Kwestia wynagrodzeń w gospodarce wolnorynkowej to jedno z ciekawszych zagadnień makroekonomicznych. Dlaczego ktoś zarabia kwotę x, a inny x+300 zł? To pytanie ludzi nurtuje chyba od zawsze i zawsze wzbudza kontrowersje. Podręczniki makroekonomii nie dają na to bezpośredniej odpowiedzi. W tychże opasłych tomach nie istnieje zróżnicowanie zawodów. Wynagrodzenie jest konsekwencją przydatności rynkowej. Istotna jest zmiana wynagrodzenia średniego, mediany czy na poszczególnych odcinkach rozkładu decylowego wynagrodzeń w relacji do innych makroekonomicznych parametrów ze szczególnym uwzględnieniem parametrów przedstawiających sytuację finansową przedsiębiorstw. Nie istnieje problem wynagrodzeń pracowników budowlanych, nauczycieli czy bankowców. Z makroekonomicznego punktu widzenia jesteśmy tylko zbiorowością. Pozornie wszystko jest proste w kwestii wynagrodzeń z punktu widzenia ekonomii wolnorynkowej. Pracownicy są wynagradzani wg wartości rynkowej, a mechanizm wolnorynkowy pomaga określić znaczenie i udział poszczególnych sektorów w gospodarce. Biorąc te pozornie proste zasady pod uwagę, problem właściwego wynagrodzenia nie powinien istnieć i w zasadzie nie powinno być z tym problemu.
Tu na chwilę przerwę rozważania i przedstawię co jest przyczyną poświecenia na nie czasu. Otóż analityk ekonomiczny X z banku Y ( kto chce znać więcej niech sięgnie do „Parkietu” z 22.02.2008 r., „W kolejce po podwyżki płac”) podjął temat presji na wzrost wynagrodzeń kilku grup zawodowych w dość charakterystyczny dla makroekonomistów sposób. Podam oddające ideę artykułu dwa cytaty:
„Ci, którzy ustawiają się w kolejce po wyższe płace, świadomie lub nie ustawiają się także w kolejce po droższy kredyt (nie tylko dla nich, ale także dla ich pracodawców)”. „Pamiętajmy, że wspomniane grupy zawodowe (MŻ – autor zdanie wyżej wymieniał celników, pielęgniarki i pocztowców) należą do grona osób, które mało oszczędzają – dodatkowy dochód (o ile rzeczywiście go wywalczą) prawdopodobnie przeznaczą na konsumpcję, dodając znowu kilka miliardów w postaci zagregowanych wydatków”.
To do zasady, nie neguję słuszności tych stwierdzeń. Z makroekonomicznego punktu widzenia faktycznie przedłużająca się presja na wynagrodzenia powoduje przykre konsekwencje dla inflacji i ceny pieniądza. Również prawdą jest że znaczne podwyżki o szerokim zasięgu (np. dla setek tysięcy osób) dla grup o niskich dochodach powodują impuls popytowy o przykrych dla gospodarki konsekwencjach. Chodzi tu o sytuację, kiedy ktoś z wynagrodzeniem netto 1000 zł dostaje np. 400 zł dodatkowo. Niemal natychmiast taka osoba uzupełnia wyposażenie gospodarstwa domowego lub wymienia na nowe.
Wracając do rozważań, przyjmują konwencję nieco romantyczną, bo – jak wyżej wspomniałem – prawa ekonomii bywają twarde. Granicą rozważań o niedopłaceniu niektórych grup zawodowych opłacanych z budżetu czy emerytów są niestety pochodną możliwości budżetu i obciążania innych grup zawodowych czy przedsiębiorstw (mowa o stronie wpływów budżetowych). Niemniej warto sobie powiedzieć parę rzeczy. Mam tu na myśli problem, i to poważny moim zdaniem, z podejściem do kwestii wynagrodzeń w gospodarce wśród makroekonomistów (przynajmniej tych którzy chętnie przedstawiają swoje zdanie w mediach), którzy stoją na tym tematem jakby okrakiem. Z jednej strony chcą się wypowiadać w tej kwestii, a z drugiej nie chcą przyznać się do pewnej nieporadności oraz tego że problemy z ustalaniem wynagrodzeń w gospodarce wymagają poważnej wiedzy o poszczególnych sektorach, czyli ekonomik branżowych.
Jak wyżej wspomniałem, teoretycznie problemu wynagrodzeń nie powinno być w gospodarce wolnorynkowej, ponieważ obiektywne mechanizmy ekonomiczne w naturalny sposób powinny regulować wielkość wynagrodzeń. Jednak dochodzimy do miejsca kiedy teoria ekonomiczna nie daje żadnych wskazówek. Decyzją społeczeństwa i z powodów nawet czysto obiektywnych mamy w gospodarce sektor państwowy. Społeczeństwo jest zgodne co do tego że chcemy mieć silnie upaństwowiony sektor edukacji, ochrony zdrowia, obrony i bezpieczeństwa oraz administrację państwową. To ogromna rzesza ludzi których wynagrodzenia trudno ustalić za pomocą naturalnego mechanizmu rynkowego. W naszych warunkach wynagrodzenia tej grupy ludzi są wypadkową porównań z sektorem prywatnym, możliwości budżetowych oraz sytuacji na rynku pracy. Wbrew pozorom, ustalenie wynagrodzeń w sektorze prywatnym/skomercjalizowanym również nieco odbiega od podręcznikowego ideału. Można porównać przykładowo wynagrodzenia w sektorze paliwowym, bankowym czy elektroenergetycznym z innymi sektorami należącymi do sektorów prywatnego czy państwowego, podobnych w rozumieniu wymaganych kwalifikacji pracowników i skali skomplikowania procesu wytwarzania dobra czy usługi. Tutaj problemem jest efekt skali i znaczenie sektorów dla gospodarki. W tych sektorach znacznie łatwiej ustalić wyższe wynagrodzenia i przerzucić ich koszt na otoczenie gospodarcze. Inaczej też reagują wynagrodzenia w okresie koniunktury gospodarczej. Pracownicy sektorów od których gospodarka jest uzależniona, na ogół szybciej otrzymują podwyżki i wcale nie musi to być uzależnione od faktycznego wzrostu wydajności. Pracownicy opłacani z budżetu natomiast mają wynagrodzenia ustalane w znacznym stopniu na bazie wskaźników indeksacyjnych, których wielkość jest ewentualnie korygowana z pewnym opóźnieniem co wywołuje niejednokrotnie ostrą reakcję tych grup i posuwanie się do irracjonalnych żądań. Zaznaczam że tym tekstem nie zamierzam usprawiedliwiać wszystkich żądań grup które przedstawiły w ostatnich miesiącach swoje oczekiwania, bo większość z nich jest niepoważna czy tez po prostu głupia, czemu nie raz dawałem już wyraz na swojej stronie.
Wskazane wyżej mankamenty mechanizmu ustalania wynagrodzeń oraz naturalne ograniczenia budżetowe powoduję jednak że w efekcie mamy do czynienia z nierównomiernym rozłożeniem profitów i kosztów w gospodarce. Wystarczy przejrzeć zmiany wynagrodzeń z minionych kilkunastu latach, by zauważyć które grupy zawodowe łatwiej/częściej „załapują” się na profity z tytułu koniunktury, a które nie.
Wolałbym więc, żeby prezentujący chętnie w mediach swoje poglądy makroekonomiści głębiej wnikali w problematykę mechanizmów kształtowania wynagrodzeń niż zbywali je w zaprezentowany wyżej sposób (patrz: załączone wyżej cytaty). Temat łatwy nie jest i powiem nawet, że biorąc pod uwagę społeczne znaczenie wielu zawodów, rzetelne wynagrodzenie jest w 100% niemożliwe. By być lepiej zrozumianym podam taki przykład. Ponad dwa lata temu byłem na obligatoryjnym szkoleniu BHP, gdzie miałem okazję wysłuchać młodego lekarza z pogotowia ratunkowego. Dlaczego człowiek od którego wiedzy i umiejętności podjęcia błyskawicznych decyzji zależy ludzkie życie i zdrowie, zarabia mniej ode mnie, czyli pracownika bankowości ? Od razu zaznaczam że po zapoznaniu się z dokładnymi danymi przedstawiającymi problemy służby zdrowia, tłumaczenie typu „bo służba zdrowia musi być zreformowana” jest tylko wybiegiem osób mających co najwyżej skromne o tym pojęcie.
Podejście zaprezentowane w cytowanych zdaniach powoduje, że niektóre grupy zawodowe czy społeczne będą częściej traktowane jako szkodliwe z punktu widzenia ryzyka destabilizacji równowagi makroekonomicznej, tylko dlatego że ułomny mechanizm kształtowania wynagrodzeń będzie je spychał na koniec kolejki. Wolałbym żeby ekonomiści nieco bliżej przyjrzeli się przykładowo mechanizmom indeksacyjnym, finansowaniu służby zdrowia itd. Sądzę że bliższe zapoznanie się z problematyką wynagrodzeń wśród ekonomistów, zaowocowałoby ciekawymi rozwiązaniami chociażby na potrzeby negocjacji w Komisji Trójstronnej. Pozostawanie na pozycji doktrynalnej i na wysokim poziomie abstrakcji powoduje moim zdaniem zmniejszenie autorytetu tego środowiska. A szkoda bo będzie on jeszcze nie raz potrzebny. Jak na razie to jest kiepsko. Makroekonomiści szerokim łukiem omijają temat wynagrodzeń bądź sądzą, że ekonomiście wyznającemu wolnorynkowe zasady w gospodarce, nie wypada nawet zgłębiać się w problematykę ustalania wynagrodzeń w sektorach państwowych. Artykuł, fragmenty którego przytoczyłem, jest świetnym przykładem. Wcale nie oczekuje znalezienia złotego środka, który wprowadzi powszechną sprawiedliwość o ile coś takiego w ogóle istnieje. Nie wyobrażam sobie również, ani tego nie sugeruję, tworzenia kolejnego wcielenia „popiwku”, czy innego rozwiązania obciążającego wynagrodzenia jednej grupy zawodowej i przekazywania tych środków innej. Sądzę jednak, że środowisko makroekonomistów ma możliwość narzucenia uczestnikom sporu publicznego (politycy, publicyści i protestujące środowiska) o wynagrodzeniach, radykalnie wyższy poziom. Inaczej spory o wynagrodzenia będą wyglądały tak jak obecnie i cały problem nadal pozostanie na barkach polityków.