Kilka godzin temu pisanie o inflacji straciło nieco na atrakcyjności. Brak już tego dreszczu, jak odbierze najnowsze dane RPP. Pozostaje rozważanie nad nieco dalszą przyszłością. Tyle żartów, bo celem bieżącego wpisu o inflacji nie było rozbieranie jej na części pierwsze na potrzeby prezentacji scenariuszy decyzji RPP na minionym spotkaniu. Najnowsze dane, zaprezentowane kilka dni temu, miały nam odpowiedzieć na pytanie o trend inflacji na najbliższe miesiące. Ponadto GUS, jak co roku, zaprezentować miał nowy koszyk inflacji.
Zaprezentowany noszy koszyk wywołał nieco złośliwych i zabawnych komentarzy. A zaczęło się od wyników za luty. Względem szacunków ekonomistów, inflacja była niższa 2 do 3 dziesiątych. To przede wszystkim konsekwencja przeszacowania koszyka. Według nowego koszyka przeszacowano też wynik styczniowy. Przypomnę, że w lutym podano iż w styczniu wskaźniki miesięczny i roczny inflacji wyniosły odpowiednio: 0,8% i 4,3%. Wg przeszacowanych danych opublikowanych w marcu, w styczniu było 0,7% i 4,0%. Analitycy z humorem komentowali to jako „księgowe” korygowanie inflacji. Taka zmiana wśród niektórych, mniej obytych z materią statystyczną, komentatorów mogła faktycznie prowokować do złośliwych komentarzy. Tym bardziej że właśnie miało się ku końcowi niemal codzienne rozważania w mediach o ile URE zgodzi się podnieść ceny energii elektrycznej i gazu w tym roku. Obok cen żywności, dwa wspomniane składniki inflacji będą przyczyniać się do inflacji bardziej niż w roku ubiegłym. Podobnie ceny żywności. Tymczasem GUS zmniejszył udział w koszyku cen żywności i grupy dóbr i usług „użytkowanie mieszkania i nośniki energii”. Udział pierwszego składnika spadł z 26,2% na 25,7%. Spadku o 0,5% nie określiłbym jednak jako bardzo duży. Mocno natomiast spadł udział drugiego składnika, bo z 20,4% na 19%.
Te zmiany to efekt poprawy sytuacji ekonomicznej gospodarstw domowych. Krótko mówiąc nasze wynagrodzenia rosły szybciej niż koszty życia. Ceny żywności wzrosły średnio o 5% w ubiegłym roku, czyli sporo. Koszty użytkowania mieszkania i energii natomiast wzrosły średniorocznie 4,1%. Dość przeciętnie jak na tą grupę na tle ostatnich lat. Poprawa sytuacji finansowej jest widoczna w nowym koszyku. Nadwyżki pieniędzy kierowaliśmy m.in. na wyposażenie mieszkania, transport, rekreacje i kulturę oraz hotele i restauracje. Udziały tych grup wrosły od 0,3% do 0,5%. Nowa struktura koszyka odzwierciedla procesy z roku minionego. Faktycznie w bieżącym roku może to pomóc w zbijaniu inflacji, ale w rzeczywistości w marginalnym stopniu. Symulacje wskazują, że dobrym przykładem maksymalnego wpływu jest korekta styczniowa i to w bardzo bardzo (świadomie powtarzam ten wyraz) „podrasowanych” warunkach.
Wyniki inflacji za luty potwierdzają jednak pewną prawdę, która z trudem się przebijała w ostatnich miesiącach. Chodzi o to, że pomimo uderzenia cen żywności w koszyku pod koniec ubiegłego roku, to wcale nie one najbardziej spędzają sen z oczu ekonomistom. Powoli, ale trwale rosną ceny większości podstawowych grup koszyka inflacyjnego i to pomimo silnego złotego. Niektórzy ekonomiści widzą w tym właśnie oczekiwany tzw. efekt II rundy, czyli skutki utrzymujących się wysokich oczekiwań płacowych i wydatków konsumpcyjnych. Na to będą się nakładały koszty energii w tym roku, co wkrótce będzie widać w danych.
Co ciekawe, rynek odebrał dane o inflacji jako uspokajające, czyli nie oczekuje (i słusznie) dalszego silnego wzrostu wskaźnika rocznego wywołanego cenami żywności. Pozostałe dane makroekonomiczne publikowane w marcu przeniosły częściowo uwagę na koniunkturę gospodarczą, która zdaje się nie mieć ochoty na osłabnięcie i to ona obok inflacji staje się poważnym argumentem na rzecz podniesienia stóp.