Moja opinia do prognozy BNP Paribas dla Polski

Duże poruszenie w mediach wywołała prognoza m.in. dla Polski przedstawiona przez ekonomistę BNP Paribas. Prognoza wzrostu PKB dla Polski na 2009 rok tylko na poziomie 0,4%, to spore zaskoczenie. W ostatnich miesiącach prognozy dla Polski były wprawdzie obniżane, ale ekonomista BNP Paribas przebił wszystkich. Moim zdaniem ekonomista BNP mocno przesadził. Czy 0,4% nie jest możliwe? Owszem, jest. Z obecnej perspektywy – teoretycznie.

Jeszcze w okresie letnim korekty prognoz dla świata i Polski, wskazujące spadek tempa wzrostu miały jakiś sens. Mnóstwo zamieszania wprowadziła atmosfera na rynkach finansowych gdzieś od września tego roku. Nastroje zrobiły się tak fatalne, że prognozy makroekonomiczne zaczęły odzwierciedlać z tygodnia na tydzień bardziej nastroje ekonomistów kosztem jakości prognoz. Od kilku tygodni prognozy mają charakter swego rodzaju typowania niż fachowej roboty. Warto też pamiętać, że warsztat pracy ekonomistów z oczywistych względów nie może dorównać skalą dokładności GUSowi  czy najwyżej, w przypadku Polski, kilku ośrodkom/zespołom badawczych, które pracują na modelach mocniej zasilanych danymi. Makroekonomiści niezbyt chętnie stawiają prognozy 3 letnie i dłuższe, gdyż ich trafność nie jest zbyt duża. I wcale nie jest to konsekwencja niskiego przygotowania makroekonomisty czy słabości planistycznego warsztatu, ale obiektywnych trudności w przewidzeniu zachowania wszystkich elementów gospodarki (gospodarstwa domowe, podmioty gospodarcze) składających się na to co określamy pojęciem gospodarka, makroekonomia. Bieżący kryzys finansowy i chwilami irracjonalne zachowania ludzi są tego świetnym przykładem. Mój zarzut o spadek jakości pracy części makroekonomistów zajmujących się prognozowaniem nie dotyczy ich umiejętności, ale prognozowania skali spadków i prognozowania scenariuszy których z makroekonomicznego punktu widzenia nie są w stanie poprzeć danymi.  W przypadku Polski, prognozowanie wzrostu PKB na 2009 i 2010, jest z obiektywnych powodów obarczone poważnym błędem. W przeciwieństwie do niektórych krajów UE czy USA, dane makroekonomiczne nie potwierdzają by miała nas czekać tak mocna zapaść jak sugeruje prognoza BNP. Obniżanie prognoz dla naszego kraju odbywa się na dwóch zasadniczych przesłankach: przejściowa recesja w UE i USA i ograniczenie kredytowania w wyniku kryzysu zaufania wśród instytucji finansowych. Problem polega na tym, że musiałbym mieć dane za IV kw 2008 by odpowiedzialnie prognozować 2009 r. Historyczne związki naszej koniunktury z otoczeniem makroekonomicznym wskazują że jest to wartość zmienna. Na dodatek z biegiem lat widać jak nasza gospodarka coraz lepiej reaguje na bodźce (dobre i złe) z otoczenia. Ewentualne drastyczne ograniczenie kredytowania przez krajowe banki, to na razie głównie hipoteza. Z całą pewnością banki staną się dla niektórych branż bardziej restrykcyjne, ale w jakim stopniu, można się jedynie domyślać. Dane o elementach podaży pieniądza za październik pokazały, że skok zadłużenia zarówno w przypadku kredytów dla gospodarstw domowych jak i dla przedsiębiorstw był na tyle duży że odpowiadał wartości przyrostu za dwa do trzech miesięcy. W takiej sytuacji, należy zachować dużą ostrożność w interpretacji danych za listopad.

Obiektywne trudności z precyzją prognozowania w obecnych warunkach powodują, że element subiektywny w pracy analityka wywiera wyjątkowo mocny wpływ na efekt ostateczny prognozy. Jest to szczególnie niebezpieczne, jeżeli taki analityk nie potrafi się przed tym obronić, czyli nie zauważa tego i na dodatek ulega atmosferze niepewności i pogarszających się nastrojów. Aktualizacja prognoz w obecnej sytuacji jest wyjątkowym wyzwaniem i od czasu do czasu ten czy inny analityk nie zadowala się podążaniem za trendem (czyli innymi prognozami) czy prognozą na bazie uśrednionego scenariusza zmian w gospodarce. Niedawno wskazywałem w jednym z tekstów, że przedłużanie się niepewności, stałe korekty w dół prognoz dla UE i USA, spowoduję że w końcu część analityków nie wytrzyma i będzie zaskakiwać rynek szokującymi prognozami. Uważam, że właśnie weszliśmy w ten okres. Mieliśmy już prognozy JP Morgan, wycenę Lotosu. Teraz niemałe poruszenie wywołała prognoza ekonomisty BNP Paribas.

Prognoza BNP dla Polski była na tyle intrygująca, że tabelę ze wskaźnikami można było znaleźć bodaj na wszystkich istotnych portalach obejmujących problematykę makroekonomiczną. Mnie to również na tyle wciągnęło, ze sam przesiedziałem dwa wieczory nad arkuszami z danymi i do przeprowadzania prognoz, próbując zrozumieć ekonomistę BNP Paribas, Michała Dybułę. Niektóre dane z poniższej prognozy BNP, mimo iż potwierdzone w kilku źródłach, budzą moje wątpliwość na tyle że wcale bym się nie zdziwił gdyby tabela zawierała błędy drukarskie, czyli niezawinione przez autora prognozy. Przyjmuje jednak, że to iż niektóre z prognoz nie bilansują mi się, może wynikać z braku znajomości szczegółów prognozy i danych przyjętych do wyliczeń, czy też zasad prezentacji.

Prognoza BNP Paribas dla Polski

Autor prognozy zbyt pochopnie założył spadek inwestycji i to dwa lata z rzędu. Generalnie prognoza PKB robi wrażenie jakby autor założył niemal zerowy wzrost PKB i dopiero potem dopasowywał do tego dane. Podwójny spadek inwestycji (nakłady brutto na śr. trwałe z rachunku PKB) o 8,5% to dość odważne założenie i ewenement nawet jak na doświadczenia krajowej gospodarki. Prognozowanie niemal zapaści w inwestycjach dziwi tym bardziej, że akurat ta wielkość makroekonomiczna jest wyjątkowo trudna w prognozowaniu i nie raz zaskakiwała makroekonomistów. W prognozie PKB może nawet bardziej dziwi mnie 1,4% na 2010. Wygląda na to, że o ile w 2009 fatalnie zniesiemy spadek PKB w UE, to w 2010 r. przełożenie poprawy gospodarczej na świecie nie niesie ze sobą takiego związku z naszą gospodarką jak w 2009. Dlaczego? Brak w tej tabeli danych o tempie importu i eksportu zmusza mnie do ostrożnej oceny deficytu C/A. Deficyt ten relatywnie szybko się zmniejsza, co pozwala przypuszczać, że to nie wymiana handlowa będzie wpływać niekorzystnie na wynik PKB w 2010 r. Teoretycznie można sobie wyobrazić 2% tempa konsumpcji prywatnej w 2009, ale przyjęcie 0,2% w 2010 i poparcie tego teorią o skutkach wzrostu bezrobocia, nie znajduje potwierdzenia nawet w latach gwałtownego przyrostu bezrobocia w Polsce.

Nie mam nic przeciwko prognozom o niemiłym wydźwięku dla Polski i nie krytykuje jakości tej prognozy z pobudek patriotycznych. Uważam tylko, że skoro prognozy czytają tysiące decydentów, to jeżeli chce się szokować, to trzeba mieć twarde podstawy. Obrona ekonomisty przez szefa BNP Paribas. „– Już wiosną czarno widzieliśmy to, co może się stać z gospodarką amerykańską. Dziś inni mówią to, co nasi ekonomiści kilka miesięcy temu – przekonywał Jean-Claude Chaval, dyrektor generalny banku w Polsce” wygląda trochę marketingowo. Ja proponowałbym spojrzeć na prognozę tega samego ekonomisty, prezentowaną w luty (dostępna w Internecie). I wcale nie idzie mi o inne wielkości w prognozie (Polska: 4,4% w 2008 i 4,8% w 2009 r.) i to że nie przewidziano drastycznego spadku, bo z tamtej perspektywy, nikt nie mógł przewidzeć kryzysu na rynku finansowym jaki zaliczyliśmy jesienią. Obydwie prognozy różni założenie odmiennej reakcji polskiej gospodarki na zmianę koniunktury na świecie.

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opinie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.