PKB jest tym czym jest i niczym innym być nie może.

Jest jakaś moda na krytykowanie PKB za to czym nie jest i być nie może. Głównie w kręgach lewicowych. Wśród zarzutów jest i taki, że wzrost PKB nie oznacza, że wszystkim jest lepiej. Lepiej w rozumieniu wynagrodzenia, jakości życia itp. Zarzut ma być reakcją na to, jakoby ekonomiści broniący wolnego rynku, twierdzili że PKB można traktować jako rzetelny miernik szczęścia obywateli. I tu jest podstawowy problem, bo jak długo interesuję się makroekonomią i sporami w tym obszarze, to nie trafiłem na twierdzenie sympatyka kapitalizmy czy (żeby brzmiało bardziej krwawo) liberalizmu, by PKB był precyzyjnym miernikiem szczęścia w danym kraju i jego rozkładu w społeczeństwa. Problem jest więc po stronie krytyków, którzy krytykują własne imaginacje.

Przypomnijmy więc, Produkt Krajowy Brutto to – w uproszczeniu – suma wytworzonych dóbr i usług. Jeżeli akcja dzieje się w kraju, w którym jest demokracja i wolny rynek, to wraz z realnym wzrostem PKB, poprawia się jakość i poziom życia co najmniej dominującej części obywateli. Można to zaobserwować analizując np. okres najnowszej historii Polski (po ’89 r.) lub przejściowe okresy dynamicznego wzrostu PKB, czyli np. lata 2015/16-2019 r. , jeżeli komuś nie chce się studiować długiego ciągu liczb.

PKB to tylko liczba. Dla ekonomistów PKB to wartość liczona już w bilionach złotych. Większość obywateli natomiast, kojarzy PKB jako tempo wzrostu rok do roku. Bywa, że w celu mierzenia poprawy poziomu życia, nominalne PKB dzieli się przez liczbą obywateli i porównuje z okresami wcześniejszymi. Oczywiście jest to uproszczenie i żaden ekonomista nie powie, że wzrost PKB per capita  (jeżeli oczywiście nastąpił) oznacza, że dokładnie o taką wartość poprawił się poziom życia i jego jakość każdego obywatela.

Dlaczego więc ekonomiści kojarzą wzrost PKB z poprawą życia? Ponieważ przy wzroście PKB poprawia się poziom zatrudnienia, rośnie siła nabywcza wynagrodzeń, państwo ma więcej pieniędzy na redystrybucję, czyli na zapewnienie podstawowych usług publicznych i działalność socjalną. Mniej czy bardziej i w zróżnicowanej formie, ze wzrostu PKB korzystają niemal wszyscy obywatele lub przynajmniej dostają taką szansę (np. każdy sam decyduje w jakim stopniu wykorzysta dostęp do edukacji).

Krytykom miary PKB per capita, proponuję nałożyć – szczególnie w okresach dynamicznego wzrostu – na zmiany PKB zmiany wynagrodzeń (bynajmniej nie tylko średniego), zatrudnienia, dostępu do dóbr publicznych, rynkowych, wyposażenia gospodarstw domowych, wyjazdów zagranicznych itd. Zależności jest ewidentna i – czy się to komuś podoba czy nie – występuje. Stąd wzięło się uproszczone utożsamianie PKB z jakością i poziomem życia, ale przy świadomości że taka miara jest potężnym uproszczeniem. Dla naukowców badających jakość życia w ujęciu materialnym, duchowym/psychicznym, zdrowotnym, poczucia bezpieczeństwa, dostępu do edukacji, kultury itd. jest to wskaźnik bezużyteczny. I nie jest to żadne odkrycie. Po prostu PKB podzielone przez liczbę obywateli, jest tylko PKB podzielonym przez liczbę obywateli. I tyle.

Na ogół to samo grono krytyków wskazuje, że należy opracować rzetelny syntetyczny wskaźnik jakości życia. I od razu możemy sobie powiedzieć, że jeżeli taki wskaźnik powstanie, to i tak nie będzie przez wszystkich akceptowany i na pewno będzie powszechnie krytykowany. Bo jak w jednej liczbie zawrzeć informację o edukacji, dostępie do sądów, kultury, poziomie zdrowia. Można dodać, jak ktoś chce, liczbę wizyt w kinie do długość oczekiwania w kolejce do kardiologa i podzielić to przez przeciętną długość życia. Tylko co to da i czy taka wartość pozwoli nam porównywać obecny poziom życia z tym sprzed 15 lat i czy pozwoli nam porównać jakość i poziom życia Polaków z Portugalczykami lub Duńczykami?

Wbrew zarzutom pod adresem ekonomistów ‘głównego nurtu’, nikt nie wmawia, że wskaźnik PKB per capita odpowiada jakości życia m.in. Polaków. Szereg instytucji, w tym GUS, dostarcza mnóstwo danych odnoszących się do rozkładu bogactwa i do jakości życia. Nie są one objęte żadną tajemnicą i często są podawane i komentowane w mediach. Mnie nurtuje inne pytanie: czy zamiast kreowania sztucznego problemu, zwolennicy szukania idealnego wskaźnika nie powinni po prostu czegoś zaproponować.

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opinie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.