 2005 do 12,5% w 2007. Pomimo więc słabych i zmiennych wyników, trzeba przyznać, że banki i inne instytucje finansowe obdarzały sporym zaufaniem podmioty z Grupy Krosno. W przypadku KHS Krosno, kredyty długoterminowe stanowiły ok. 65% wartości majątku trwałego. Biorąc pod uwagę, że CF operacyjny dawał średnio rocznie dwadzieścia kilka mln zł w Grupie, można powiedzieć, że samo Krosno jak i cała Grupa osiągnęły maksymalny poziom zadłużenia długoterminowego.

Powstaje więc pytanie, czy zadłużenie to zostało prawidłowo wykorzystane. Podstawowe wskaźniki wydajności liczone na bazie elementów majątku i przychodów oraz wartość nakładów inwestycyjnych sugerują, że efekt był mizerny. Opierając się jednak z konieczności na ogólnie udostępnionych danych, trudno zbadać precyzyjnie efekt inwestycji. Trzeba uczciwie powiedzieć, że przy wskaźniku aktywów do przychodów na poziomie 0,9 i udziale aktywów trwałych 65% w aktywach ogółem, trudno o proste działania dające szybki efekt. Po wynikach Grupy i KHS Krosno z kilku ostatnich lat widać, że po poważnej poprawie wydajności w obecnej dekadzie, od 2006 spółka nie jest w stanie przezwyciężyć ograniczeń po stronie przychodów (asortyment napotykający silną konkurencję), a tym bardziej niekorzystnych zmian po stronie kosztów. Biorąc pod uwagę czynniki powiększające koszty i wyjątkowo niekorzystne dla firmy zmiany kursu walutowego w latach 2006 i 2007, trzeba przyznać że poprawa wyników drogą poprawy wydajności jest w takich przypadkach niezwykle trudna i nie gwarantuje sukcesu. W takich przypadkach, powstaje więc pytanie czy kurczowe trzymanie się obecnej struktury asortymentowej jest zasadne. Nie mam ochoty występować w roli pseudo eksperta, który znając wyniki działalności, zaczyna się mądrzyć. Sądzę że Zarząd miał prawo podejmować takie decyzje jakie podjął, wierząc w ich pozytywny skutek. Wbrew pozorom, propozycje działań restrukturyzacyjnych dla Grupy mieszczą się w podstawowych standardach działań jakie podejmuje się w tego typu przypadkach. Problem w tym, że szukanie optymalnego wariantu trwa dość długo i na koniec 2007 też go nie znaleziono. To iż Grupę Krosno można zaliczyć do przemysłu ciężkiego, który wręcz z natury rzeczy ciężko się restrukturyzuje i jest to proces rozciągnięty w czasie, nie jest w pełni wytłumaczeniem. Po raz kolejny musze też jednak obiektywnie przyznać, że  szeroko rozumiane okoliczności rynkowe były dla Grupy rzeczywiście niesprzyjające.

W nowy, 2008 rok, Grupa Krosno weszła ze starymi problemami i prognozami makroekonomicznymi o pogarszającej się koniunkturze w gospodarce polskiej i światowej. Trwał niekorzystny trend na rynku walutowym. O losach Grupy w 2008 i bieżącej sytuacji, w jednym z kolejnych wpisów.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Małe podmioty w latach 2005-2008

Z ciekawością czekałem na dane dotyczące działalności przedsiębiorstw o zatrudnieniu do 9 osób za 2008. Dane za okres 2004-2008, pozwalają co nieco powiedzieć o małych podmiotach w okresie dobrej koniunktury gospodarczej i roli tychże przedsiębiorstw w gospodarce. Przystępując do analizy danych podanych przez GUS, należy zachować ostrożność w formułowaniu wniosków, z powodu wysokiego stopnia agregacji danych. Drugim powodem ostrożności, są zmiany na rynku pracy, zmiany przepisów i przyczyny wpływające na zmianę opłacalności działalności gospodarczej w określonych sektorach gospodarki. Niemniej jednak, jak się chce i pamięta o pewnych ograniczeniach, można z każdego zbioru danych wyciągnąć mnóstwo ciekawych informacji. Więc spróbujmy.

Oficjalnie wg GUS, w Polsce działało na koniec 2008 ponad 3,7 mln podmiotów gospodarczych. Z tego 3,6 mln to podmioty prywatne. Dominującą formę działalności w części prywatnej polskiej gospodarki stanowi działalność drobna  prowadzona przez osoby fizyczne. To aż 2,8 mln podmiotów. To liczba oficjalna. Nie wszystkie z tych podmiotów prowadzą działalność gospodarczą. W dziesięcioleciu poprzedzającym rok 2004, liczba tych małych podmiotów rosła o kilkadziesiąt tysięcy rocznie. Średnia dynamika z tego okresu, to niemal 6%. W latach 90-tych po rozwoju przedsiębiorczości Polaków, dynamika zakładania nowych podmiotów powoli zwalniała, by w okresie ostatnich kilka lat niemal się zatrzymać. Na pocieszenia jednak powiem, że proces ten w grubo mniejszym stopniu dotknął pozostałe formy prowadzenia działalności gospodarczej. Przyczyn wyhamowania tempa wzrostu najmniejszych podmiotów jest kilka. Przede wszystkim gospodarka się nasyciła małymi podmiotami. Ponadto okres dynamicznego rozwoju w ostatnich kilku latach i otwarcie granic, kusił Polaków posadami w większych firmach i możliwością zawodowej realizacji poza granica kraju. Dalszy wzrost liczby fundacji, spółek handlowych i osobowych, wskazuje że realizujemy cele gospodarcze (i nie tylko) w bardziej zorganizowanych formach działalności.

Tyle dane oficjalne. Ja natomiast, analizę działalności małych podmiotów opieram na badaniach GUSu w oparciu o dane z formularzy SP-1. Badania jako małą firmę, traktują podmiot o zatrudnieniu do 9 osób. Wg GUS takich podmiotów, które prowadzą działalność gospodarczą było w 2008 1,78 mln. W analizowanym przeze mnie okresie (2004/2005 do 2008), na tą liczbę składały się aż w ok. 95% podmioty osób fizycznych. Zaznaczę przy okazji, że na ogół analiza obejmuje okres 2005-2008, ponieważ dane za 2004 z racji specyfiki roku poważnie utrudniają analizę. Ta specyfika, to spadek liczby podmiotów w porównaniu z 2004 r. wobec otwarcia wspomnianych alternatyw jak emigracja zarobkowa i praca na „etacie” w większej firmie.

W latach 2006-2008, liczba małych podmiotów rosła odpowiednio o 2,4%; 3,7% i 4,2%. Można więc powiedzieć, że wzrost gospodarczy przyczynia się do powolnego wzrostu liczby małych podmiotów. Ze wzrost liczby podmiotów w analizowanym okresie w aż 40% odpowiada budownictwo. Na 171 tys. powstałych podmiotów, 68 tys. to podmioty z sektora budowlano-remontowego. Tymczasem w liczbie ogółem analizowanych podmiotów, podmioty budowlane stanowią ok. 12% w dwóch ostatnich analizowanych latach. Na drugim miejscu wzrostem liczby podmiotów stoją: obsługa nieruchomości i ochrona zdrowia wraz z opieką społeczną.

W latach 2005-2008 zatrudnienie z 3,37 mln wzrosło do 3,68 mln osób. I tu ciekawostka. Średnie roczne tempo wzrostu zatrudnienia to 3%. Porównanie z dużymi i średnimi podmiotami wskazuje iż w skłonności do zatrudniania małe podmioty są o 25% mniej wydajne w zatrudnianiu w okresie wzrostu.  Również i w tym ujęciu za tak wzrost zatrudnienia odpowiada w niemal 40% budownictwo. Dwa kolejne miejsca zajmują równocześnie: obsługa nieruchomości i transport, magazynowanie i łączność. Obydwa mają po 17% udziału w przyroście zatrudnienia.

Średnia roczna dynamika przychodów w latach 2005-2008 sięgnęła niemal 9,8%. Dla porównania dla przedsiębiorstw dużych tak liczona dynamika daje 13,2%. Kiedy porówna się sektorowo sprzedaż z 2008 i 2005, to skład liderów wzrostu sektora małych firm jest już inny. W 25% za wzrost odpowiada sektor handlowy. Jest to wartość istotnie niższa niż w przypadku dużych podmiotów. Wyjaśnienie jest proste: nasz szał zakupowy z ostatnich lat w większym stopniu skierowany był na sklepy wielkopowierzchniowe. Na trzech dalszych miejscach (ale równorzędnych) wśród liderów wzrostu przychodów małych podmiotów są: pośrednictwo finansowe, obsługa nieruchomości i budownictwo.

Z roku na rok udawało się małym podmiotom podnosić rentowność. Relacja kosztów do przychodów z 11,6% w 2005 poprawiła się na 13,9% w 2008. Liderami w „robieniu pieniędzy” okazało się pośrednictwo finansowe, ochrona zdrowia wraz z opieką społeczną oraz – wbrew medialnym narzekaniom – rybactwo i rybołówstwo.

Małe podmioty nie ustępowały dużym w dynamice nakładów inwestycyjnych. Średnia dynamika dla analizowanych lat to : 20% przy 17,8% dla dużych przedsiębiorstw. Godne podkreślenia jest to iż w relacja nakłady/przychody z roku na rok ulegała poprawie. Niemniej średnia to 2,6% i jest ona 2 do 3 razy mniejsza od relacji osiąganych dla dużych podmiotów. Nie zamierzam jednak deprecjonować małych przedsiębiorców. Należy pamiętać, że w przeciwieństwie do średnich i dużych firm, sektor małych firm w oczywistych względów zdominowany jest przez działalność usługową. Podmioty zaliczane do przemysłu to zaledwie 10% jednostek i 10% przychodów. Biorąc chociażby to pod uwagę, działalność inwestycyjna jest godna pochwały. Mimo to należy pamiętać iż na tle całej gospodarki 19,7 mld zł nakładów to tylko 9% inwestycji w całej gospodarce.

Jako ciekawostkę, podam iż struktura nakładów małych podmiotów istotnie się różni od dużych. O ile podobny udział maja nakłady na budynki i budowle (pomiędzy 35%-40%), to małe podmioty maja ponad dwukrotnie mniejszy udział nakładów na maszyny i urządzenia (tylko 21% przy 48% dla dużych podmiotów). Proporcja się odwraca przy nakładach na środki transportu: 33% u małych podmiotów i 13% u dużych. (do wyliczeń struktury brałem wyniki z lat 2007-2008).

Analiza wynagrodzeń potwierdza, że małe podmioty nie są łatwym pracodawcą, co tez można tłumaczyć walką o utrzymanie kosztów w ryzach, konkurencją dużych podmiotów (np. handel) ale i tym że często małe podmioty korzystają nisko wykwalifikowanej siły roboczej. Niestety patrząc na wynagrodzenia w poszczególnych sektorach trudno powstrzymać się przed wnioskiem iż statystyki oficjalne nienajlepiej odzwierciedlają poziom wynagrodzeń. Średnie wynagrodzenie z 1,42 tys. zł. w 2005 wzrosło do 1,61 w 2008 r., co daje średnio roczny wzrost rzędu 4,3% przy 8,1 w dużych firmach. Biorąc pod uwagę inflacje w tym okresie, wzrost wynagrodzeń był marginalny.

Wyniki małych podmiotów za okres 2004/2005-2008 pokazują jaka jest rola małych firm w gospodarce. Dokonanie ich analizy polecałbym każdemu. Zarówno tym którzy czują niechęć do „drobnych kapitalistów” (zaznaczam ze jej nie podzielam) jak i tym którzy przypisują sektorowi małych firm jakieś ponadprzeciętne właściwości w gospodarce i oczekują wyjątkowego traktowania. Sektor małych firm ma swoją rolę do spełnienia w gospodarce i można tylko mieć życzenie by przynajmniej nikt nie utrudniał mu życia. Jest przede wszystkim dostarczycielem drobnych usług dnia codziennego, szansą rozwoju od zera do większego przedsiębiorstwa oraz samodzielnej pracy dla indywidualistów. Sektor ten pełni tez rolę amortyzatora na rynku pracy. Za rozwój gospodarczy, pozycję międzynarodową (eksport), spadek bezrobocia i innowacyjność odpowiadają w większym stopniu średnie i duże podmioty, co nie oznacza wcale gorszej oceny dla podmiotów małych. Jego rola w gospodarce jest po prostu nieco inna.

Zaszufladkowano do kategorii Wycena i analiza przedsiębiorstw; analizy branżowe | Dodaj komentarz

Obroty bieżące, wyniki NBP za VIII

Wyniki rachunku bieżącego po ośmiu miesiącach wciąż są jedną z niewielu danych makroekonomicznych na które patrzy się z satysfakcją. Zgodnie jednak z zapowiedziami, widać powoli że korzystna wpływ wymiany handlowej na PKB powoli zaczyna się kończyć. W ujęciu w eur, od kilku miesięcy, polski eksport kształtuje się o 22%-25% poniżej wartości ubiegłorocznych. Dynamika eksportu do krajów UE-25 (ponad 70% naszego eksportu) notuje podobną dynamikę i nic nie wskazuje, by miało się to poważniej zmienić w najbliższych miesiącach. Potwierdzają to dane dot. koniunktury gospodarczej w UE. Jak na razie, możemy mówić o zakończeniu dekoniunktury w Europie Zachodniej. Ujmując rzecz nieco humorystycznie, korekta polskiego eksportu o niemal 25%, to bardzo precyzyjny zestaw danych dla statystyków, mierzących zależność polskiej gospodarki od zmian w otoczeniu makroekonomicznym.

Dzięki złotemu w krajowej walucie eksport drugi miesiąc z rzędu w ujęciu rocznej dynamiki, odnotowuje dodatnią dynamikę. Skromną bo skromną (ok.2%), ale jednak. Analiza zmian eksportu i złotego w ciągu minionych kilku miesięcy, wskazuje iż zmiany na rynku walutowym potrzebują ok. pół roku (najdalej trzy kwartały) by przenieść swój wpływ na wartość eksportu w ujęciu waluty krajowej. Mówiąc inaczej, zasady ustalania cen w kontraktach powodują pewną bezwładność w przeniesieniu  osłabienia złotego na wartość eksportu. Drugim powodem jest stosowanie instrumentów zmniejszających ryzyko walutowe. Dane NBP za lipiec i sierpień wskazują, że rola złotego jako amortyzatora spadku eksportu nie będzie się już zwiększać.

Wracając na chwilę do wątku statystycznego, warto pamiętać iż powyżej posługuję się porównaniem z rokiem 2008. Warto jednak pamiętać, iż dla naszej wymiany handlowej był to rok bardzo korzystny. Rzetelniejszym odniesieniem jest porównanie z analogicznym okresem z 2007 r. W takim ujęciu, eksport wyrażony w eur jest mniejszy tylko o 7%, co wystawia naszym eksporterom dobrą ocenę.

Powolna poprawa koniunktury potwierdziła inną zależność (wzrost zainteresowania dobrami importowanymi w miarę poprawy koniunktury). Trzymając się oceny za pomocą rocznej dynamiki, import ze spadku o prawie 35% na przełomie I i II kw, zbliża się do 30%. W efekcie korzystny wpływ wymiany handlowej na PKB będzie powoli malał.

Generalnie, rachunek bieżący to jeden z jaśniejszych punktów naszej gospodarki i podręcznikowy przykład zmian w okresie kryzysu i przy zachowaniu własnej waluty. Jeden z najważniejszych wskaźników makroekonomicznych – def. rach. bieżącego do PKB – z niemal z 5% w 2008, błyskawicznie osiągnął 2,7% i nadal będzie się poprawiał. Nie powinno być problemu z redukcją o połowę obecnej wartości wskaźnika. Niestety wynik ten będzie krótkotrwały.

Zaszufladkowano do kategorii Gospodarka | Dodaj komentarz