Pozostaje się tylko z tym zgodzić

Przyznam, że byłem mocno zaskoczony, kiedy robiąc wczoraj przegląd wiadomości w internecie (dokładniej: www.gazeta.pl) trafiłem na tekst Grzegorza Rzeczkowskiego z gazety „Polska”, „Medialni eksperci – znani z tego, że się znają”. Dla porządku dodam, że zgodnie z zamieszczoną informacją, tekst ukazał się w Miesięczniku Press.

Tekst jest o zjawisku, na które już kilkakrotnie zwracałem uwagę, czyli o komentatorach medialnych oraz dziennikarzach. Ja rozwinąłbym tytuł o dodanie”..znani z tego, że są znani”, bo do prawdy nie wiem co część z tzw. medialnych ekspertów wnosi do dyskusji i zrozumienia komentowanych wydarzeń i zjawisk. Z racji tematyki mojego bloga, komentarz do tekstu ograniczę do komentatorów ekonomicznych, czy ekonomiczno-społecznych. Z grzeczności będę unikał podawania nazwisk.

Komentarz oprę na cytatach z autora, dla ułatwienia i z racji szacunku dla odwagi w podjęciu tematu. Wątpię by świat dziennikarski wielce się tekstem Grzegorza Rzeczkowskiego przejął, gdyż zjawisko które opisuje ma ogromny zasięg i aprobatę większości dziennikarzy. Nikt więc nie będzie kpił z samego siebie czy własnej redakcji oraz ustępował z roli wszechwiedzącego na rzecz takiego czy innego eksperta. Mimo wszystko to miłe, że wśród dziennikarzy jest ktoś, kto ma odwagę poruszyć ten problem, bo jakby nie było idzie o coś wielkiego – jakość informacji dla osób siedzących przed telewizorem, czytających gazety czy słuchających radia.

Zaczynamy.

Oprócz umiejętności jasnego i zwięzłego wypowiadania się oraz kompetencji bardzo duże znaczenie, szczególnie dla stacji radiowych i telewizji, ma dostępność eksperta. – Idealny to ten, który zawsze odbiera telefon, wie, o co chodzi w sprawie, która nas interesuje, i może szybko przyjechać do studia – mówi Zorć.

Z całą pewnością wspomniane cechy sa w mediach pożądane i w gruncie rzeczy oczywiste. Ok. Kolejne jednak stają się już zarzewiem patologii, która się w mediach pojawia. Pewnego dnia czytałem tekst o ekonomiście (jeden z grona tzw. ekonomistów bankowych), który za istotne uważał odbierane telefonów od dziennikarzy (w celu skomentowania nowych wydarzeń). Po co ? Po to by być szybszym od tych kolegów po fachu. Z biegiem czasu dziennikarze częściej kontaktują się z taką osobą. Częściej też ekonomista pokazywany jest w mediach, a w gazetach coraz częściej do opisywania zjawisk makroekonomicznych oraz innych wplata się chociaż jedno zdanie typu „według X…..”. W przypadku który opisałem, faktycznie tenże ekonomista jest bardzo często wymieniany i pokazywany przez media. Miewa to czasami niebezpieczne konsekwencje. Taka osoba (bywa, że faktycznie jest dobrym ekonomistą), zaczyna wierzyć że zna się na wszystkim i wszystko może komentować. Wtedy zaczyna się błędne koło. Ekonomista coraz mocniej wierzy w swoją wszechwiedzę, a dziennikarze korzystający z jego komentarzy też zaczynają w to wierzyć. Tak jest i w tym przypadku, tzn. makroekonomisty X. Pewnego dnia wziął się za reformowanie dziedziny będącej obecnie w oku politycznego cyklonu nawet się do tekstu nie przygotowując. Skoro pisze, to się zna. A ponieważ jest znany, to Gazeta Wyborcza opublikowała jego tekst. Zapomina się jednak, że na końcu jest czytelnik, który wierzy że nie byle kto jest makroekonomistą i tekst przechodzi dziennikarskie sito. Tekst jednak przez sito przeszedł, bo sprzyjał wizji propagowanej w tejże gazecie (zwraca i na ten problem uwagę Grzegorz Rzeczkowski),  no i jest odważny. Problem w tym, że mocno niezgodny z prawdą. Ekonomista X napisał, co napisał, bo albo w siebie wierzy, ale na pewno zna mechanizm działania mediów. Ten przypadek pokazuje też kolejny problem. Ekonomiści którzy są medialnie popularni, przestają się przejmować tym że nie są do wszystkich tematów przygotowani.

Ostatnie zdanie cytatu to  już efekt wyścigu o widza. Kto szybciej rzuci komentarz, ten jest lepszy.  W efekcie pierwsze komentarze w kolejnym newsie są bardzo ogólne, ale widz i tak tego nie zauważa bo kojarzy komentarz z twarzą a nie a jakością wypowiedzi.

Problemem niektórych elektronicznych mediów jest pole wyboru ograniczone głównie do Warszawy, gdzie znajdują się siedziby największych redakcji. Ich pracownicy tłumaczą, że jeśli coś się dzieje, nie ma czasu na szukanie nowych twarzy

To nie tak. Wprawdzie mieszkam daleko od Warszawy, ale z całą pewnością w Warszawie nie brakuje z dziedziny ekonomii i problemów branżowych świetnych fachowców. Tu problemem są dziennikarze. Ich niska wiedza i niechęć do jej powiększania, powoduje że idą na powazną łatwiznę. Moim zdaniem dziennikarze opracowujący tematy ekonomiczne powinni mieć wiedzę co najmniej taką, która pozwoli im ocenić jakość eksperta z którego korzystają by odsiać osoby przypadkowe lub „pchające” się na wizję. Mam na myśli przynajmniej taki poziom wiedzy, który pozwoli odsiać osoby które zamiast wytłumaczyć problem, improwizują przed kamerą.

Szef działu krajowego "Dziennika" Jakub Kumoch poprosił dziennikarzy, by unikali zbyt częstego cytowania komentatorów, którzy non stop występują w innych mediach. – Jeżeli widzę, że w tej samej sprawie dziennikarz dzwoni do jednej i tej samej osoby, to mam spore wątpliwości co do jego warsztatu. Autor tekstu powinien starać się być oryginalny, także pod względem doboru występujących w nim rozmówców.

Tego właśnie nie rozumiem. W końcu każdej gazecie powinno zależeć na pokazaniu, że potrafi sama dotrzeć do szerokiego grona ekspertów. Moim zdaniem nie jest trudno dziennikarzowi ekonomicznemu z biegiem lat stworzyć listę osób i instytucji, gdzie może pozyskać kompetentny komentarz na dany temat. Skrócenie listy do kilku osób powoduje, że komentarze sa w większości niezwykle ogólne, bo w końcu nie ma nikogo, kto zna się na wszystkich problemach ekonomicznych. Komentatorzy nigdy nie zrezygnują z odpowiadania na ofertę i szans pokazania się mediach

Bierze się tych, którzy są znani, by pokazać, że gazeta współpracuje z dobrymi nazwiskami. Często nie ma czasu na znalezienie nowego komentatora.

To właśnie daje efekt błędnego koła, które w świecie ekonomistów doprowadza do wykreowania medialnego danej osoby na kogoś kim nie jest. Zaliczyliśmy już kilka przypadków, gdzie ekonomicznym medialnym gwiazdom oferowano (skutecznie) poważne stanowiska. Kiedy się okazywało, że przerasta to daną osobę to świat dziennikarski trochę jakby ze wstydu wolał tego nie komentować.

Zaliczyliśmy tez już i przykry przypadek, który dziennikarzy chyba niczego nie nauczył. Mowa o Warszawskiej Grupie Inwestycyjnej. Przedstawiciele tej instytucji byli tak skuteczni w podboju mediów, że jej pracowników oraz komentarze rynkowe trudno było nie zauważyć w mediach. Działanie było świadome i miało się przenosić na wizerunek, a dokładniej – ma podniesienie wiarygodności. Działanie było skuteczne, ale wykorzystane do niecnych celów. Grupa WGI upadła, przy okazji oszukując długi czas swoich klientów.

– Redakcje, mając określony stosunek do wydarzeń, za pośrednictwem komentatorów chcą je pokazać na swój sposób. Dlatego zapraszają tych, których opinie można przewidzieć i są zgodne z linią gazety.

To niestety prawda również w prasie ekonomicznej, która stanowi rozszerzenie działów polityczno-społecznych. Na to niestety nie ma innego lekarstwa prócz dbania o różnorodność mediów. Pytanie tylko ilu Polaków z tej różnorodności korzysta. Przyznam jednak, że w gazetach tematycznych (ekonomia, prawo itd.), zasięg tego zjawiska jest raczej niewielki. Niestety społeczne postrzeganie problemów ekonomiczno-społecznych oparte jest na gazetach o mieszanym profilu i tym, co proponuje telewizja.

Zapotrzebowanie na publicystów komentatorów radykalnie wzrosło w ostatnich latach, wraz z rozwojem kanałów informacyjnych. Telewizje i stacje radiowe w dużej części żywią się bowiem tym, co oni powiedzą, przy czym im mniej się dzieje, tym rola komentatorów rośnie – po prostu trzeba czymś zapchać ramówkę.

To nie jest wytłumaczenie. Liczba wszelakich odmian i specjalności ekonomistów dostępnych w Warszawie jest tak duża, że to tylko kwestia chęci stworzenia sobie swego rodzaju bazy ekspertów. Dobrym przykładem może być TVN biznes, który to kanał przyzwoicie radzi sobie z zachowaniem odpowiedniego wachlarza zapraszanych gości. Pewnie dlatego że w tym przypadku widzowie oczekują treści na odpowiednim poziomie. Tak dochodzimy do innej smutnej prawdy – treść i poziom jej skomplikowania dopasowane są do poziomu widza. W takim wypadku z przykrością powiem, że dziennikarze maja niskie mniemanie o widzach, ale tez i widzowie nie domagają się zbyt wiele. Jednak tematyka ekonomiczna, to nie polityka czy rozrywka. Tu idzie o fakty lub bardzo często o tematy, gdzie problemem jest odpowiednia kalkulacja ryzyk związanych z dokonywaną reformą, zmianą ustawy itp. Dobrym przykładem są zapowiadane już w mediach zmiany w służbie zdrowia. Zyskujemy najprawdopodobniej bilansującą się służbę zdrowia, ryzykujemy – utrudniony dostęp do usług medycznych słabiej uposażonych obywateli. Temat poważny i wymagający sporej wiedzy od medialnych dyskutantów. Tymczasem jeden z popularniejszych dziennikarzy (wymieniony w opisywanym artykule w cytacie Magdaleny Środy), na problemy służby zdrowia patrzy przez pryzmat niesławnej posłanki Sawickiej. Czyli wszystko jest podejrzane i polityczne (czyli też podejrzane wg dziennikarzy). Gdyby tenże dziennikarz posiadał choć elementarna wiedze, wiedziałby że była posłanka i ewentualny „układ” nie może tak po prostu przejąć wszystkich szpitali.

Prof. Kazimierz Kik z kieleckiego uniwersytetu wini za to media: – One opierają swoją działalność na wypowiedziach polityków i dziennikarzy. Tylko w wyjątkowych sytuacjach, na przykład przed wyborami, silniej przebija się głos ekspertów. Dlatego to, co produkują, jest dalekie od rzeczywistości.
Niestety to prawda. W efekcie mamy w mediach informacyjną papkę, z której nic nie wynika. Nawet gorzej. Prezentowane są skrajne stanowiska, co bez obiektywnej oceny eksperta czy odpowiednio wyedukowanego dziennikarza robi wrażenie totalnego zamętu i niekompetencji decydentów. Zauważyłem, że w większości programów publicystycznych modnym jest nie przybliżenie problemu, a podkreślanie różnic pomiędzy dyskutantami. Ci zaś, szczególnie gdy są politykami, kładą nacisk na wręcz sztuczne uwypuklanie różnic w poglądach. Z tego powodu zeszła nieco na plan dalszy informacja, że w obecnej dekadzie w planach reformowania służby zdrowia, każda duża partia chciała wprowadzić komercjalizację placówek służby zdrowia w zróżnicowanym stopniu.

Zdaniem prof. Mrozowskiego wraz z postępującą tabloidyzacją głównych mediów poziom wygłaszanych w nich opinii jeszcze będzie się obniżał. – Coraz więcej poważnych komentarzy będzie się pojawiać w portalach internetowych i telewizyjnych kanałach tematycznych.

 

Z przykrością potwierdzam słuszność tej prognozy. Być może moim błędem jest brak akceptacji rzeczywistości i tego, że większość ludzi chce tylko uproszczonego przekazu, który pozwala im przyjąć, że znają się na wszystkim. Kanały tematyczne się dopiero rozwijają i skupiają głownie na problematyce rynku finansowego, czyli też dopasowują się do określonego widza, który poszukuje informacji o stopach procentowych indeksach giełdowych, wycenach spółek itd. W Internecie jest już spore bogactwo portali ekonomicznych, ale główne spory ekonomiczne i dyskusje długo jeszcze będą się odbywać na łamach prasy i przed kamerami telewizji.

 

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opinie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.