Zapowiedziana przez rząd w ostatnich dniach nowelizacja budżetu nie była w zasadzie żadnym zaskoczeniem dla ekonomistów i rynku finansowego. Jeszcze w II poł. ubiegłego roku część ekonomistów wskazywała że założenie są zbyt optymistyczne. Moim zdaniem były one wtedy poprawne, jak na wiedzę jaką mieliśmy o gospodarce i jej perspektywach w połowie roku (założenia makroekonomiczne). Z punktu widzenia ryzyka potencjalnej nowelizacji założeń makroekonomicznych w trakcie 2013 r., poprawianie projektu budżetu jesienią nie miało raczej sensu. Zapewne rząd również z przyczyn politycznych wolał nie ruszać tematu. Warto przy tej okazji przypomnieć, że większość poważnych ekonomistów w połowie ubiegłego roku, swoimi prognozami nie odbiegała od tych wpisanych do projektu budżetu. Ekonomiści mają jednak tą przewagę, że mogą stale korygować swoje prognozy w miarę napływających nowych informacji i aktualizacji prognoz przez międzynarodowe instytucje.
Analiza wydatków i przychodów budżetowych w 2013 r. już po kilku miesiącach pozwalała na ocenę, że deficyt może być większy o 10-20 mld zł. Z każdym kolejnym miesiącem prognozy oddalały nas od niższej kwoty w stronę drugiej. Słabsze niż zakładano tempo PKB oraz słaby popyt krajowy, nie pozwalają na realizację założeń budżetowych po stronie wpływów (wpływy podatkowe), a możliwości redukcji wydatków są dość ograniczone.
Stanęliśmy w obliczu trudnej sytuacji. Już trzy lata temu zadłużenie sektora publicznego przebiło pierwszy próg określony w ustawie o finansach publicznych, czyli 50% (dług/PKB). Teraz ocieramy się o kolejny próg, 55%. Taka sytuacja powoduje, że zgodnie z ustawą w kolejnym roku relacja deficytu budżetowego do dochodów nie może być gorsza od tej z roku wcześniejszego. Wobec powyższego sytuacja jest wysoce niezgrabna, ze względu na bardzo ograniczone pola manewru. Można próbować ograniczyć wydatki (np. przenieść niektóre zadania na kolejny rok) oraz pozostałą część powiększonego deficytu finansować dodatkowym zadłużeniem. Istnieje teoretycznie możliwość wykonania takiego manewru bez zawieszania warunku i wielkości deficytu w kolejnym roku (warunek po przekroczeniu pierwszego progu) i bez przekroczenia zadłużeniem drugiego progu, ale to już zbyt duże ryzyko. Wydaje się, że chyba nie obejdzie się bez zawieszenia warunku obowiązującego po przekroczeniu pierwszego progu.
Po raz kolejny dostajemy ostrą lekcję i ostrzeżenie, że nasze finanse publiczne nie są przygotowane nawet na średnioterminowe okresy słabej koniunktury. I nie chodzi tylko o okresy kryzysowe, które z natury rzeczy stanowią w pewnym stopniu zaskoczenie i skutkują deficytem finansów publicznych. Finanse publiczne reagują deficytem w okresach niskiego wzrostu PKB lub nawet w trakcie łagodnego przejścia ze średniego dla Polski tempa wzrostu do niskiego (jak obecnie).
Politycy, jak sądzę, świetnie o tym wiedzą. Niestety bycie szczególnie politykiem opozycyjnym zdaje się zwalniać z odpowiedzialności. Praktycznie nasza dotychczasowa ochrona przed wzrostem deficytu finansów publicznych (w tym budżetu centralnego) i zadłużenia (z powodu finansowania deficytu) sprowadzała się do tej pory do ograniczania tempa wzrostu wydatków (reguła wydatkowa) i doraźnych decyzji mających na celu tymczasowe wstrzymanie wydatków czy szukanie dodatkowych źródeł dochodów. Decyzje te z matury rzeczy mają charakter doraźny i zazwyczaj wzniecają za każdym razem spore polityczne zamieszanie, co nie ułatwia ich podejmowania. Konsekwencją takiego podejścia jest szukanie takich sposobów na powstrzymanie narastania deficytu i zadłużenia, które zmniejszają konfliktu z opozycją i/lub nie wymagają zmiany ustaw. W efekcie kryterium efektywności niekoniecznie jest podstawowym przy szukaniu sposobów na zmniejszenie deficytu.
Jakąś formą obrony są progi zadłużenia do PKB (50%, 55%, 60%) i wymogi związane z ich przekroczeniem. Ale pełnią one rolę granicy, przed wejściem w obszar określony jako ryzykowny dla finansów publicznych i jednocześnie dla gospodarki. Stąd jako ciekawe warto określić pomysły ministerstwa finansów na reguły wydatkowe, przedstawione kilka tygodni temu. Szkoda tylko, że reguły wydatkowe omówiono tylko w gronie ekonomistów. Media nie uważały za stosowne zainteresować tematem obywateli. Nie chodzi nawet o tłumaczenie mechanizmów zaproponowanych reguł, ale zainteresowanie i zaszczepienie odpowiedzialności.