Rezygnacja prof. Gomułki z zajmowanego stanowiska spowodowała serię komentarzy publicystów wskazujących na dramatyczną polityczną chorobę którą można określić jako nieumiejętność wykreowania reform przez polityków. Publicyści wszelkich odcieni prześcigają się w kąśliwych komentarzach pod adresem polityków i podsycaniu atmosfery wielkiego wyczekiwania na mityczne reformy. Jeden z największych publicystycznych gwiazdorów telewizyjnych w ubiegłym tygodniu napisał wręcz, w przydzielonej mu rubryce na felieton, że w Polsce od dziesięciu lat nie było żadnego wielkiego programu reform. A powinien być? Jest zaledwie kilka sfer działalności społeczno-ekonomicznej które faktycznie wymagają solidnych zmian. Cała reszta wymaga przede wszystkim stałego dostosowania do zmieniającej się rzeczywistości, ale to już nie reforma. Wspomnianemu publicyście mógłbym przypomnieć, że w tej dekadzie urzędnicy i przedsiębiorcy dokonali ogromnego wyczynu: wypełniliśmy warunki niezbędne do wejścia do UE. Dzisiaj mało kto już chyba pamięta ogrom zmian. Ale mogę powiedzieć, że zarówno urzędnicy, przedsiębiorcy oraz rolnicy dokonali niezwykłego wysiłku i opłacało się, bo legislacyjnie i gospodarczo skoczyliśmy daleko do przodu. Dlaczego tak mało się o tym mówi? Urzędników chwalić obecnie nie wypada, bo oni są standardowo do krytykowania i zwalniania z pracy (bodaj każdy MF deklaruje redukcje urzedników). A śledzenie zmian wymaga ogromnej wiedzy i czasu na analizę zmian aktów prawnych, liczb, trendów itd. Dla publicystów wadą jest mała popularnosc medialna wielu tematów i brak znamion rewolucyjności. W końcu trudno podbić czytelników analizą zmian przepisów regulujących przetwórstwo żywca wieprzowego czy unijnym wsparciem na zalesianie. W tej dekadzie wprowadziliśmy kurs walutowy ustalany w pełni przez rynek. To było ogromne wyzwanie dla zmieniającej się gospodarki. Egzamin walutowy zdaliśmy wysoka notą. Dlaczego więc wspomniany popularny dziennikarz tego nie zauważa? Mało komu z komentatorów chce się studiować i zrozumieć te zmiany. Poza tym przybieranie pozy krytyka skutkuje zdecydowanie większą popularnością. Najpopularniejszym tematem w kategorii „konieczna reforma” jest budżet, czy szerzej – finanse publiczne. Kiedy jednak dyskusje wśród ekonomistów schodzą do poziomu szczegółów, ale wciąż jeszcze zrozumiałych dla przeciętnego czytelnika i publicysty (również o statusie medialnego gwiazdora), publicystów już niema wśród dyskutantów.
Przede wszystkim błędem publicysty nad którym się pastwię (bo opłacany jest z mojego abonamentu, wiec mu nie odpuszczę), jest przecenianie roli panstwa. Poteżnych zmian dokonywano na początku lat 90-tych, bo to były konieczne. Z biegiem każdych kolejnych kilku lat, o sile państwa w coraz większym stopniu decydowało racjonalne zachowanie gospodarstw domowych i przedsiębiorstw. Tworzenie zrębów wolnorynkowego państwa mamy już dawno za sobą. To trochę jak z factoringiem czy franszyzą. Parlamentarzyści zmienili przed laty podstawy prawne, a rynek z powodzeniem na tej podstawie rozwija skutecznie najprzeróżniejsze pomysły. Pozostaje już tylko mały spór, czy państwo – zgodnie z oczekiwania przedsiębiorców – ma odrębnie osadzić w prawie te usługi czy nie, i kiedy taka czy inna usługi świadczona przez firmę factoringowa objęta jest 7% czy 22% VAT. Niestety w tej dyskusji publicystów już nie ma. Ciekawy jestem po czyjej stronie byliby publicyści. Tworzyć odrębne ustawodawstwo czy nie? Z jednej strony przedsiębiorcy tego oczekują, a z drugiej byłby to przykład komplikowania prawa i kolejne akty prawne. Publicyści-reformatorzy sprytnie uciekają, z bardzo ogólnym hasłem „należy sprzyjać przedsiębiorcom”.
Wspomniałem wyżej o reformie finansów i „szczegółach”, przed którymi uciekaja publicyści. Ja wcale nie mam na myśli skomplikowanych prognoz podatkowych czy poprawiania algorytmu rozdysponowania subwencji oświatowej i ustalania wynagrodzeń dla nauczycieli. Dla przykładu niech będzie postulat zmniejszenia udziału tzw. sztywnych wydatków w budżecie z ponad 70% na 50%. Brzmi ponętnie. Ale tu dochodzimy do kolejnego problemu. Komu odebrać przywilej stabilnego finansowania z kasy państwa. Wbrew pozorom takie same problemy jak politycy wywołuja tez publicyści-reformatorzy. Publicyści chętniej skupiają się na politykach niż na grupach zawodowych, sektorach gospodarki którym należałoby zmniejszyć przyznawane fundusze lub uzależnić je od osiąganej efektywności. W rzeczywistości więc popełniają ten sam grzech co część polityków. To ogromna rzadkość by publicyści z takim zapałem i tak gromadnie krytykowali taką czy inna grupę zawodową jak krytykują polityków i urzędników. Świetnie było to widać na przykładzie propozycji premiera wobec przedstawicieli polskich uczelni. Większe pieniądze po wprowadzeniu mechanizmów zwiększających efektywność funkcjonowania uczelni. Wsparcie w mediach było malutkie, bo znacznie łatwiej jest mówić o bliżej niezdefiniowanej reformie edukacji i poprawieniu wynagrodzeń dla kadry nauczycielskiej niż zaryzykować konflikt ze środowiskiem nauczycielskim związany z wcześniejszymi emeryturami które maja niewielkie uzasadnienie.