Obejrzałem całe spotkanie ekonomistów, organizowane przez PiS. Mimo iż materiał dostępny na stronie PiS to ponad trzy godziny oglądania i słuchania, to jednak polecam każdemu kto zainteresowany jest poziomem debaty ekonomicznej w Polsce. Polecam, bynajmniej nie dlatego że debata była jakimś ekonomicznym delikatesem. Jeżeli ktoś miał wątpliwości co do powodów nieobecności L.Balcerowicza, to po zapoznaniu się z nagraniem, nie będzie miał żadnych.
Formalnie debata miała być poświęcona ocenie najnowszych propozycji ekonomicznych PiS. W rzeczywistości jednak w debacie mało kto się do programu odnosił. To dość ciekawe, bo program PiS, „Alternatywa”, jest charakterystycznym dla partii opozycyjnych, populistycznych zestawieniem obietnic i szerzeniem wiary, że nikomu nic się nie zabierze, za to sporo wielu grupom sporo się da. Da w postaci ulg i szerokiej rzeki państwowych pieniędzy. A wszystko to za 11 mld zł ściągniętych z sieciowych marketów i banków oraz bez przejmowania się obecnym deficytem finansów publicznych. Zainteresowanych oczywiście odsyłam na stronę internetową PiS, gdzie program jest dostępny.
Tak naprawdę zamiast debaty mieliśmy osobiste popisy poszczególnych mówców. Dominowała krytyka rzeczywistości i polskich dokonań z ostatnich ponad dwudziestu lat. Debata zaczęła się od oceny polskich przemian w wykonaniu pewnej pani profesor (nazwiska podawać nie będę). Zestaw półprawd i tendencyjnych ocen. Na pytanie prowadzącego debatę czy ktoś chce sprostować ocenę polskich przemian, ku mojemu zdziwieniu nie zareagował nikt. Dopiero później kilka osób, przy okazji zabrania głosu, ostrożnie wprowadziło pewne poprawki. Niemal każdy z mówców skupił się w zasadzie na prezentacji własnego intelektu i chęci pokazania wyjątkowej przenikliwości swojego umysłu i niemniej wyjątkowej (w swojej ocenie) wiedzy. Ekonomiści, jak politycy, potrafili tylko krytykować. Raziła dominująca niezwykła ogólność ocen, nadmierne filozofowanie i unikanie podania sprecyzowanych wniosków. Doszło do tego, ze nikomu na sali nie przeszkadzało że wszyscy chcą obniżenia podatków, przy jednoczesnej aktywniej roli państwa, która z konieczności przybierać by miała formę rozdawanych ulg, dotacji itd. Podobnie jak w programie PiS nie rozmawiano czy aby można zracjonalizować wydatki sektora państwowego. Widać było, że i zebrani ekonomiści chcieli zyskać akceptację widzów, więc unikali ocen i wniosków przykrych dla ucha obywateli. W sumie dowiedziałem się więc, że można szerokim gestem prowadzić społeczne programy, finansować inwestycje i zmniejszać obciążenia finansowe. A ryzyko deficytu czy wzrost zadłużenia? Nikt się tym nie przejmował. O deficycie wspominano, ale można było odnieść wrażenie że to niedobry D.Tusk go wywołał, nie wiadomo zresztą dlaczego i jak. Czyli że to deficyt, ale jakiś inny.
Tradycyjnie oberwało się UE. Za co? Za wszystko, bo to teraz w modzie. Idei UE broniła tylko jedna osoba. Adam Glapiński, ekonomista notabene długie lata związany z PiS. Powiedział fantastyczne słowa, że korzyści ekonomiczne wynikające z wejścia do UE są niemal bezprecedensowe w naszej historii.
Po debacie widać było jak silne są wątki patriotyczne w polskiej myśli ekonomicznej. Okazało się, że zniszczyliśmy polski przemysł, że banki są zagraniczne, że nie mamy dużych znanych na świecie przedsiębiorstw i że jesteśmy tanią siła roboczą dla innych państw. Zaledwie jeden z zaproszonych gości bronił (zresztą krótko) polskich dokonań w jednym z punktów, ale nie miał siły lub ochoty walczyć z pozostałymi mitami. Wątek patriotyczny jest modny w ostatnim czasie, ale ci którzy go propagują nie potrafią wykazać co jest na przykład złego z takich a nie innych rozwiązaniach. Skoro niedobre zagraniczne banki nie chcą rzekomo finansować polskiej gospodarki , to wpierw wypadałoby to racjonalnie udowodnić, a potem wykazać jak bardzo wciskałyby do przedsiębiorstw kasę banki polskie, gdyby to one dominowały w gospodarce.
Z przykrością muszę powiedzieć, że wielu z dyskutantów prezentowało bardzo małą wiedzę z zakresu najnowszej historii gospodarczej Polski i elementarnych faktów. Raziła też tendencyjność w argumentowaniu swoich myśli. Co najmniej dwójka profesorów odnotowała fatalne wpadki merytoryczne. Pewna pani profesor deklarując swoją antypatię do idei OFE, najwyraźniej nie do końca rozumiała o co w tym chodzi i ostro naginała interpretacje faktów do udowadniania swoich myśli. Znany profesor nie rozumie polityki pieniężnej. Zgroza.
Jako żywo, wczorajsza debata przypominała dawne polskie sejmikowanie. Na tym tle publiczna ostra dyskusja o OFE (przy okazji zmniejszenia transferów) w gronie: rząd i grupa ekonomistów, to po prostu ekonomiczny delikates. I chyba już wiem dlaczego wtedy grono dyskutantów było wtedy bardzo skromne.