W ubiegłym tygodniu minister finansów Jacek Rostowski zaryzykował zaprezentowanie dość ryzykownej teorii na łamach dziennika „Rzeczpospolita” (2 lutego 2012). Generalnie wg ministra, działania rządu były świadomie rozpisane na dwie kadencje. Przypomnę, że obok pierwotnie planowanych reform rząd zmagał się i zmaga z konsekwencjami kryzysu gospodarczego w UE. Artykuł ministra finansów to dobra okazja by porozmawiać o makroekonomii i sposobnie w jaki Polska przechodzi trudny okres gospodarczy. To właśnie takich dyskusji oczkuję w mediach.
Minister finansów zaczął więc dyskusję (rzucił rękawicę), i już na wstępie był dość prowokacyjny i zaserwował teorie z którymi raczej trudno się zgodzić. Wg ministra Rostowskiego działania reformatorskie rządu i antykryzysowe, były rozpisane świadomie na dwie kadencje rządzenia. Ponadto rząd świadomie – wg ministra finansów – unikał działań gwałtownych by nie wywołać protestów społecznych i efektu jo-jo. Dalej minister finansów wymienia działania rządu, z których próbuje ułożyć logiczny i planowany ciąg wydarzeń. Łącznie z tym, że dobrze panujemy na deficytem finansów publicznych i zadłużeniem.
Na artykuł ministra finansów można spojrzeć na co najmniej dwa sposoby. Ocena rząd oraz próba dyskusji o sposobach reakcji rządów w okresach gwałtownego kryzysu. W pierwszym przypadku minister naraża się na żarty, bo trudno planować działania na dwie kadencje, bo po prostu nikt nie ma gwarancji wygrania drugich z rzędu wyborów. To już raczej dorabianie teorii do rzeczywistości. Kolejna moja wątpliwość dotyczy chwalenia się działaniami rządu. Minister finansów stara się stworzyć wrażenie, że rząd trzymał rękę na pulsie i każdy ruch rządu odbył się zgodnie z planem. Nie będę tu już odtwarzał sekwencji działań reformatprsko-antykryzysowych rządu, ale były one niejednokrotnie spóźnione i w pewnej części miały charakter doraźny i krótkoterminowy. Jeżeli gospodarka zaliczyłaby recesję, mielibyśmy obecnie poważne problemy.
Wiele działań rządu było tak politycznie i społecznie kalkulowanych, by uniknąć niepotrzebnych sporów z opozycją o reformę finansów państwa oraz uniknąć oporów społecznych. W efekcie wśród podejmowanych decyzji były te odważne politycznie (np. o OFE i ograniczenie wcześniejszych emerytur), ale i takie w rezultacie których osiągane oszczędności lub większe wpływy miały być uzyskane przy minimalizacji sporów społecznych i politycznych. Stąd instrumentarium antykryzysowe rządu wydaje się dość przypadkowe, chociaż skuteczne. Minister finansów stara się stworzyć wrażenie, ze to dzięki działaniom rządu Polska jak na razie względnie łagodnie przechodzi skutki kryzysu. To spora przesada, bo należy pamiętać, że pomogły nam też fundusze europejskie, słaby złoty, coraz lepsza umiejętność dostosowywania się polskich przedsiębiorstw do zmieniających się warunków, czy niemal brak objawów kryzysu w polskim systemie finansowym. Ostatecznie podjęte działania przynoszą wprawdzie powoli pożądane skutki, ale jest to zestaw częściowo doraźnych działań obliczonych na poprawę sytuacji finansowej państwa przeprowadzonych w gospodarce, która jest w niezłej kondycji. Jeżeli za kilka lat znowu zostaniemy objęci skutkami kolejnego kryzysu, znowu nie będziemy w pełni gotowi na stawienie czoła zagrożeniom, ponieważ finanse państwa charakteryzują się zbyt małą elastycznością, podobnie zresztą jak większość polityków.
Próba narzucenia wskazanej wyżej interpretacji przez ministra finansów wydaje się tyleż odważna, co karkołomna, mocno przesadzona i prowokująca krytykę. Na dodatek minister finansów po prostu naraża się na żarty.
Spójrzmy jednak z innej strony na działania rządu, jak być może minister powinien był to próbować przekazać.
Faktycznie doświadczyliśmy skutków kryzysu ekonomicznego który spowodował deficyt, a ten z konieczności finansowaliśmy długiem. Rząd na szczęście nie uległ panice i nie dosypywał pieniędzy na prawo i lewo oraz nie uległ oczekiwaniom bankowców, z których część próbowała straszyć premiera że banki mocno ograniczą kredytowanie gospodarki. Trzeba więc uczciwie przyznać, ze rząd zachował zimną krew, chociaż wiem że ktoś inny mógłby dodać, że to nie zimna krew tylko brak pomysłów i przeczekiwanie kryzysu. Rząd tak dobierał instrumenty zmierzające do zmniejszenia deficytu budżetowego by za wszelką cenę uniknąć sporów społecznych które uniemożliwią działanie rządowi. Rząd nie ma i nie miał na tyle dużej większości w parlamencie by przegłosowywać wszystko co zechce. Nie można nie dostrzegać, że większość Polaków boi się słowa „reforma” i wybiera partie które mają opinie bardziej „wrażliwych społecznie”. Do tego koalicjant (PSL) próbuje się medialnie prezentować jako bardziej wrażliwy społecznie od PO. Zrezygnowano z walki z narastającym deficytem tylko poprzez cięcia wydatków budżetowych, bo mogłoby to dobić już i tak słabnącą gospodarkę.
Tak naprawdę oczywiście nikt (ani ja) nie wie ile w działaniach rządu było planowania i przyjętej teorii makroekonomicznej, jak chce minister finansów, a ile mieszaniny słusznych i doraźnych działań, których celem było opanowanie deficytu finansów publicznych i narastającego zadłużenia przy utrzymaniu popularności w sondażach.
Artykuł ministra finansów miał i podtekst makroekonomiczny. Była to próba rozpoczęcia dyskusji ze środowiskiem liberalizujących ekonomistów o zasadę walki z kryzysem i jego skutkami. O ile z naciąganą teorią działań rządu rozciągniętych na dwie kadencje, minister finansów ryzykuje ośmieszenie, to w sporze o sposoby reagowania na gwałtowny kryzys, jest 1:0 dla J.Rostowskiego. Bynajmniej nie dlatego, że były to słowa nie do podważenia, ale dlatego że trzech pierwszych makroekonomistów, którzy zareagowali na artykuł, niemal nie odniosło się do zawartych w nim idei.
Minister finansów wpasował działania rządu w konkretna teorię makroekonomiczną i rzucił rękawicę makroekonomistom. Faktycznie przy gwałtownie narastającym deficycie w wyniku kryzysu rząd nie może proporcjonalnie ciąć wydatków, bo dobije gospodarkę. Zwracają zresztą na to uwagę ekonomiści z instytucji międzynarodowych. Nie można też forsować zmian, które sprowokują sprzeciw większości społeczeństwa itd.
Wydawałoby się, że obecne okoliczności powinny wywołać fascynującą dyskusję o roli państwa (jako dysponenta publicznych finansów i ustawodawcy) w dobie kryzysu i roli finansów publicznych. Inaczej mówiąc, w jakim stopniu państwo (obywatele) powinno wziąć na swojej barki skutki kryzysu i przenieść je w przyszłość poprzez wzrost zadłużenia i deficyt finansów publicznych. Dyskusja byłaby o tyle łatwa z ministrem Rostowskim, że działania rządu nie były pod tym względem idealne.
Niestety z trzech ekonomistów (Janusz Jankowiak, Krzysztof Rybiński, Ryszard Petru) którzy przesłali do „Rzeczpospolitej” swoje polemiki (o ile tak je można w ogóle nazwać), żaden nie podjął podstawowych wątków zaproponowanych przez ministra Rostowskiego. Krzysztof Rybiński próbował tekst ministra finansów zbyć żartami, a dwaj pozostali skupili się na demaskowaniu intencji J.Rostowskiego i prostowaniu niektórych podawanych przez niego faktów.