Kilka spontanicznych refleksji o rynku

Ledwo wyjechałem na urlop i na rynkach finansowych tąpnęło. Po długiej nieobecności, pozwolę sobie na garść refleksji dotyczących  wybranych faktów. Na szczęście taki wynalazek jak WiFi pozwolił mi podglądać wieczorami sytuację rynkową.

Zacznę od giełdy. Czy korekta mogła zaskoczyć? Niekoniecznie. Co najwyżej jej nagłe wystąpienie i skala w krótkim okresie czasu. To co w rynkach finansowych jest drażniące, to gwałtowne zmiany nastrojów. Podważa to wiarygodność rynków, no ale taka ich specyfika i tyle. Zaznaczam, że nie należałem do tych którzy dokładnie przewidzieli to co się stało, ale zaproponuje spojrzenie, które nieco uspokoi graczy giełdowych. Mniej więcej od połowy ubiegłego roku, polska giełda poruszała się na poziomach, które można określić jako odpowiadające poprawnej wycenie firm przy założeniu prognoz tempa wzrostu dla Polski jakie dominowały w mediach w II połowie ubiegłego roku. Większość była skupiona wokół 4% PKB. W zasadzie taki błogostan trwał nawet od przełomu 2009/2010 z przerwą na krótką i skromną przecenę w II kw 2010 r. Wspomniany błogostan trwał zbyt długo. Problemy finansowe kilku krajów UE (w tym Grecji) zdawały się nie poruszać specjalnie graczy giełdowych. Może dlatego, że wierzono w skuteczność działań organów UE, może dlatego że problemy z nadmiernym deficytem finansów publicznych nie przekładają się tak łatwo i szybko na spadek koniunktury gospodarczej. Nawet doniesienia z USA o politycznych perturbacjach z podniesieniem limitu zadłużenia były dość długo ignorowane przez rynek. Nasza giełda zdawała się nie reagować nawet na rosnące wątpliwości co do utrzymania tempa PKB 4% w średnim okresie jakie dało się widzieć w komentarzach ekonomicznych od II kw tego roku. W takich okolicznościach rosło ryzyko korekty. Wprawdzie incydentalnie i dość pobieżnie korzystam z analizy technicznej, ale o ile dobrze pamiętam to niedawno nawet i Wojciech Białek z CDM Pekao również wspomniał, że okres spokoju i powolnego wzrostu trwał dość długo, co rodziło ryzyko zmiany nastrojów wobec wyczerpywania się bodźców do dalszego wzrostu. Tak więc ryzyko powinno być widoczne również poprzez analizę techniczną. Generalnie więc nasza giełda odbiegała w dość niewielkim stopniu od stanu równowagi. Utrzymanie takiego stanu byłoby poprawne, pod warunkiem że nasza gospodarka na pewno utrzymałby tempo wzrostu co najmniej 4% PKB a rysujące się od kilku miesięcy ryzyka i wątpliwości nie zmaterializowałyby się.

Gdyby mnie ktoś zapytał na przykład w maju czy czerwcu czy inwestować na giełdzie, pewnie odpowiedziałbym że jak na rozkład ryzyk, giełda nieco lekceważy zagrożenia i odkłada „oczyszczającą” korektę. Pisząc „korektę” mam na myśli skłonność rynków finansowych do odkładanej, a przez to gwałtownej reakcji na negatywne wiadomości/poprawny rozkład ryzyka. Na pewno nie wskazałbym dnia/dni korekty ani jej gwałtowności. Sądzę, że wskazałbym co najmniej kilkumiesięczny okres trendu bocznego ze skłonnością do emocjonalnych wahań w rytm napływających wiadomości gospodarczych, które dadzą nam odpowiedź co z naszą gospodarką i gospodarkami USA i UE. W efekcie rynek zdyskontowałby wiadomości gospodarcze, ale stopniowo i niekoniecznie w takim stopniu jak to zrobił w sierpniu. Dla inwestorów oznaczałoby to spowolnienia tempa lokowania w akcje czy fundusze akcyjne.

Rynek zrobił co zrobił. Że tak powiem, wziął i z nadwyżką zdyskontował negatywne informacje. W efekcie stan obecny dla polskiej giełdy to dobry poziom do długoterminowego lokowania i  – ze sporą dozą prawdopodobieństwa – do inwestowania średnioterminowego. Nawet jeśli zrealizują się prognozy pogorszenia tempa PKB do 2%-3%, to nie powinno brakować okazji do „wyjścia” z obecnej inwestycji bez straty. A co ja zrobiłem? W ubiegłym tygodniu dokonałem trzy solidne (jak na moje możliwości) wpłaty. Zbyt długo czekałem na korektę na rynku by stracić taka okazję. A lokuję w jeden z funduszy inwestycyjnych akcji, ponieważ nie mam czasu na indywidualny dobór akcji do portfela.

Podsumowując, nasza giełda z nadwyżką zdyskontowała ryzyka jakie są nam znane, a przynajmniej ich większość. Zarysowana na wstępie pewna złość na gwałtowną reakcje indeksów giełdowych w I połowie sierpnia, nie wynika bynajmniej z tego bym się na rynek „pogniewał”. To nie to. Wiedziałem, że tej skali i gwałtowności korekty stają się przedmiotem zainteresowania mediów, które niepotrzebnie straszą obywateli rynkiem finansowym. I nie pomyliłem się. W następnych dniach przez media przeszły informacje jakże to emerycie stracili w OFE wskutek korekty.

Dwa pozostałe krajowe rynki, czyli walutowy i długu, nie uległy panice, co warto podkreślić. Biorąc pod uwagę wycenę złotego opartą na makroekonomicznych fundamentach, to obecnie złoty jest nadmiernie osłabiony o jakieś 10%. Przypominam, iż biorąc pod uwagę ograniczone możliwości takiego makroekonomicznego szacunku, należy podaną skalę odchylenia traktować jaką wartość przybliżoną. Spora część tego odchylenia miała już miejsce wcześniej i sierpniowe tąpnięcie na giełdach odpowiada za skalę osłabienia, co najwyżej w połowie, a więc dość niewiele. Porównując zmiany na rynku walutowym do zachowania WIG czy WIG20, nie odnoszę wrażenia by krajowy rynek walutowy chciał dorównywać skalą paniki naszej giełdzie.

Odmiennym tematem jest CHF. Nie zamierzam dorabiać komentarza do tego co rynek zrobił z CHF. Pocieszeniem się jednak, że w piątek gracze rynkowi chyba się w końcu zorientowali iż CHF osiągnął absurdalny poziom, a być może jest to reakcja jedynie na poprawę nastrojów na światowych giełdach w czwartek i w piątek. Kurs CHF (wg tabeli NBP) spadł z 3,96 w czwartek, do 3,79 w piątek, czyli ok.  4%. To sporo jak na jednodniową zmianę.

Swoją drogą, luźno rzucony pomysł przez przedstawiciela banku centralnego Szwajcarii by powiązać kurs CHF z EUR jest wart rozważenia, pomimo iż był rzucony w przestrzeń medialną na postrach. Przez długie lata relacja tych dwóch walut była dość stabilna i międzynarodowy rynek walutowy postanowił to radykalnie zmienić wciągu kilku miesięcy, nie krępując się przy tym makroekonomicznymi realiami. Nie należę do ekonomistów, którzy z uporem są gotowi bronić rynkowych graczy, stąd pomysł z powiązaniem walut wart będzie rozważenia w przypadku gdyby rynek miał doprowadzać do takich anomalii częściej.

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Rynek finansowy. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.