Kryzys, kryzysem, a nam się udało utrzymać koszt finansowania długu Skarbu Państwa na poziomie minimalnie przekraczającym 5%. Po raz pierwszy zeszliśmy do tego poziomu w połowie 2008 i żadne turbulencje krajowe i światowe nam w tym nie przeszkodziły.
Jeszcze w 2002 r. koszt długu stanowił 10% jego wartości. Przede wszystkim przyczyniały się do tego wyższe niż obecnie rynkowe stopy procentowe w Polsce. Poprawa wiarygodności polskiej gospodarki i wskaźników makroekonomicznych pozwoliły na trwały spadek stopy referencyjnej NBP poniżej 10%.
To dobry przykład na to jak rynek wynagradza poprawnie działającą gospodarkę. Niska inflacja pozwala na utrzymywanie relatywnie niskich stóp procentowych. To zaś pozwala na obniżenie kosztów długu. Oczywiście niskiej inflacji nie utrzymuje się po to by wyemitować więcej długu po niższym koszcie. Niska inflacja to świadectwo (na ogół J) zdrowej i zrównoważonej gospodarki. Spadek kosztów obsługi długu jest już „przy okazji”. Niemniej stanowi poważną ulgę dla strony wydatkowej budżetu. W ubiegłym roku obsługa długu Skarbu Państwa kosztowała nas 32,2 mld zł. Gdyby przy obecnym poziomie długu, jego koszt był dwukrotnie większy to powiększylibyśmy deficyt o kwotę ponad 30 mld zł!.
Pomimo zmian kosztu długu, jego udział w wydatkach w okresie ostatnich siedmiu lat to ok. 11% z niewielkim odchyleniem. W bardziej przemawiającym do wyobraźni układzie, można powiedzieć że ok. co ósmy złoty płacony przez nas w postaci podatków do budżetu centralnego, przeznaczony jest na obsługę długu. Warto więc starać się obniżyć koszt długu, ale przede wszystkim warto starać się utrzymywać wartość długu na możliwie niskim poziomie. Tzn. na jakim? Hm, i tu jest problem. Zadłużenie Skarbu Państwa jest bliskie 50% PKB. Przypomnę, że zadłużenie SP to ok. 93% zadłużenia sektora finansów publicznych. Gdyby odjąć wartość papierów nabytych przez OFE, to zadłużenie spada poniżej 45% PKB. Jak na kraj taki jak nasz taka skala zadłużenia wcale nie jest hańbiąca, niemniej sprowadzenie deficytu finansów publicznych do 3%, mogłoby pozwolić na obniżenie długu o kilka procent. No, ale odbiegłem od tematu kosztów zadłużenia, czyli wartości którą w pewnym uproszczeniu można przyrównać do odsetek jakie płacimy za pożyczony kapitał.
Omawiając koszt długu, trzeba wspomnieć o pewnym paradoksie związanym z zadłużeniem zagranicznym. Wprawdzie inwestor zagraniczny bywa bardziej kapryśny, ale w porównaniu z kosztem krajowego długu (w zł), koszt zadłużenia zagranicznego był w ciągu minionych czterech-pięciu lat niższy średnio o 35%. To skutek połączenie niższych stóp procentowych w walutach w których emitujemy dług zagraniczny oraz tendencji naszej waluty do wzmacniania się. Teoretycznie więc idealnie byłoby zadłużać się tylko w walutach. Ale tylko teoretycznie. Ze względu na różnice w preferencjach dotyczących zapadalności długu, ryzyko kursowe, płynność rynku wtórnego itd. w dokumentach prezentujących strategię zarządzaniach długiem, udział długu zagranicznego określono na 20%-30% długu ogółem. Koszt długu zagranicznego w ostatnich dwóch latach ulegał małym wahaniom wskutek zmieniających się czynników które go kształtują. Wskutek zmian rynkowych i postrzegania sytuacji makroekonomicznej Polski oraz zmian deficytu finansów publicznych emisja długu zagranicznego nie zawsze skupia się wtedy kiedy nam to jest najbardziej na rękę. Z natury rzeczy więc, zarządzanie długiem bardziej jest podporządkowane średnio- i długoterminowej strategii niż spekulacyjnym działaniom obliczonym na najniższy koszt. Ta uwaga dotyczy zresztą zarządzania całym długiem bez względu na walutę w jakiej jest nominowany. Warto o tym pamiętać, by podejmując się oceny zarządzania długiem nie popełnić błędu i nie porównywać działań ministra finansów do efektywności portfela spekulacyjnego komercyjnej instytucji finansowej czy osoby fizycznej. To kompletnie dwa różne światy.
Koszt długu zagranicznego rósł w okresie 2006 – połowa 2008 wskutek wzrostu stóp procentowych w krajach rozwiniętych. Potem stopy te zaczęły spadać, ale na przełomie 2008/2009 złoty poważnie się osłabił co doprowadziło do wzrostu kosztów obsługi. W 2009 roku wskutek powolnej poprawy wizerunku Polski i wzmocnienia złotego, koszt długu zagranicznego w niewielkim stopniu się obniżył. Koszt długu krajowego (w zł) spadł do ok. 5,2% na przełomie 2008/2009 by przez resztę 2009 roku utrzymywać się na poziomie 5,4% przy niewielkich odchyleniach.
Gdyby kryzys światowy nie miał miejsca, a jedynie spowolnienie gospodarcze po okresie dynamicznego wzrostu, to można szacować iż ważony koszt długu mógłby się obniżyć do nawet 4,6%. Dałoby to oszczędności rzędu 2,5 mld zł w rozumieniu rocznej obsługi długu w 2009 r. To raczej wariant optymistyczny i zdaje sobie sprawę, że spadek kosztu nie byłby wcale pewny. To kwestia dyskusji co działoby się ze stopami procentowymi (w kraju i na świecie) oraz ze złotym. Przypomnę tylko, że zanim nastąpiło załamanie na rynku finansowym, a o kryzysie mało kto mówił, stopy procentowe rosły (do III kw 2008). Wtedy jeszcze wierzono, że przed nami poważne spowolnienie, ale z dodatnim PKB i z obawami o wzrost wskaźników cenowych.
Tak więc pomimo kryzysu, koszt długu należy ocenić jako stosunkowo niski. Sama wielkość kosztów obsługi długu i ich wzrost (32 mld zł w 2009 wobec 25,1 mld zł w 2008), wynika przede wszystkim ze wzrostu zadłużenia o ponad 60 mld zł w ciągu ubiegłego roku.