Główną myślą artykułu jest skierowanie uwagi na brak konkurencyjności gospodarki i rolę państwa. Przede wszystkim autorzy są niekonsekwentni w artykule i nie jestem pewny czy mają świadomość jak będą odbierani. Z artykułu dowiaduje się, że ratunkiem wobec zarysowanych problemów jest państwo. Autorzy niesłusznie moim zdaniem dokonuję zestawienia banku centralnego z państwem. Skoro – jak rozumiem – komercyjny system bankowy z niezależną Rada Polityki Pieniężnej zawodzi, to powracamy do zwiększenia roli państwa i podniesienia efektywności jego działania? W publicystyce ekonomicznej w ostatnich miesiącach następuje zaskakujący zjawisko domagania się znaczącej roli państwa w rozumieniu regulacyjnym i finansowym. Jeszcze do jesieni domagano się czegoś odwrotnego. Przyglądałbym się tego typu poglądom może i z większym zainteresowaniem, gdyby nie to, że bodźcem stał się kryzys i dysfunkcjonalność sektora bankowego. Skoro rynek finansowy, sektor bankowy wraz z bankami centralnymi nie jest tak wyidealizowanym tworem jak nam się wydawało, to może warto tu skierować uwagę, a nie szukać winnego (i ratunku) w postaci państwa. Ponadto sektor bankowy i państwo mają do spełnienia dwie różne role i byłoby dobrze gdyby nie wchodziły sobie w drogę. Świadomie też sfery te rozdzielono. Sektor bankowy ma pełnić role obiektywnego i skutecznego dystrybutora pieniędzy dla najzdrowszych podmiotów. Bank centralny w ramach przyznanego mu instrumentarium, ma stabilizować ceny i utrzymywać je na względnie niskim poziomie nie tracąc przy tym z pola widzenia wzrostu gospodarczego. Instrumentarium bank centralny ma okrojone, bo jego rolą nie miała być selektywność. Kolejna niespójność zestawienia, to fakt, iż bank centralny może w ramach przyznanego mu instrumentarium, zmieniać warunki działania kilkakrotnie w ciągu roku. Tak się dzieje w przypadku stóp. Państwo nie może zmieniać ustaw i ekonomicznych parametrów działania z taką częstotliwością. Nie rozumiem wiec, po co w szukaniu argumentów na rzecz podkreślenia roli państwa, autorzy posiłkują się bankiem centralnym.
W drugiej części artykułu, o roli państwa, autorzy stwierdzają więc, że państwa powinno wspierać podażową stronę gospodarki, m.in. poprzez stymulowanie i pomoc sektorom gospodarki. Dokładniej miałoby to obejmować takie działania jak: racjonalizacja ustawodawstwa, selektywne instrumenty fiskalne, zmiana w sposobie funkcjonowania administracji publicznej, stosowanie selektywnych bodźców branżowych, wspieranie eksportu, selektywne wspieranie podmiotów (nawet w ramach tej samej branży), określenie zasad po spełnieniu których podmiot będzie się kwalifikował do państwowej pomocy (w tym dla projektów gwarantujących wyższą stopę zwrotu). Postulany są tak ogólne, że zgodzić można się z każdym, więc trudno z tym polemizować. Przypominam jednak, że im większa selektywność, tym dłuższe ustawy i więcej urzędników do jej wprowadzania. Ponadto selektywność już działa w polskiej gospodarce w szeregu ustawach i regulacjach o różnym zasięgu. O jej efektywności można dyskutować, ale jest (i to bogata, zapewniam) i autorzy się do niej nie odnieśli. Selektywność oznacza, że za ulgi jednych, płacą inni. W otwartej gospodarce chcącej uniknąć zwiększenia redystrybucji przez sektor państwowy, możliwość zróżnicowania napotyka na bariery. Możliwości finansowe państwa są ograniczone. Ponadto selektywność już w Polce działa. Mają ją zapewnić m.in. banki poprzez kredytowanie podmiotów o lepszej kondycji i przedstawiających lepsze projekty inwestycyjne oraz urzędnicy nadzorujący udzielanie wszelakich poręczeń i pomocy w ramach polityki państwa. Niezwykle selektywnym mechanizmem są agendy oceniające wnioski o wsparcie z funduszy europejskich. Zwracam uwagę, że selektywność w przyznawaniu funduszy unijnych, rodzi biurokrację i konieczność wypełnienia masy dokumentów, co zaczyna spotykać się z coraz większą falą krytyki. Cóż, takie są koszty selektywności. Ponadto, i to chyba należy podkreślić, podstawą rozwoju najlepszych pomysłów jest gospodarka wolnorynkowa. Dobrym przykładem selektywności i możliwości jej realizacji są instytucje typu venture capital, aniołowie biznesu i tym podobne inicjatywy. Jeżeli przyjmiemy, że sektor prywatny jest najskuteczniejszy w selektywności, to jej wyniki powinny dać wiele do myślenia autorom. W naszych warunkach wspomniane instytucje, wbrew pozorom, nie koncentrują się na najmniejszych podmiotach, a na już posiadających jakąś pozycję rynkową albo pomysł rodzący nadzieję na przyszłość. Ponadto prywatni inwestorzy wcale nie koncentrują się na podmiotach tylko innowacyjnych. Wg niektórych źródeł 30-40% inwestycji to pomysły chybione, co oznacza że pozostałe inwestycje musza zapewnić wyższą stopę zwrotu. To doskonale pokazuje, że selektywność nie jest łatwa. Wątpię więc, czy państwo będzie to robić lepiej, ale jestem pewny że przy większych stratach.
Przykłady autorów (np. samorządowe inwestycje infrastrukturalne i eksport oraz inwestycje zagraniczne) sugerują na dość popularne i nośne społecznie podejście do selektywności i wysoki poziom ogólności pomysłów. Przykłady chyba nie są zbyt udane, ponieważ akurat dwie pierwsze sfery rozwijają się dość dobrze w ostatnich latach. W przypadku inwestycji zagranicznych, to wolałbym wpierw zobaczyć dyskusję, do jakiego stopnia warto jednostkową inwestycję wspierać.
Dla mnie jako ekonomisty, dyskusja o roli państwa w gospodarce to istna gratka. Zawsze z dużą ciekawością ją śledziłem. Nie ma co ukrywać, że makroekonomia nie wypracowała jednego idealnego wzorca, a na dodatek konsekwencje kryzysu finansowego pokazały jak wiele dotychczasowych prawd wiary trzeba zrewidować. Martwi mnie tylko nagły zwrot w sposobie myślenia w środowisku ekonomistów, bankowców i przedsiębiorców. Mogę mieć tylko nadzieję, że ich obecna uwaga skierowana na rolę państwa przybierze kształt ciekawej dyskusji o naszym modelu gospodarki wolnorynkowej, a zainteresowanie wyjdzie poza szukanie kozła ofiarnego oraz doraźne szukanie ratunku w dobie kryzysu.
Poniższą polemikę i opinie do kwestii zawartych w artykule „Ryzykowana terapia stopami” zamieszczam z dość dużym opóźnieniem, przez co tekst traci nieco ze swej świeżości. Próbowałem tekst opublikować w tym samym dzienniku, w którym zaprezentowano artykuł, ale nie miałem żadnej odpowiedzi od redakcji. Szkoda, bo czytelnikom warto by było przedstawić nieco inne spojrzenie na przedstawione przez autorów problemy i pomysły.