Każda finansowa wpadka obywateli póki jest jednostkowa (lub ograniczona do relatywnie małej grupy) i nie rodzi poważnych skutków społecznych może być rozpatrywana indywidulanie. W przypadku kredytów w chf, dalsze działanie zależy od odpowiedzi na pytanie z czym mamy do czynienia? Z problemem małej grupy ludzi czy właśnie z problemem o szerszym zakresie i poważnych skutkach społecznych i gospodarczych. Kolejny problem to pytania, czy problem ma państwo czy instytucje finansowe i czy zmiana jakiej byliśmy świadkami (dotychczasowe zmiany kursu CHF) mieszczą się w pojęciu : wykraczające poza możliwość przewidzenia. I ostatnie już pytanie to: czy państwo powinno interweniować w obronie obywateli, gdy banki nie podejmują działań zmierzających do ulżenia swoim klientom.
Niewątpliwie mamy do czynienia z sytuacją niecodzienną i raczej trudną do przewidzenia. Przeciętny obywatel który brał kredyt kiedy chf był w przedziale 2-2,5 (przykładowo) nie mógł przewidzieć kursu na poziomie 4,5 czy 4,2. Tymczasem taki kurs stawia zadłużone gospodarstwo domowe w zupełnie innej – trudniejszej – sytuacji. Kurs ten jest też zaskoczeniem dla bankowców, skoro już wcześniej pojawiła się kwestia zbyt niskiego zabezpieczenia w relacji do zadłużenia.
Wątpię jednak by problem urósł do rangi społecznego. Opinii publicznej (i mnie też) nie są znane dokładne dane dotyczące sytuacji finansowej rodzin zadłużonych w chf. Pewne światło dają opublikowana niedawno badania ośrodka analitycznego Polityka Insight. Obraz przeciętnego gospodarstwa zadłużonego w chf nie wskazuje bynajmniej żebyśmy mieli do czynienia ze społecznym problemem. Cześć z tym gosp. domowych po prostu zrezygnuje przejściowo z niektórych przyjemności życiowych. Trudno też uwierzyć by wszyscy frankowicze byli zupełnie nieświadomi ryzyka walutowego i konsekwencji zmienności kursów walutowych.
Trzeba też pamiętać, że część frankowiczów przez długi okres miała mniejsze obciążenia finansowe niż zadłużeni w krajowej walucie. Dzięki czemu frankowicze nabyli dobra materialne (w tym w niektórych wypadkach zbyt dużą powierzchnię mieszkaniową) lub usługi. Mogę więc przyjąć, że teraz przyszedł gorszy moment i trzeba przejściowo z czegoś zrezygnować lub się pozbyć.
Frankowicze nie są bynajmniej jedyną grupą poszkodowaną ekonomicznie. Wielu z nas ponosi konsekwencje swoich wyborów, które okazały się nietrafne (inwestycje, źle wybrany zawód, nieudany biznes itd.). Czy tym ludziom państwo też ma dawać rekompensaty? Że już nie wspomnę o ofiarach Amber Gold czy tych którzy inwestowali w akcje (m.in. poprzez TFI w I poł. 2007 r.). Nikt nam tez nie gwarantuje pracy do emerytury (z dnia na dzień możemy stanąć w tragicznej sytuacji). Gdy ją utracimy państwo nie zapewnia naw wsparcia na poziomie wcześniejszego wynagrodzenia. Im więcej będę podawał przykładów, tym bardziej sytuacja większości frankowiczów będzie budziła mniejsze współczucie.
Wobec powyższego państwo nie powinno pomagać wszystkim na tych samych zasadach. Nie ma jednak wątpliwości, że utrzymanie chf na poziomach wyższych od obecnego (5, 6??) powoduje problemu społeczny i finansowy (system bankowy) oraz w pewnym stopniu na rynku nieruchomości. Czy już teraz mamy się na to przygotowywać? Nie panikujmy. Chciałbym jedynie by KNF, przedstawiciele sektora bankowe i politycy przeanalizowali zadłużenie w tzw. kredytach mieszkaniowych w kontekście kondycji gospodarstw domowych i skutków dla gospodarki w przypadku wzrostu kursu chf.
Banki. Ciekawe jest to, że banki zdają się pozostawać niewzruszone. Gdyby frankowicze byli zagrożeniem dla ich funkcjonowania i prognozowanych wyników, bankowcy szybko zażądali by programu pomocowego, co już zrobili kilka lat temu przy okazji światowego kryzysu. Wygląda na to, że banki na chwilę obecną nie obawiają się specjalnie o zwrot pieniędzy pożyczonych klientom. Czyżby to wynikało z analizy sytuacji finansowej klientów? Generalnie sytuacja jest zabawna, denerwują się frankowicze, denerwują się politycy a bankowcy zachowują zimną krew i niewzruszone emocje.
O ile politycy mniej lub bardziej szczęśliwie chcą pomóc frankowiczom lub wymyśleć cokolwiek, to reakcja banków jest nieco niepokojąca. Być może w zaciszu bankowych gabinetów trwają dyskusje i narady, to przed kamerami i mikrofonami zachowywany jest spokój. Niestety oficjalnie banki nie mają nic do zaproponowania, a po cichu niektóre z nich zabezpieczało się przed utratą korzyści przez zafixowanie stopy procentowej na poziomie 0 przy spadku stawek LIBOR poniżej tej wartości. Trudno się dziwić, że opinia publiczna odebrała to fatalnie. Klienci są wystawieni na ogromne ryzyko, a banki po cichu przed ryzykiem się zabezpieczały. Natychmiastowa reakcja mediów i polityków zniechęciła niektóre banki do takich praktyk. Nacisk opinii publicznej i polityków (w ty rządu) okazał się na tyle skuteczny, że banki zaczęły się chwalić ustępstwami na rzecz klientów. Nie ma się jednak czym chwalić, bo rezygnacja z zafixowania stopy kredytu na 0 czy rozliczanie spłat wg kursu NBP to nie jest wielkie ustępstwo, a już na pewno praktycznie żadna (bardzo niewielka) pomoc/ulga w sytuacji radykalnego skoku raty kapitału i odsetek.
Nie szokują pomysły Związku Banków Polskich. Kwestia stopy procentowej i kursu rozliczeniowego została omówiona wyżej. Propozycja rezygnacji z podwyższania zabezpieczenia to w sumie żadna łaska. Zbyt niskie zabezpieczenie to oczywiście kłopot z konsekwencjami dla wyników banków. Trzeba jednak pamiętać, że rozjazd pomiędzy wartością kredytu a wartością zabezpieczenia nie wynika z błędów klientów a z nieprzewidzenia obecnej sytuacji przez banki. Banki (no, może nie wszystkie) nie przewidziały spadku cen mieszkań i – co jest najbardziej bolesne dla LTV – skoku zadłużenia z powodu wzrostu kursu. Ten problem też już załatwiono w dużym stopniu przed kilku laty, kiedy część banków zaczęła żądać ‘dobezpieczenia’ kredytów mieszkaniowych m.in. indeksowanych chf-em. To była próba przerzucanie błędów bankowców na klientów.
Najlepszym postulatem ZBP na chwilę obecną jest pomysł indywidualnego podejścia do klientów. Wszelkie restrukturyzacje, rozciągnięcie terminu spłaty itd. Niestety brak tu szczegółów a wypracowanie jakiejś bankowej praktyki może trwać zbyt długo. Brak sugestii na rezygnacje z części spłat (np. przyjęcie górnej granicy kursu) czy po prostu częściowego umorzenia w skrajnych przypadkach. Szkoda. Moim zdaniem bankowcy powinni wypracować sposoby ratunku i dzielenia się ryzykiem w skrajnych sytuacjach ze swoimi klientami.
Nie wiem czy jesteśmy w stanie stworzyć jednolity mechanizm ratunkowy w sytuacji jak wyżej (no może jakiś to na pewno, ale czy sprawiedliwy i inteligentny??). Wbrew pozorom węgierski pomysł nie jest cudownym umorzeniem i ulotnieniem długów, ale ich rozpisaniem na instytucje i gospodarstwa domowe oraz rozciągnięciem w czasie. Mają szansę wykazać się bankowcy, ale cudów bym nie oczekiwał. A starać się warto, bo lepiej coś wymyśleć niż prowokować polityków do złagodzenia upadłości konsumenckiej, która nadal faworyzuje wierzycieli. Zresztą bez względu na obecną sytuację, upadłość konsumencka powinna być poważne złagodzona (z korzyścią dla gospodarstw domowych).