W najnowszej opinii S&P dostrzeżono, w porównaniu z poprzednią, brak powodów do obaw o niezależność NBP. Opinie S&P m.in. w zakresie niezależności NBP budziły i budzą pewne wątpliwości u wielu obserwatorów. Pytanie, jak rozumiem, jest takie: czy S&P aby przesadnie nie wzbudzał obaw o niezależność NBP, tym bardziej że obecnie się z tych obaw niemal wycofuje? Zanim zaczniemy się bawić w zarzuty wobec agencji ratingowych, w tym S&P, proponuję spojrzeć z dystansu na problem banku centralnego na naszych podwórku i zrozumieć skąd mogły się wziąć obawy analityków S&P. Ja, na przykład, również wspomniałbym o NBP w raporcie styczniowym.
Wśród ekonomistów na świecie dominuje postawa wręcz bzika na punkcie obrony niezależności banków centralnych. I słusznie. Na szczęście i u nas, regulacje ustawowe i konstytucja, lokują NBP jak tylko się da najdalej od polityków i ich nie zawsze mądrych pomysłów na gospodarkę.
Już na etapie wyborów w 2015 politycy PiS rzucali w mediach pomysłami na aktywniejszą rolę NBP w gospodarce. Mało kto już pamięta pomysły Zbigniewa Kuźmiuka czy Henryka Kowalczyka. Otwarcie prezentowano pomysł operacji LTRO w Polsce dla pobudzenia gospodarki. Ekonomiści przecierali oczy ze zdumienia, bo w sektorze bankowym środków na akcję kredytową nie brakowało. Pomysł na ‘aktywniejszą’ rolę NBP łączono z realizacją obietnic wyborczych dla frankowiczów. Próba nawet częściowej realizacji obietnicy musiałaby się spotkać koniecznością wsparcia sektora bankowego przez NBP.
Pomysł przerzucenia na banki skutków wzrostu kursu CHF (chodzi o kredyty frankowe) był absurdalny od samego początku. Prezydent wiedział, że obietnica w postaci jaką złożył, nigdy nie będzie zrealizowana. Jednym z warunków jej realizacji musiało być podporządkowanie sobie NBP.
Podejrzewam, że obawy analityków S&P musiał wzbudzić upór PiS w realizacji programu 500+, walka z Trybunałem Konstytucyjnym i nieskrywana antypatia dla szefa KNF. Wyglądało na to, że PiS nie cofnie się przez niczym. Prostackie wojny z KNF i jej szefem nasiliły się w 2016 roku. Ciekaw jestem ile osób zauważyło, że raporty KNF i NBP o skutkach wsparcia dla frankowiczów się pokrywały (raport NBP ograniczył się tylko do bezpośrednich kosztów przewalutowania). Tymczasem tylko KNF był przedmiotem krytyki.
Nie wymieniłem bynajmniej wszystkich czynników, ale już czas przejść do osoby Adama Glapińskiego, obecnego prezesa NBP. A.Glapiński już w 2015 był wymieniany jako następca Marka Belki. Z jednej strony były obawy o spolegliwość wobec PiS, ale z drugiej, dobre noty jakie zbierał za czas pracy w Radzie Polityki Pieniężnej były atutem. Do czasu wejścia w skład RPP, A.Glapiński był silnie związany ze środowiskiem PiS. W lutym 2016, na wniosek M.Belki, A.Glapiński został powołany do zarządu NBP, co było zapewne motywowane m.in. przejęciem szefostwa NBP przez tego ostatniego.
Analitycy rynkowi zdawali sobie sprawę, że na stanowiska w instytucjach finansowych, politycy PiS rzadko kiedy wybierają ekonomistów sobie obcych. By być wybranym przez PiS, ekonomista musi być zbliżony do PiS lub głosić teorie i poglądy częściowo akceptowane w PiS. Dobrze to było widać w wyborach członków RPP. Nie neguję bynajmniej kompetencji członków RPP, ale negatywna ocena przyjęcia euro, krytyka OFE (nawet jeśli niepoważna) itd., poważnie zwiększają szanse na zainteresowanie polityków PiS takim ekonomistą. Nowi członkowie RPP czują też chyba potrzebę okazania wdzięczności. Lektura opinii RPP do ustawy budżetowej na 2017 jest w zasadzie streszczeniem tejże. W zasadzie żadnej krytyki, mimo iż jest za co. W poprzednich latach RPP śmiało punktowała niespójności czy wątpliwej jakości założenia budżetowe.
A.Glapiński potrafi wygłosić odważne zdanie w obronie niezależności NBP, ale robi to dość ostrożnie. Zapewne wybór jego osoby na szefa NBP należy ocenić pozytywnie, ale w opiniach ekonomistów daje się wyczuć uwaga: „dobry ekonomista, jak na grono fachowców z jakiego PiS gotów byłby skorzystać”. Przy wyrażaniu zdania o frankowej obietnicy prezydenta, A.Glapiński niezwykle ostrożnie i w zanadto zaowalowany sposób daje do zrozumienia, iż nie akceptuje tego pomysłu. Na pewno szef NBP jest w pełni świadom zagrożeń wypływających z pełnej realizacji obietnicy prezydenta złożonej frankowiczom.
Już zupełnie niepotrzebna była jednak wizyta A.Glapińskiego w siedzibie PiS (dał się przyłapać dziennikarzom razem z min. Morawieckiem) czy autoryzowanie swoją osobą decyzji o – tak naprawdę – wycofaniu się prezydenta z realizacji frankowej obietnicy (obecność w dość dziwnej roli na konferencji).
Jak więc widać obawy S&P nie były wcale takie nieuzasadnione. Ale dlaczego lęk zniknął? Analitycy S&P zauważyli, że politycy PiS mają mniejszą lub większą świadomość ograniczeń w realizacji wyborczych obietnic. PiS praktycznie wycofał się z realizacji obietnic dotyczących przewalutowania kredytów frankowych czy kwoty wolnej od podatku (PIT) w wysokości 8 tys. zł. Zniknęły z mediów pomysły na angażowanie NBP w operacje przewalutowania kredytów frankowych czy na operacje LTRO itp. Być może też ostra reakcja agencji ratingowych w zakresie niezależności NBP, poważnie zniechęciła polityków PiS do realizacji swoich niekonwencjonalnych pomysłów z udziałem NBP. Wygląda na to (a przynajmniej jest taka szansa), że politycy PiS zaakceptowali, iż NBP musi pozostać niezależny.