Analizę Państwa słusznie rozpoczęto od finansów publicznych. Niemniej jeden z najciekawszych tematów raportu został sprowadzony do grupy przypadkowych liczb.
W przypadku sektora finansów publicznych należało dokonać podziału na część budżetu państwa i pozostałą. W przypadku części „państwowej” spadek w porównaniu z początkiem ubiegłej dekady jest ogromny. Ok. 10 lat temu wydatki budżetu państwa przekraczały 30% PKB, a obecnie (2005 r.) raczej nie przekroczą 23%. To oznacza ogromną jakościowa zmianę w redystrybucji pieniędzy podatników, jaka się odbyła po 1990 roku. Ten proces (wg wskazanych kanałów dystrybucji) zakończył się na przełomie dekad. Żeby tego nie pokazać, autorzy dyskretnie to pominęli. A można było, bo tematów do krytyki i tak nie brakuje.
Spostrzeżenie autorów dotyczące spadku wydatków (w relacji do PKB) na przełomie dekad i odwrócenie tego procesu świadczy, że autorzy postanowili przemilczeć jego podstawowe przyczyny. Proszę spojrzeć na budżet państwa z tamtych lat. Rozpoczęto reformę finansów bez oglądania się na skutki. Co gorsza na proces ten nałożył się poważny spadek koniunktury gospodarczej w kraju. Rezultaty były opłakane.
Patrząc na przemiany w naszym kraju musimy sobie uświadomić przykrą prawdę. W przeliczeniu na obywatela jesteśmy krajem wciąż bardzo skromnym, co autorzy słusznie pokazali. Gdyby tak policzyć konieczne inwestycje (drogi, mosty, trasy kolejowe, lotniska i cały szereg innych), również w przeliczeniu na obywatela, to porównanie wypada jeszcze gorzej. Dodatkowo np. kraje UE-15 miały znacznie więcej czasu na dokonanie zmian, a my je musimy dokonać w tempie nieraz kilkukrotnie szybszym przy ograniczonych środkach, a czasu mamy niewiele. Przykładowo zbliżają się kolejne terminy liberalizowania rynku usług kolejowych. Zgodnie z wymogami UE musimy poprawić stan techniczny głównych szlaków kolejowych. Ponadto we własny interesie musimy poprawić jakość transportu kolejowego. Zrzucanie winy na podmioty z grupy PKP, które mają hamować przemiany, to tylko część prawdy. Proszę porównać wsparcie finansowe kolei w relacji do PKB w Polsce i w krajach UE-15. W dużym uproszeniu należałoby znaleźć kwotę rzędu 1 mld złotych ponad to, co już dajemy. Tego typu problemy wymuszają konieczność utrzymania znacznej redystrybucji. Zresztą proponuje nie narzekać. Autorzy chyba świadomie nie pokazali problematyki redystrybucji na tle pozostałych państw europejskich. Po prostu linie wykresu dla Polski i większości pozostałych krajów europejskich mogłyby się niemal pokrywać. Wlejmy też tez trochę nadziei. Udało się wstępnie opanować problem rent i rosnących z tego tytułu wydatków. Prace nad listą leków refundowanych i skalą refundacji, doprowadziły do znacznego zwolnienia dynamiki środków budżetowych przeznaczanych na ten cel, ku zaskoczeniu firm farmaceutycznych. To tylko wybrane przykłady.
Przedstawianie problematyki długu publicznego w ujęciu nominalnym i w porównanie do wydatków budżetowych to tylko żonglerka danymi dla wystraszenia czytelników. Proponuję ujęcie jak w przypadku finansów publicznych, czyli w relacji do PKB. Nie zamierzam umniejszać powadze sytuacji i mam świadomość, że stąpamy po cienkiej kładce. Swoją drogą czytelnicy przecieraliby oczy ze zdumienia, gdyby zobaczyli dług publiczny w relacji do PKB w krajach UE-15, szczególnie z lat 90-tych.
Absolutnie nie zgadzam się, przynajmniej co do skali zarzutu, że w Polsce od dłuższego czasu nie ma klimatu przychylnego przedsiębiorcom. Jest to dość modna teza przedstawiana w ostatnich latach. Powstała w reakcji na poszukiwanie winnych wysokiego bezrobocia i chyba pozyskania sympatii środowisk przedsiębiorców, którzy wciąż mają w pamięci pierwszy lata ubiegłej dekady.
W Polsce przed kilku laty skończył się proces ekstensywnego rozwoju rynku. Świetnie to widać po analizie wzrostu liczby podmiotów w gospodarce i w ujęciu sektorowym oraz analizie wielkości i dynamiki sprzedaży szeregu dóbr. I nie dlatego, że ktoś zabronił czy utrudniał Polakom produkować, sprzedawać i kupować. Pod koniec lat 90-tych przybrał na sile proces konsolidacji w większości sektorów. Proszę spojrzeć na liczbę sklepów. Rosła dynamicznie przez pierwsze kilka lat poprzedniej dekady. Potem silniej dały o sobie znać sieci hiper- i supermarketów, a Polacy nie są w stanie cały czas kupować w takim tempie jak w latach 90-tych. Swoją drogą był to radosny okres konsumpcji i nadrabiania zaległości w poziomie życia. W przypadku aptek czy stacji benzynowych mamy podobną sytuację. Wprawdzie ich liczba jeszcze rośnie, ale w tempie znacznie wolniejszym. Liczna aptek w przeliczeniu na liczbę ludności sięgnęła już poziomów osiąganych w krajach UE-15. Podobnie ze stacjami. Czyżby w opinii autorów winne było państwo. W obydwu przypadkach nowi przedsiębiorcy nadal będą inwestowali w te usługi, ale kosztem wyparcia innych już działających. W przypadku stacji benzynowych na horyzoncie pojawił się już nowy konkurent – stacje budowane przez wielkie sieci handlu detalicznego. Dla aptek również – leki (oczywiście tzw. OTC) można dostać w sklepie spożywczym, w kiosku, przy kasie w supermarkecie, a nawet przez internet. Nie możemy przecież zatrzymać procesu rozwoju sieci dużych księgarni i sprzedaży książek przez internet, żeby powstrzymać spadek liczby małych księgarń czy hurtowni. Możemy tak prześledzić każdą branżę gospodarki. Co ciekawa nawet obniżanie stawek podatków dochodowych nie zatrzymało tego procesu.
W tym samym czasie rozwijały się nowe typy działalności (np. firmy ochroniarskie, kurierskie), ale rynek nie jest z gumy. Warto spojrzeć na ten proces z punktu widzenia dochodów Polaków i tempa nasycania poszczególnymi dobrami.
Nie wątpię, że liczba dokumentów i tzw. biurokracja jest uciążliwa dla podmiotów gospodarczych. Z całą pewnością dyskusja o tym, który papierek jest potrzebny a który nie, nigdy się nie skończy. Też jestem po stronie zwolenników uproszczenia, tam gdzie to możliwe. Niemniej nie łudźmy przedsiębiorców sprowadzeniem wszystkiego do jednego e-maila czy kartki papieru. Każde uproszczenie jest likwidacją złożoności na potrzeby podmiotów gospodarczych. Często śledząc prasę ekonomiczno-poradnikową dla przedsiębiorców trafiam na żale typu „a dlaczego ustawodawca nie przewidział specyfiki mojej działalności, tylko potraktował wszystkich jednakowo, a to tylko dwa paragrafy w ustawie oraz jeden załącznik czy dwa formularze więcej do wypisania”. Obawiam się zresztą, że po radykalnym uproszczeniu, rzeszę usatysfakcjonowanych zastąpiłaby rzesza niezadowolonych, z powodu uproszczeń, likwidacji ulg itd., które powodowały wzrost tzw. biurokracji. Wierzę, że ZUS i Urzędy Skarbowe też będą – chociażby pod naciskiem opinii publicznej – zmniejszały skale tego typu obciążeń. Oczywiście w tej części, która zależy bezpośrednio od nich. Zresztą są na tym polu osiągnięcia w tych instytucjach czy również w „biurokracji” związanej ze współpracą z bankami. Na miejscu autorów zachęcałbym raczej przedsiębiorców do zlecania tego typu usług firmom zewnętrznym. I chyba nie ma sensu ciągnąć tego tematu dalej, bo i sami autorzy sprowadzili go do prostej krytyki. W ostatnich miesiącach zauważyłem w prasie podejmowane próby oceny zjawiska biurokracji, w których podaje się miliony ton, liczbę uchwalanych co roku ustaw czy ich łączny ciężar. Dla mnie jest to raczej przykład bezradności w ocenie „biurokracji”, niż rzetelna diagnoza z prawidłowym rozłożeniem akcentów. Brak tu też informacji o rozwoju rynku oprogramowania dla przedsiębiorców czy firm zajmujących się „biurokracją” w ich imieniu.
Na zakończenie autorzy zwrócili uwagę na wzrost wydatków na administrację publiczną w latach 2001-2004. To kategoria szersza niż pracownicy Urzędów Skarbowych czy ZUS i nie wszyscy mają związek z obsługą działalności gospodarczej. Autorzy podali te kwoty chyba tylko dlatego, że były duże. Czytelnik nie otrzymał żadnego komentarza. Wzrost kosztów utrzymania administracji wygląda znacznie skromniej w ujęciu realnym (o ok. 2/3 mniej). Gdyby wziąć pod uwagę wzrost płac realnych w gospodarce w tych latach, czy realny wzrost kosztów przedsiębiorstw, to zaprezentowane liczby przestają robić jakiekolwiek wrażenie. Na pocieszenie powiem, że liczba urzędników „skarbowych” nie uległa poważniejszej zmianie, przynajmniej w obecnej dekadzie.
Marek Żeliński, grudzień 2005