Wskaźniki cenowe za styczeń w zasadzie nie wzniosły niczego nowego do obrazu gospodarki. Niemniej spojrzeć na nie można dwojako. Na pewno nie można powiedzieć, żeby wskaźniki miesięczne (zmiana cen w styczniu 2007 do grudnia 2006) były niskie. Wręcz przeciwnie, w przypadku inflacji i cen w budownictwie, wzrosły dość znacznie. Ceny (CPI) w styczniu w porównaniu z grudniem wzrosły o 0,5%, a w budownictwie o 0,3%. W przypadku produkcji przemysłowej było to „tylko” 0,5%, czyli bardzo przeciętnie. Niestety w ujęciu rocznych, zmianę odnotowały wszystkie trzy wskaźniki. Inflacja wzrosła z 1,4% w grudniu do 1,7% w styczniu, ceny produkcji budowlano montażowej z 4,3% do 4,6%, ceny produkcji przemysłowej z 2,6% na 2,9%. Wobec tego, jak sadzę, tak część rynku finansowego (tzn. graczy rynkowych) która wierzyła w stabilizację dynamik cen lub ewentualny spadek, porzuciła przynajmniej tymczasowo swoje oczekiwania.
Warto jednak spojrzeć na kwestie styczniowych wskaźników cenowych i z drugiej strony. W styczniu produkcja sprzedana przemysłu, budowlano-montażowa oraz sprzedaż detaliczna osiągnęły w dwóch pierwszych przypadkach fantastyczne wyniki, a w trzecim – bardzo dobre. Biorąc to pod uwagę, to zamiany cen w styczniu są stosunkowo niewielkie.
Dzisiaj skrócę rozważania o cenach, bo chciałbym zwrócić uwagę na prognozy inflacji na koniec bieżącego roku przedstawione w jednym z artykułów w lutym w „Gazecie Prawnej”. O ile dobrze zrozumiałem, to są to prognozy ekonomistów bankowych. W większości prognozy skupiają się wokół środka celu inflacyjnego RPP, czyli 2,5%. Śledząc prognozy ekonomistów bankowych oraz ich uzasadnienia, mam wrażenie że część z nich opiera przewidywania w oparciu o bieżące trendy i ich wytłumaczenie. Ostatnio dość popularna jest wiara w niemal bezinflacyjny dynamiczny wzrost. Mieści się w tym nurcie teoria Janusza Jankowiaka (obecnie jest ekonomistą Polskiej Rady Biznesu). Autor sugerował (artykuł opublikowany w „Rzeczpospolitej” i na stronie internetowej januszjankowiak.bblog.pl), że towary z grupy podlegające wymianie międzynarodowej są odpowiedzialne za hamowanie obecnych wzrostów cen. Tak, tylko że Autor ograniczył okres analiz do lat 2005 i 2006. Cofnięcie się tylko do 2005 pozwoliło uniknąć refleksji jaka musiałaby się pojawić gdyby cofnąć się do 2003 i 2004 r. Okazuje się, że ta grupa towarów i jej wpływ na hamowanie wzrostu cen jest również funkcją zmian kursów walutowych. Zarówno CPI i PPI wystartowały w górę w 2004 r., ponieważ bardzo mocno osłabił się złoty. Tak więc, nie negując całkowicie tej teorii, Autor powinien wspomnieć o roli kursu walutowego w hamowaniu inflacji. Wobec tego, prognoza inflacji to w jakimś stopniu prognoza kursu w naszych warunkach.
W wspomnianym wcześniej artykule (mowa o artykule z Gazety Prawnej) pojawiło się również twierdzenie jednego z ekonomistów, że prognozę niskiej inflacji opiera na rezerwach po stronie podażowej. Problem w tym, że żaden makroekonomista (ja również) nie ma możliwości badania stopnia wykorzystania mocy produkcyjnych. Trzeba tu przyjąć na wiarę wyniki badań przeprowadzonych przykładowo przez NBP (ilustracja powyżej) albo improwizować, czyli stawiać sprawę odwrotnie: ceny rosną w niewielkim stopniu, a więc są rezerwy mocy produkcyjnych. Tymczasem najnowsze wyniki badań NBP wskazują na stopień wykorzystania mocy, który już praktycznie zmusza przedsiębiorstwa do decyzji: inwestycje w nowe moce czy podniesienie cen swoich wyrobów.
W związku z powyższym chciałbym zwrócić uwagę na prognozę głównego ekonomisty Pekao Andrzeja Bratkowskiego. Tenże, biorąc pod uwagę m.in. powyższe uwagi, prognozuje inflacje na koniec roku 3,9%. Sądzę, że jej autor włożył w nią więcej serca niż większość pozostałych.
Marek Żeliński, luty 2007