EUROdylemat

W ostatnich dniach powróciliśmy w Polsce do pytania: przyjąć czy nie, euro? Powróciły natychmiast stare podziały i stare argumenty. W dyskusji o euro chyba nie posunęliśmy się dalej niż byliśmy. Polityczne spory, targi i dyskusje w grupie krajów UE, przyczyniły się do pogorszenia wizerunku UE w oczach części społeczeństwa, a szczególnie eurosceptyków.

Sam jestem ….. no właśnie, jako to nazwać? Nie ukrywam, że jestem zwolennikiem idei wspólnej Europy i wspólnej waluty. Euroentuzjasta to może słowo już trochę niemodne, któremu eurosceptycy przylepili negatywny wydźwięk. To ktoś – wg eurosceptyków – kto ślepo i bezkrytycznie wierzy w ideę wspólnej Europy. W takim razie, nazwę się euro realistą i zwolennikiem idei UE. To samo dotyczy przyjęcia wspólnej waluty. Wolałbym jednak by przyjęcie euro nie było wynikiem politycznych tricków, ale wynikało z poparcia większości obywateli. Niestety jak na razie wg sondaży i politycznych sympatii, widać że pomimo iż taka większość istnieje, to nie jest ani silna ani trwała.

O przyjęciu wspólnej waluty rozmawiać trudno. Euro to nie tylko bilans wad i korzyści makroekonomicznych, ale to również kwestia społeczna i polityczna. Dyskusja jest tym trudniejsza, że większość przeciwników przyjęcia euro i generalnie eurosceptyków, stara się raczej straszyć Unią Europejską i wspólną walutą oraz bardzo często kreuje lęki oparte na niewiedzy. Problem z przedstawicielami środowisk eurosceptycznych jest taki, że na ogół unikają oni uczciwej merytorycznej dyskusji o euro oraz świadomie manipulują faktami. Oczywiście można być przeciwko przyjęciu euro. Mamy demokrację i każdy ma prawo do własnego zdania. Od siebie dodam, że Polska może być w UE i nie przyjmować euro (pomijam tutaj nasze zobowiązanie przyjęcia wspólnej waluty, bez podania terminu). Z makroekonomicznego punktu widzenia nie sposób udowodnić, że kraj z UE który nie przyjmie wspólnej waluty skazany jest na porażkę ekonomiczną. Euro jako projekt ekonomiczny oraz polityczny, ma moim zdaniem dodatni bilans ryzyk i korzyści.

Można teoretycznie przyjąć, że społeczeństwo powinno samo powinno dojrzeć do powiedzenia „tak” wspólnej walucie. Można sobie również teoretycznie wyobrazić sytuację, kiedy poziom integracji będzie już tak silny, a wzniecane lęki okażą się nieprawdziwe, że społeczeństwo będzie postrzegało odrębną krajową walutę jako utrudnianie życia. Część przedsiębiorców już doszła do tego etapu. Jednak ryzykiem takiego podejścia jest zorientowanie się już grubo po fakcie, kiedy grupa innych państw będzie w innym miejscu.

Gdy my dyskutujemy kiedy przyjąć euro, Europa doszła do momentu, kiedy zaczęto sobie zadawać pytanie co dalej ze strefą euro? Co dalej z integracją ekonomiczną? Kryzys ekonomiczny i problemy z wypracowaniem kompromisu w sprawie składek na wspólnej kasy i ich dystrybucji pokazują, że ustalanie kompromisu w gronie dwudziestu  kilku państw jest coraz trudniejsze. Tym trudniejsze, że nadal większość z państw członkowskich należących do UE, ma dość – rzekłbym – cwaniackie podejście do idei UE. Liczy się to ile można z UE wyrwać dla siebie w jak najkrótszym terminie. Co ma do tego strefa euro? Przyjęcie wspólnej waluty to kolejny etap ekonomicznej integracji i kraje z tego grona sygnalizują kontynuowanie idei integracji w krajach strefy euro, skoro w szerszym gronie coraz trudniej się podejmuje decyzje. Byłaby to taka unia w unii, która z biegiem czasu mogłaby przejąć ideę integracji i wtedy nasi politycy staną przed poważnym wyborem co dalej?

 

Z makroekonomicznego punktu widzenia można dyskusję o euro sprowadzić do szermierki na makroekonomiczne teorie o zbieżności cykli koniunkturalnych, stopach procentowych, zmianach cen (inflacja), kosztach długu publicznego, inwestycjach zagranicznych czy poziomie przy jakim powinniśmy wymienić złotego na euro. Taka dyskusja o ile jest potrzebna, to mało strawna dla przeciętnego Polaka. Proponuję spojrzeć na przyjęcie euro z innej strony. Nasz lęk przed kolejnym krokiem w integracji wynika po części z tego, iż nie uświadamiamy sobie tego co wokół nas zaszło od 1989 r. a szczególnie od 2004 r. (wejście do UE). Nasza gospodarka pokazała wysoką zdolność adaptacyjną do zmieniających się warunków. Integracja polskiej gospodarki po 1989 i 2004 również był obarczona ryzykiem. I to ryzykiem znacznie większym, niż ewentualne krótkoterminowe ryzyko wynikające z dopasowania się gospodarki do konsekwencji wynikających z przyjęcia nowej waluty.

W niektórych opracowaniach dotyczących konsekwencji integracji podaje się przykład Portugalii, jako przeczący korzyściom z wejścia do UE i przyjęcia euro. To bardzo nieuczciwy wniosek. Wejście do strefy euro to danie komuś szansy. Czy ją wykorzysta czy nie, to już sprawa obywateli i władz danego kraju. Warto przy tej okazji podkreślić, że wejście do UE czy strefy euro nie zdejmuje odpowiedzialności za stan gospodarki z danego kraju i jego władz. Nadal niemal całość decyzji gospodarczych (poza polityką pieniężną) pozostaje w rękach każdego kraju i wybranych demokratycznie władz.

Często wyrażanymi obawami są na przykład: wzrost cen, przeniesienie konsekwencji kryzysów gospodarczych, kontrola wskaźników makroekonomicznych czy budżetu przez jakiegoś super nadzorcę reprezentującego strefę euro czy UE (np. niedawny protest w czasie obrad jednej z komisji sejmowych). Polska już od dawna ponosi konsekwencje zmian cen na rynkach europejskich i światowych. Posiadanie własnej waluty czasami częściowo i krótkoterminowo nas przed tym chroni, a czasami stanowi dopalacz cenowy (o czym się często zapomina). Konsekwencje kryzysów gospodarczych przenoszą się i będą przenosić bez względu na to czy przyjmiemy euro czy nie. W tych przypadkach posiadanie własnej waluty ma tyle samo zalet co i wad. Głównym czynnikiem neutralizującym podatność na kryzysy jest silna i sprawna wolnorynkowa gospodarka z racjonalnym udziałem czynnika państwowego. A odpowiedzialności za naszą gospodarkę nikt z nas nigdy nie zdejmie. Politycy z UE niestety też nie.  Pozostają jeszcze wskaźniki makroekonomiczne wymagane przez UE i w przyszłości jeszcze silniejsza kontrola państw strefy euro (a raczej konsekwencja, której do tej pory brakowało).   Większość z tych wskaźników to wskaźniki o charakterze granicznym (np. maks. deficyt finansów publicznych czy zadłużenie), po  których możemy już mówić o gospodarce w kryzysie albo o wysokiej podatności na kryzys. I  w naszym interesie jest nieprzekraczanie tych granic. Część z nich zresztą jest zapisana w naszych aktach prawnych. Pewną nowością jest pomysł państw strefy euro by uchwalany budżet państwa członkowskiego podlegał akceptacji pozostałych państw członkowskich. To m.in. przeciwko temu protestowali młodzi ludzie z jednej z organizacji tzw. narodowców, którym udało się dostać na posiedzenie komisji sejmowej w ubiegłym tygodniu. Przed kamerą dziarsko protestowali przeciwko kontroli polskiego budżetu przez UE czy węższe grono. Dość często podobnie wypowiadają się politycy nieukrywający swojej podejrzliwości pod adresem UE. To spora manipulacja, bo o ile pomysły takie na forum UE faktycznie się pojawiły, to nie dotyczyły wpływu na strukturę dochodów i wydatków państw członkowskich, a chodziło o zapobieganie postępujących po sobie potężnych deficytów budżetowych państw członkowskich. Celem było (jest) wypracowanie formy kontroli i wymuszenia poprawy stanu finansów publicznych w przypadku gdy dany kraj członkowski sam je lekceważy i zaczyna zagrażać pozostałym członkom UE czy strefy euro. Celem jest odrobienie lekcji jaką dała Grecja i kryzys gospodarczy.

Nie wiem czy nie większym problemem niż efekty ekonomiczne zmiany waluty na euro jest opór natury emocjonalnej. Własna waluta traktowana jest jako jeden z filarów niepodległości państwa i pewna granica po przekroczeniu której nie ma już powrotu. Co do zasady dokumenty UE nie zabraniają wyjścia z UE czy powrotu do narodowej waluty. Nie jest to jednak łatwa i prosta ścieżka, a przede wszystkim nikt do tej pory jej nie praktykował.

O ile więc jestem zwolennikiem wejścia do strefy euro, to nie narzucałbym obecnie terminu i nie stawiałbym sprawy na zasadzie: im szybciej tym lepiej i za wszelką cenę. Stan gospodarki i tak musimy poprawić. Bez względu na to czy przyjmiemy euro czy nie. Wolałbym, żeby euro było przyjmowane przy wsparciu większości sił politycznych i akceptacji silnej większości społeczeństwa.

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opinie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.