Ocena Raportu Otwarcia przygotowanego przez Centrum im. Adama Smitha cz4

W ocenie kontroli działalności firm, cała diagnozę ograniczono do podania liczby organów kontrolujących. To efekt zarówno wydzielania się służb kontrolujących jak i powstawanie nowych. Autorzy ani słowem nie wspominają o powodach tego zjawiska, ani po co są kontrole. Pomagają konsumentom dóbr i usług oraz podmiotom gospodarczym. To jak historia z sokami. Po liberalizacji rynku mieliśmy do czynienia z sokami i barwionymi napojami z dodatkami smakowymi o takiej samej nazwie. Konsument kupował ten drugi, bo to było to samo (tzn. uwierzył deklaracji na etykiecie), ale taniej. Konsument został oszukany, a pierwszy przedsiębiorca zaczął się zastanawiać czy warto inwestować w jakość i czy poważnie traktować konsumenta. Nietrudno znaleźć w prasie codziennej i branżowej skargi przedsiębiorców rozczarowanych słabą skutecznością służb państwowych w walce z nieuczciwą konkurencją. To są piekarze, transportowcy, producenci serów i cała rzesza innych.

Przy okazji omówienia pomocy publicznej autorzy podali, że skokowo wzrosła w latach 2002 i 2003, no i że jest kierowana do niewielkiej grupy podmiotów. Czytelnik musi albo uwierzyć, albo poszukać tych informacji w źródłach, z których korzystali autorzy. Proponuje sprawdzić. Spiętrzenie pomocy publicznej w tym okresie to rezultat co najmniej kilku przyczyn. Wskażę niektóre. To efekt przygotowań do prywatyzacji hutnictwa i realizowania kolejnego etapu przekształceń w górnictwie. Jest tu jeszcze problem sektora stoczniowego. Grupa największych podmiotów zaczęła przeżywać poważne problemy finansowe i państwo zaangażowało się w proces ich ratowania przed całkowitym upadkiem. Problemy stoczni to obok ewentualnych własnych błędów, splot kilku innych czynników jak spadek koniunktury, konkurencja stoczni azjatyckich i niekorzystna zamiana kursu dolara. Przy kruchym finansowaniu stoczni, efekt musiał był tragiczny. Nie wiem czy autorzy to sprawdzali czy ograniczyli się jedynie do pobieżnej lektury artykułów z gazet, które wskazali jako źródło. Nie zamierzam usprawiedliwiać tzw. decydentów i ich nadmiernej hojności, ale dyskusja o finansowej pomocy państwa to nie jest problem dać czy nie w przypadku Polski, ale ilu podmiotom i na jakich zasadach. Ja uważam, że warto było dać szansę niektórym stoczniom czy zakładom lotniczym (tam tez kierowano pomoc).

Porównanie pomocy publicznej z wpływami z prywatyzacji jest chyba tylko zabiegiem socjotechnicznym, bo jak wskazałem, obydwoma procesami kierowały zupełnie inne czynniki w ostatnich kilku latach. Podobnie z porównaniem poziomu wsparcia w UE-15. U dołu strony 26 autorzy cytują fragment artykułu, gdzie ujęto pomoc publiczną w relacji do PKB. Ale jakże wysoki jest PKB w UE-15. Ponadto UE restrukturyzowała dawne państwowe molochy od dawna, hojnie je dotując czy ograniczając konkurencyjny import dóbr i usług. Miałem okazję porównywać tempo redukcji sektora wydobywczego Polski z grupą krajów z UE-15. W większości przypadków proces ograniczania wydobycia, redukcji zatrudnienia oraz poprawy wydajności w skali takiej jak nasza, trwał co najmniej dwa razy dłużej. Mówiąc inaczej, my to robimy niemal w biegu i przy znacznie mniejszym wsparciu państwa. Autorzy niestety nie wskazali, jaką kwotą państwo miało wspierać te sektory i czy w ogóle miało wspierać.

Zmierzając powoli do końca, chciałbym skruszyć jeden z większych mitów bieżącej dekady, a który kilkakrotnie przewija się również w Raporcie. Mam na myśli koszty pracy. Autorzy zdają się sugerować, że tylko przez upór polityków pozycja ta jest tak duża. Kilka zgrabnych porównań w Raporcie (np. że dochody z pracy, stanowią aż 41% dochodów sektora publicznego w 2005 r.) oraz drażnienie czytelnika marnowanymi miliardami złotych miało to potwierdzić. Może właśnie tutaj porównanie kosztów pracy z krajami UE byłoby bardziej pomocne i wskazało nam ile mamy do nadrobienia. Tylko, że wynik nie byłby taki porażający. Postaram się opisać ten problem przykładem. Wyobraźmy sobie mały podmiot produkcyjno-handlowy, który zatrudnia cztery osoby i łączne koszty pracy stanowią 40% kosztów ogółem. Przyjmijmy również, że na 1 złotego płacy netto przypada prawie 0,9 złotego obciążeń. No i dokonajmy cięć kosztów. Tylko o ile? Takich propozycji nie potrafię znaleźć ani w raporcie ani w mediach. Idźmy więc śladem wskazanym przez autorów na stronie 20 raportu (finanse publiczne). Jeżeli trend spadkowy dochodów był dobry to pociągnijmy go dalej. W 2004 r. zeszlibyśmy na poziom ok. 34%. Tymczasem w 2004 r. było to ok. 40%. Po przeliczeniu przez nominał PKB w 2004 r. wynika, że finanse publiczne miały obrócić kwotą ok. 55 mld złotych mniejszą od rzeczywistej (spadek o ok. 15%).

Przyjmuję więc obniżenie obciążeń wynagrodzeń o 15%. Po przeliczeniach okazuje się, że łączne koszty płac spadłyby o ok. 7%, a koszty ogółem prawie o 3%. To jeszcze należy rozłożyć na trzy lata, gdyż przyjąłem załamanie trendu w 2001 r. Jak więc widać z przykładu nie to jest powodem zatrzymania rozwoju przedsiębiorczość, a przeniesienie tak wyliczonych korzyści na zatrudnienie w gospodarce daje również marginalny efekt.

Jest jeszcze druga strona takiej obniżki. Co obniżamy po stronie wydatków? Na potrzeby przykładu posłużę się ochroną zdrowia i przyjmuję, że wszystkie pozycje wydatków obniżamy proporcjonalnie. W bieżącym roku z naszych składek zebrano ok. 60 mld złotych na świadczenie usług zdrowotnych i dopłat do leków. Spadek o 15% oznacza ubytek prawie 9 mld złotych. To odpowiada 1,5 krotności kwoty przeznaczonej na refundację leków. Nawet gdyby radykalnie obniżyć koszty dystrybucji tych środków (cięcia administracji), to i tak musimy w końcu zacząć lepiej opłacać pracowników służby zdrowia.

W raporcie autorzy poruszyli problem obciążeń wynagrodzeń i służby zdrowia, ale tak żeby czytelnika utwierdzić w jego oczekiwaniach. Z jednej strony niedobre państwo zabiera zbyt dużo pieniędzy, a z drugiej nie chce spełnić oczekiwań związanych z ochroną zdrowia. A problem pozostaje i rezygnacja ze składek oraz całkowita prywatyzacja opieki medycznej nie rozwiążą problemu dysproporcji pomiędzy oczekiwanym poziomem opieki zdrowotnej a możliwością jego zaspokojenia. W rzeczywistości pozostaje tu tylko metoda drobnych kroków.

Być może można nawet ograniczyć składki emerytalne albo w ogóle je zlikwidować i pozostawić decyzję o oszczędzaniu obywatelom. Nie zauważyłem jednak by ktoś miał odwagę to zaproponować, czy tez by ktoś sugerował, że emerytury w Polsce będą zbyt duże. Tymczasem słyszymy apele o dodatkowe oszczędzanie i przesuwanie wieku przejścia na emeryturę. Nikt również nie pokusił się o prognozę, co pracodawcy zrobią z tak uwolnionymi środkami.

 

W mojej opinii Raport jest raczej rezultatem osobistego spojrzenia jego autorów i dość popularną w Polsce krytyką dla krytyki, a nie diagnozą. W mojej opinii diagnoza, to w miarę równomierne rozłożenie akcentów w tematach, których autorzy się podjęli. Dopiero to pozwoliłoby nam określić skalę sukcesów i porażek oraz wskazało rzeczywisty dystans do nadrobienia w każdym z wymienionych tematów. Mam okazję wykorzystywać w codziennej pracy większość danych i informacji zaprezentowanych przez autorów, stąd moje zdziwienie sposobem ich użycia i wyciąganymi wnioskami. A daleki jestem od propagandy sukcesu i obrony poszczególnych ekip rządzących. Nawet na 35 stronach można było zawrzeć rzetelniejszy opis stanu gospodarki. Autorzy w niektórych miejscach dokonywali powtórzeń lub umieszczali dość przypadkowe wskaźniki czy ilustracje.

Autorzy w rzeczywistości ulegli postawie schlebiania Polakom, osiągając chyba efekt przeciwny do zamierzonego. Po lekturze raportu Polacy mogą się utwierdzić w przekonaniu, że mają prawo oczekiwać konsumpcji na poziomie krajów UE-15. Państwo jest winne słabej chęci kształcenia i szukania nowych kwalifikacji, zabiera nam pieniądze, utrudnia nam zdobywanie dóbr konsumpcyjnych (i nie ma znaczenia czy nas na nie stać), uniemożliwia leżenie w szpitalu, powinno nam dać komputer i zafundować bilet lotniczy, no i jest winne temu, że wciąż nie mamy nowego mieszkania. Przedsiębiorcy do urzędników mogą skierować pytanie gdzie jest rynek z pierwszych lat 90-tych, kiedy sprzedawało się niemal wszystko ze znaczną marżą, a teraz trzeba stale monitorować oczekiwania klientów i szukać nowych możliwości rozwoju.

Zabrakło mi informacji, że elastyczność gospodarki rynkowej zależy również od zdolności adaptacji obywateli i przedsiębiorców do stale zmieniających się warunków rynkowych. Szkoda, że przy okazji omawiania finansów publicznych czy utrudnień związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej, autorzy nie zwrócili uwagi na roszczeniową postawę niektórych grup społecznych czy zawodowych (czasami słuszną) oraz narzekań organizacji branżowych, które oczekują „systemowego” (bardzo często pada to określenie) podejścia do ich problemów. Po czym po dokładniejszej lekturze okazuje się, że w wielu przypadkach chodzi o zestaw ulg i propozycje dodatkowych zapisów w kilka ustawach, no i jakąś preferencyjną linia kredytową (redystrybucja!). Wcale do rzadkości nie należą propozycje ograniczeń utrudniających rozpoczęcie działalności gospodarczej w takiej czy innej branży, które mają stanowić barierę przed nieuczciwa konkurencją. I wcale nie mam na myśli organizacji reprezentujących przedsiębiorstwa należące do Skarbu Państwa.

Zabrakło mi rzetelnej informacji o wzroście gospodarczym w ostatnich dwóch latach i chociaż wzmianki o znacznym sukcesie, jakim był wzrost eksportu i redukcja deficytu obrotów bieżących. To jeden z grupy podstawowych mierników konkurencyjności gospodarki. Należało również zwrócić uwagę, że wzrost eksportu odbył się przy relatywnie – jak na polskie warunki – silnym złotym. To przecież sukces krajowych przedsiębiorców. Radykalnie spadły stopy procentowe, co obniżyło koszt kapitału. Stale wzrasta rynek leasingu i faktoringu. Właśnie w bieżącej dekadzie przełamano monopol w kolejnych kilku sektorach, jak telekomunikacja (telefonia przewodowa), rynek kolejowych przewozów towarowych czy pasażerskiego transportu lotniczego.

I rzecz chyba najważniejsza. W Polsce od dłuższego czasu spada bezrobocie. Brak tej informacji w Raporcie mnie nie zdziwił, chociaż można tego było oczekiwać od dawna. Już w latach 2001-2002 dynamika zmiany liczby bezrobotnych przyjęła na tyle trwały trend, że wiadomo było, iż od przełomu lat 2003/2004 liczba bezrobotnych zacznie spadać. Przez dwa ostatnie lata wskaźnik bezrobocia spadł o prawie 3%.

Marek Żeliński, grudzień 2005

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opinie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.