ACTA a prawo własności i „model biznesowy”

Przeczytałem dokument o nazwie ACTA i tak szczerze mówiąc nie wiem o co chodzi protestującym. Stąd trudno mi ukryć zdumienie, kiedy widzę tylu protestujących na ulicach i w mediach. Najzabawniejsze jest to, iż ludzie protestują przeciwko ograniczaniu wolności słowa, chociaż ten dokument nie ma z tym nic wspólnego, a nawet w jednym miejscu zwraca uwagę, że kroki podejmowanie z wyznaczonym w nim kierunku działań, nie mogą naruszać wolności słowa itp. Celem ACTA jest ograniczenie handlu towarami podrabianymi, naruszaniu praw autorskich, własności intelektualnej itd. Świadomie piszę „ograniczenie”, bo wątpię czy można całkowicie to zjawisko powstrzymać, a ponadto w wielu sferach związanych z prawami własności, patentów itd. świat się zmienia i powinien się zmieniać.

Zostawiam protestujących z ich walką o rzekomo zagrożoną wolnością słowa, a chciałbym w bieżącym wpisie dotknąć jedynie tematu własności i tzw. modelu biznesowego. Przy okazji medialnego szumu o ACTA, w mediach wytoczono ciężkie działa i huknęło tematem: protesty w sprawie ACTA to przykład kolejnej wielkiej rewolucji w prawie własności. I ma to się wpisywać w historyczny ciąg zmian jakich doświadczała ludzkość wskutek społecznych buntów i wielkich przemian. Likwidowaliśmy więc niewolnictwo, majątki bogatych częściowo (lub całkowicie) rozdawaliśmy biednym, wymuszamy zmiany w podziale zysku z posiadania i inwestowania (zwiększanie stopnia partycypacji i praw pracowników najemnych, przykładowo) prywatnego kapitału .  Czyżby faktycznie na naszych oczach „dzieje” się rewolucja? Bez przesady. Jak na razie, to duża grupa protestujących nie doczytała dokumentu i chyba co nie co myli prawo własności z możliwością anonimowego podbierania cudzej własności (i praw jakie są z nią związane) w sieci.

Obok haseł o rewolucji w prawie własności, jest spore grono osób które usprawiedliwiają naruszanie praw autorskich itd., powszechnością dostępu do kultury jako nową jakością, która ma wszystko usprawiedliwiać.

Nie mam ambicji opisu i uregulowania w moim wpisie problemu własności w kontekście internetu. To co się obecnie w mediach spieramy, to temat niezwykle szeroki temat i w zależności od podejmowanego tematu (patent na wynalazek techniczny, książka, lekarstwo, muzyka…) za każdym razem będzie wyglądał inaczej.

Sądzę, że zanim zaczniemy dyskutować o prawie własności, przyjmijmy że jedną z cech własności jest jej uszanowanie przez prawo i społeczność. Chodzi mi o zasady co najmniej minimalne. Bo jak na razie to mamy do czynienia z sytuacją kiedy część społeczności internautów nie będzie uznawać żadnej zasady, tak długu aż to nie zacznie być wymuszane. Moim zdaniem, jednym z wielu wytłumaczeń obecnych protestów jest bunt przeciwko jakiejkolwiek regulacji, czyli inaczej mówiąc: tolerowanie ewidentnego chwilami złodziejstwa w cyberprzestrzeni.

Nie ma co ukrywać, że coraz szersza dostępność do wielu dóbr i usług za pośrednictwem internetu, coraz silniej pokazuje że prawo własności intelektualnej i podobne, wymagają zmiany modelu biznesowego. To, zresztą całkiem zgrabne pojęcie, dobrze oddaje problem, ale tylko od strony ekonomicznej. Dla ekonomisty prawo do filmu, muzyki itd., to decyzja o tym kto, ile i jak długo bierze profity (twórca) lub płaci (korzystający).  Pozostają też kwestie natury moralnej. Jeżeli twórca X coś udowodnił naukowo jako pierwszy, to sława „pierwszego” powinna na zawsze przypaść jemu. Trzeba taką osobę bronić by ktoś nie kopiował jego pracy i ogłaszał się wynalazcą w innej części świata.

Jednym z deklarujących niemal zafascynowanie społecznymi i medialnymi protestami jest Jacek Żakowski. Osoba znana ludziom śledzącym publicystyczne spory w mediach. Na ogół zgadzam się jego spojrzeniem i lubię jego odwagę w łamaniu utartych społecznych opinii, tabu i poruszanie problemów jakie milcząco chcemy ominąć w życiu codziennym, albo których po prostu nie dostrzegamy. Jednak jego zachwytu nad nową rewolucją społeczną nie rozumiem, co wcale nie oznacza że nie dostrzegam problemów i wyzwań. Jednak osoby zafascynowane społecznym ruchem muszą sobie równie odważnie odpowiedzieć na wiele pytań.

Przede wszystkim byłbym ostrożny z porównywaniem obecnego sporu i demonstracji z parcelacją dóbr (np. po I wojnie). Tam chodziło o podział dóbr wytwórczych, ponieważ stan wcześniejszy utrzymywał niemal niewolnicze przywiązania przy utrzymaniu niskiego poziomu życia. W przypadku obecnego sporu, chodzi np. o to czy film Agnieszki Holland zobaczyć teraz za dwadzieścia kilka złoty od osoby w kinie (co faktycznie dla kilkuosobowej rodziny jest obciążeniem), czy poczekać bo za rok lub dwa ten film ten będzie w sklepach za ok. 30 zł lub jeszcze taniej w wypożyczalni, czy telewizji „on demand” (za 10-15 zł). Z drugiej strony jest internauta, ściągający piracką kopię za  darmo. Nie mówmy więc o dostępie do kultury, bo jak na razie jest on spory, a ponadto nikomu korona z głowy nie spadnie jak poczeka na najnowszy film Agnieszki Holland ponad rok, jeśli już koniecznie nie chce wydać ok. 25 zł na film. Nie ma też sensu uzasadniająca argumentacja, że ludzie którzy korzystają z naruszeniem prawa z różnych treści w internecie z zakresu kultury, są nabywcami podobnych w „realu”. Na tej zasadzie można zabrać komuś bez jego zgody auto na kilka dni i potem oddać. Z całą pewnością jakaś cześć amatorów „pożyczania” kupi auto jak uzbiera stosowną kwotę.

Sympatycy rewolucji i zmiany modelu biznesowego, teraz przyjmujący pozę krytyków „systemu” i rzekomo lobbujących krwiożerczych koncernów, szybką staną przed kilkoma wyzwaniami. Przede wszystkim konieczne jest zdyscyplinowanie internautów, że jednak jakieś zasady własności istnieją i cokolwiek zostanie w przyszłości ustalone, będzie musiało być akceptowane. Inaczej Jacek Żakowski będzie się musiał pogodzić z faktem, że czasopisma w których pisuje i jego książki, będą od razu piracko publikowane w internecie w ramach „dóbr kultury” które powinny być łatwo dostępne. Jacek Żakowski będzie musiał stawić czoła prawdzie, że naruszanie prawa obecnie to nie głód kultury (który ma usprawiedliwiać nawet tzw. piractwo), ale efekt braku kontroli nad tym co się dzieje w internecie i rzadkich przypadków karania. Zjawisko tak się rozrosło, że doprowadziło do rozdwojenia jaźni wśród internatów i to jest – obawiam się – jeden z głównych powodów protestu. Przykład? Można ściągnąć z sieci piracko najnowszy film i nie jest to kradzież, ale brzydzimy się kradzieżą tegoż filmu ze sklepu. Czy będzie miał odwagę powiedzieć to protestującym, którymi tak bardzo jest zachwycony?

Obok moralisty i policjanta, obrońcy protestujących będą musieli przyjąć rolę zimnego ekonomisty, który wskaże komu ile wolno zarobić. Jeżeli więc mamy dyskutować o modelu biznesowym, który sprosta w omawianym temacie globalizacji i anonimowości w internecie, to ktoś musi określić (jak komunistyczny rewolucjonista!) ile wolno zarobić twórcy, reżyserowi, piosenkarzowi, wynalazcy czy producentowi nowych leków, autorowi książki itd. itd. Żeby ktoś wydawał ciężkie pieniądze na wynalezienie nowych skutecznych leków, musi mieć zagwarantowany zwrot nakładów z zyskiem. Żeby ktoś mądry chciał podzielić się wiedzą, to za czas spędzony nad materiałem do książki i jej pisaniem, ktoś musi mu zapłacić.  Czy Jacek Żakowski podejmie się roli moralnego ekonomisty, który wdroży w życie pojęcie „sprawiedliwego” zysku, marży itd.   

Moim celem w niniejszym wpisie nie jest stawianie barier przed problemem, któremu trzeba otwarcie stawić czoła. Jak najbardziej wiele dziedzin ludzkiej twórczości będzie wymagało wypracowania nowego modelu biznesowego, bo inaczej wymusi go życie (już wymusza). W pierwszej kolejności warto jednak nazwać rzeczy po imieniu i nie dorabiać ideologii.

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opinie i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.