Ostatnie nominacje na członka zarządu NBP i szefa KNF budzą pewne zdziwienie z odrobiną niesmaku. Od razu zaznaczam, że argument „bo inni też tak kiedyś robili”, nawet jeśli słuszny (a nie byłbym taki pewny), to jednak jest niepoważny. No bo w końcu możemy oczekiwać, że czołowe stanowiska w NBP, KNF itd. zajmować będą fachowcy z grona najlepszych i w atmosferze godnej nominacji na najwyższe stanowiska.
Zacznę od najświeższej informacji. Wieczorem dowiedzieliśmy się, że nowym szefem KNF zostanie dr nauk ekonomicznych Marek Chrzanowski. Nie kwestionuje, bo nie mam powodu, wiedzy i dorobku naukowego M.Chrzanowskiego. Zaskoczenie zaczęła budzić zapowiedziana kolejna rezygnacja M.Chrzanowskiego z członkostwa w Radzie Polityki Pieniężnej (RPP). Przypomnę, że M.Chrzanowski na początku tego roku wszedł w skład odnowionego składu RPP. Ten skład jest czwartym od czasu powołania do życia RPP. Kadencja członków RPP trwa sześć lat, czyli obecna do 2022. Do tej pory, przedwcześnie kadencje skończyły dwie osoby: Janusz Krzyżewski z powodu śmierci (w 2003) i Zyta Gilowska z powodów osobistych (zapewne pogarszający się stan zdrowia; w 2013).
M.Chrzanowski po raz pierwszy złożył rezygnację miesiąc temu. Motywował to przyczynami osobistymi. Przypomnę, że praca w RPP nie jest specjalnie obciążająca, więc wielu z jej członków dodatkowo prowadzi działalność na polu edukacyjno-naukowym. Wiadomość była pewnym zaskoczeniem. No ale przyczyny osobiste są osobiste, więc należało je uszanować. Wstrzymanie postępowania w Senacie ws ustąpienia miało nie mniej tajemnicze przyczyny jak jego zgłoszenie. Sam zainteresowany po prostu nie pojawił się w Senacie na Komisji Budżetu i Finansów, to oznaczało zatrzymanie procedury rezygnacji z członkostwa w RPP.
Minął miesiąc i ……M.Chrzanowski ponownie złożył wniosek o rezygnację i ponownie z przyczyn osobistych. To już wyglądało na jakąś zabawę w kotka i myszkę i byłoby może i zabawne gdyby nie chodziło o RPP. Wieczorem poznaliśmy powód: M.Chrzanowski został mianowany nowym szefem KNF w miejsce kończącego kadencję Andrzeja Jakubiaka.
Drugim bohaterem polityki kadrowej PiS jest Paweł Szałamacha. Po odejściu z funkcji ministra finansów wszyscy się zastanawiali gdzie trafi. Trafił do NBP, co chyba było pewnym zaskoczeniem, a przynajmniej dla mnie. Na wniosek prezesa NBP A.Glapińskiego, P.Szałamacha stał się dziewiątym członkiem zarządu NBP. Prezydent A.Duda nie miał wątpliwości i wniosek podpisał. Niemniej wątpliwości są i to niemałe.
Przypomnijmy więc, że P.Szałamacha jako minister w rządzie B.Szydło odpowiedzialny za finanse, akceptował szkodliwą politykę wprowadzania w życie populistycznych obietnic PiS. Pod koniec września P.Szałamacha na konferencji prasowej z dumą opowiadał m.in., że deficyt finansów publicznych w 2017 r. nie przekroczy 3% w relacji do PKB i że program 500+ ma zapewnione finansowanie (co nie jest prawdą, no chyba że rozumieć przez to wzrost zadłużenia). W rzeczywistości podniesienie deficytu do maksymalnie dopuszczalnego w UE progu to raczej porażka w obecnych okolicznościach makroekonomicznych. Z poziomu ok. 2,6% planowanych w 2015 r. przez poprzedni rząd, nowy rząd zaraz po wygranych wyborach natychmiast podwyższył deficyt by móc zrealizować populistyczny program 500+. Jako, że deficyt w tym i kolejnym roku finansować czymś trzeba, więc zaczęliśmy znowu szybko się zadłużać. Zadłużenie w ujęciu general government ma wzrosnąć do 55% w relacji do PKB w 2017 r.
Do tego dochodzą kuriozalne polemiki z zarzutami i ocenami agencji ratingowych, brak sprzeciwu wobec pomysłów rządowych zmierzających do powiększania deficytu czy chociażby akceptację wycofywania się rządu PiS z zapowiadanego w wyborach w 2015 powrotu do stawki 22% VAT. Nasza wiarygodność makroekonomiczna została narażona na szwank przy pełnej akceptacji byłego ministra finansów.
Moim zdaniem P.Szałamacha był bardzo słabym ministrem. Zamiast być silną opozycją dla rządu i strażnikiem finansów publicznych, stał się niemal bezwolnym wykonawcą poleceń premier Szydło i polityków PiS. Zupełnie niepotrzebnie zaakceptował wystawienie finansów publicznych na ryzyko (maks. dozwolony deficyt i zadłużenie przy I progu wg ustawy o finansach publicznych).
Stając się pracownikiem NBP, P.Szałamacha staje się strażnikiem bezpieczeństwa makroekonomicznego Polski. Przypomnę, że jednym z obowiązków NBP jest „działania na rzecz stabilności krajowego systemu finansowego”. Czy z nowej perspektywy będzie krytykował rząd za zbyt ryzykowną politykę m.in. w obszarze finansów publicznych? Powinien.
Nominacja P.Szałamachy stawia w niekorzystnym świetle prezesa NBP A.Glapińskiego. Docenił on „kompetencje” byłego ministra finansów czy też uległ naciskom politykom PiS by zatrudnić P.Szałamachę? Żadna z odpowiedzi nie jest satysfakcjonująca.