Tytuł pozornie jest prowokujący i przewrotny. Ale tylko pozornie. Poddanie się decyzji UE w sprawie stoczni i kilka wydarzeń natury politycznej oraz zbliżająca się rocznica wyborów czerwcowych, wywołały istną lawinę dyskusji, żalów i pretensji wszystkich przeciwko wszystkim w sprawie losów trzech dużych polskich stoczni. Z przykrością powiem, że takiego koncertu cynizmu, niewiedzy i lęku przed polityczną odpowiedzialnością oraz dziwnie postrzeganego ekonomicznego patriotyzmu jeszcze nie widziałem. Okazało się, że wszyscy chcieli dobrze i nikt nie ponosi odpowiedzialności za obecną sytuację stoczni. Politycy i media wskazują jako winnych dawnych lub obecnych premierów i ministrów lub rzekomo niewdzięczną Unię Europejską. Nikt nie ma odwagi rzetelnie spojrzeć na sytuację finansową naszych stoczni. Proponuję spojrzeć do wydawnictwa Monitor Polski B na wyniki stoczni i zadać sobie pytanie jakim sposobem nasze stocznie maja tak złe wyniki i to pomimo rzeki państwowej pomocy finansowej i politycznego nadzoru, który utrzymywał stocznie z dala od reguł rynkowych i racjonalnych decyzji. Pytanie można postawić jeszcze inaczej. Jak to jest że właśnie mija okres świetnej koniunktury, a nasz sektor stoczniowy ma fatalne wyniki. Przecież politycy nie zabraniali podpisywać dobrych kontraktów i wykorzystywać koniunktury.
W rzeczywistości stoczniowcy powinni być politykom wdzięczni za to, że utrzymywali sektor stoczniowy w takiej skali przez całe lata. Stocznie powinny były przejść już wiele lat temu poważną restrukturyzację, które (nie ma tego co ukrywać) z dużym prawdopodobieństwem skończyłaby się poważną redukcja mocy produkcyjnych, ale i najprawdopodobniej lepszą kondycją finansową. Do polityków można mieć żal o to, że zabrakło im w przeszłości odwagi w efekcie czego stocznie przechodzą obecnie drastyczne dostosowanie się do rzeczywistości. Można by je nazwać: „bezwarunkowe”. Proces ten mógł być rozpisany na lata przy zachowaniu lepszej pozycji negocjacyjnej wobec inwestorów i z większym szacunkiem dla pieniędzy podatników.
By dobrze zrozumieć problemy stoczni i narodowo-polityczną otoczkę wokół nich, warto przeczytać opinie, analizy i programy restrukturyzacyjne wyprodukowane w minionych latach. Ja oprę się na „Strategii dla sektora stoczniowego w Polsce w latach 2006-2010” z III kw 2006. Dokument ten jest niezwykle reprezentatywny dla innych tego typu strategii i programów dla sektora stoczniowego a na dodatek ma walor świeżości i był przedmiotem sporu z UE. To co uderza w programie i w wypowiedziach ludzi związanych z sektorem zawodowo czy emocjonalnie, to niezwykła wiara że sektor stoczniowy się odrodzi i przyczynia się do rozwoju ekonomicznego Polski. Jednak w samej Strategii, jak w soczewce, skupia się z trudem ukrywana niemoc i lęk przed decyzją. Dokument przygotowano po kilkunastu latach nowej rzeczywistości ekonomicznej i niepowodzeniu wcześniejszych programów. Za każdym razem założeniem programów było przywrócenie rentowności i samodzielności finansowej. Przez tą ostatnią należy rozumieć możliwość inwestowania, utrzymanie działalności w okresach dekoniunktury oraz płynność finansową. A wszystko to w ramach dozwolonej w UE pomocy i ochrony przed, w sporym stopniu, niezbyt uczciwą konkurencją stoczni azjatyckich. Żaden z tych celów nie został osiągnięty do dzisiaj i to pomimo opieki państwa i minionych kilku lat świetnej koniunktury. Jedną z zalet opieki państwa było nie tylko wsparcie finansowe ale i prawne, gdyż np. program obejmujący pierwsze lata bieżącej dekady bronił stocznie przed postawieniem w stan upadłości.
Grupa Stoczni Gdynia za dwa ostatnie lata (mam na myśli opublikowane w MP B wyniki za lata 2006-2007) ma ujemny kapitał. Stocznia Szczecińska kapitał w latach 2006-2007 miała dodatni, ale uległ on zmniejszeniu, a na dodatek w obydwu latach miała stratę netto. Obydwa podmioty miały stratę już na poziomie sprzedaży, co mówi samo za siebie oraz stanowi świetną ocenę skuteczności programów. Bo nie ma co ukrywać, że w proponowanej skali programy nie mogły być skuteczne. W zależności od przyjętych wskaźników mierzenia efektywności produkcji czy wydajności dość poważnie odstajemy od średniej dla stoczni europejskich. Wg wartości euro z tony przeliczeniowej nasza produkcja była niemal dwukrotnie mniejsza, a w przypadku produkcji na zatrudnionego było jeszcze gorzej. Jesteśmy słabsi technicznie.
Tymczasem omawiany program robi wrażenie jakby pisany był w innej rzeczywistości. Jeden z poważniejszych grzechów, to przekonanie że Polska musi mieć przemysł stoczniowy, jakby za wszelką cenę i w dotychczasowym rozmiarze. Taki sen o potędze. Wg Strategii zakłady miały utrzymać profil działalności i mierzoną przychodami wielkość produkcji (ponad 3 mld zł rocznie). Z drugiego założenia strona polska i tak potem rezygnowała (redukcja mocy o blisko 30%) a pierwszy był jednym z tematów spornych z UE. Moim zdaniem urzędnicy UE słusznie zwracali uwagę, że celem restrukturyzacji nie może być utrzymania działalności stoczniowej dla niej samej, ale poprawa sytuacji finansowej i odzyskanie zdolności terminowego regulowania zobowiązań. Dodatkowo, wg UE strona polska ograniczała pole manewru dla przyszłych właścicieli.
Standardowym punktem tego typu programów jest przekonanie, że sektor musi dalej działać, bo daje zatrudnienie (blisko 15 tys. osób), zatrudnienie w firmach kooperujących (szacunki bardzo rozbieżne, ale w Strategii podano 50 tys, osób) i zapewnienie tym firmom stabilnego rozwoju oraz przyczynia się do rozwoju myśli technicznej. Problem w tym, że na tej zasadzie można bronić każdego. Czy górnictwo i hutnictwo też mieliśmy utrzymywać na poziomie wydobycia/produkcji sprzed dwudziestu lat, tylko po to by nikogo nie skrzywdzić. Kto by za to płacił i ile. Wg UOKiK programy pomocy stoczniom w okresie V 2004 – VII 2008 sięgnęły kwoty 8,5 mld zł. Wg tzn. ekwiwalentu dotacji (bo część pomcy to gwarancje itp.) było to niemal 1,5 mld zł. Warto było? Moim zdaniem koszt był zbyt duży, szczególnie biorąc pod uwagę formę restrukturyzacji jaką wymusiła na nas UE. Trzeba niestety przyznać, że sami prowokowaliśmy konflikt. Zasady udzielania pomocy publicznej w ogóle, jej cel i pomocy dla sektora stoczniowego, były nam znane i korespondencja pomiędzy nami a UE polegała na tym, że udawaliśmy że nie wiemy o co chodzi, grając na zwłokę, wierząc że UE nie zdobędzie się na tak drastyczne kroki. I tak graliśmy w ciuciubabkę co najmniej od chwili wejścia do UE. Warto zwrócić uwagę, że zarzutami pod naszym adresem były m.in. udzielanie pomocy publicznej bez osiągnięcia deklarowanego w programach celu i marnotrawienie publicznych pieniędzy. Można oczywiście bez końca spekulować czy mogło być inaczej, że nie umieliśmy walczyć metodami politycznymi o swoje racje (np. spór o kwalifikację wsparcia przez KUKE), że źle wynegocjowaliśmy traktat akcesyjny itd. Jeżeli jednak ktoś zada sobie lekturę dokumentów restrukturyzacyjnych, efektów tych działań, wyników finansowych stoczni to zda sobie sprawę, że co najwyżej moglibyśmy przedłużyć okres marnego żywota naszych stoczni. Czytając strategie miałem wrażenie, że sami autorzy nie wierzyli w jej skuteczność. Tak naprawdę, problemy finansowe (wsparcie) to kwestia drugoplanowa. Nie jesteśmy po prostu w stanie pod względem technologicznym, asortymentowym (typy statków) i wydajności, sprostać konkurencji. Każde poważniejsze publiczne zasilanie i nadzór pozwala co najwyżej przetrwać w średnim terminie.
Wracając na moment do roli sektora stoczniowego, w strategii powoływano się na udział w eksporcie i zwracano uwagę na jego rolę jako nośnika postępu technicznego. Zwracam uwagę, że w Polsce w minionych kilkunastu latach rozwijały się inne sektory przemysłowe które bez innowacji technologicznych nie miałyby szans. Doceniam rolę eksportu i sektorów które są wyjątkowo „eksportogenne” (m.in. stocznie; ok. 90% produkcji trafia na eksport), ale zwracam uwagę że w ciągu kilkunastu ostatnich lat udział eksport w PKB zwiększył się ponad dwukrotnie i to bez udziału stoczni i przy radykalnie mniejszym koszcie publicznym.
Na zakończenie warto zaznaczyć, że efektem decyzji UE, nie musi być zakończenie działalności stoczni statków pełnomorskich w Polsce. Majątek firm, zamówienia i umiejętności załogi w znacznym stopniu determinują ich najbliższą przyszłość. Z całą pewnością można było jednak uniknąć tak drastycznej restrukturyzacji, ale o to należy mieć większe pretensje do polityków.