Przedstawiciel RPP giełdę naszą widzi wielką.

Temat rozszerzenia interwencji NBP o GPW nie jest nowy. Incydentalnie pojawia się w przestrzeni medialnej za sprawą tego czy innego ekonomisty w kontekście obecności i interwencji naszego banku centralnego na rynku papierów udziałowych lub rozszerzenia palety aktywów tzw. rezerw dewizowych o akcje, fundusze itp. Ostatnio najczęściej wspomina chyba o tym Eryk Łon, członek RPP. Warto przyjrzeć się kilku pomysłom na jakie zwrócił uwagę bankier.pl („Łon: NBP mógłby kupować akcje z GPW i prognozować wartość indeksu WIG”, 2021-04-16). Odruchowo mam nieco dystansu do postulatów E.Łona, ponieważ dawał się już poznać jako pomysłodawca dość, rzekłbym, zaskakujących postulatów.

Nie ma co ukrywać, że warunki makroekonomiczne w jakich pełnią swoją funkcję banki centralne ulegają z dekady na dekadę istotnym zmianom i stare instrumenty, jak ustalanie poziomu rezerw i stop procentowych czy interwencje na rynku walutowym tracą na skuteczności. Skoro część kapitałów na funkcjonowanie przedsiębiorstw pozyskiwana jest na giełdzie oraz niemała część gospodarstw domowych szuka tam wyższej stopy zwrotu dla swoich oszczędności, to naturalnym jest, że tam też musi być skierowana uwaga banków centralnych. Trzeba też dodać, że banki centralne od przynajmniej kilkunastu lat eksperymentują z działaniem na rynkach papierów dłużnych. Nie jest to więc żadna nowość i pionierem w tej dziedzinie nie będziemy.

„Narodowy Bank Polski może wspierać rozwój polskiego rynku akcji niejako na dwa sposoby. Sposób pierwszy to utrzymywanie niskiego poziomu stóp procentowych. Zwiększa to skłonność uczestników życia gospodarczego do podejmowania ryzyka. W rezultacie rośnie zainteresowanie inwestowaniem na rynku akcji, zarówno na rynku wtórnym, jak i pierwotnym. Sposób drugi to bezpośredni skup akcji lub na przykład jednostek funduszy inwestycyjnych lokujących powierzony kapitał na krajowym rynku akcji.”

Utrzymywanie niskich stóp procentowanych ma inny cel. Atrakcyjność akcji ma wynikać z działań notowanych na giełdzie podmiotów gospodarczych i realizowanych przez nie inwestycji. Podnoszenie atrakcyjności inwestycji na rynku akcji poprzez skupowanie akcji czy jednostek funduszy inwestycyjnych mija się z celem. Wymagałoby też ogromnych nakładów. Pytanie: czy zachęcalibyśmy drobnych krajowych inwestorów do działania czy zagraniczny krótko- i średnioterminowy kapitał?

Zachęcenie do lokowania bezpośrednio lub pośrednio na giełdzie wymagałoby wieloletniego utrzymywania atrakcyjności giełdy w rozumieniu stopy zwrotu, czyli częstej obecności NBP na rynku.

Już po poprzednim kryzysie rynkowym sprzed kilkunastu lat zauważono, że nadmierne i niepotrzebne przeciąganie okresu niskich stóp powoduje przesadne zainteresowanie inwestowaniem w akcje i inne aktywa. Obecnie również się przypomina, że nadmierna i mało selektywna polityka pompowania pieniędzy w gospodarkę przyczynia się do wynaturzeń rynkowych, w tym przesadnego zainteresowania inwestowaniem na giełdzie. Moim zdaniem udział NBP na GPW jest do rozważenia, ale w pierwszych latach głównie do ewentualnego ratunku rynku przed paniką, która może się przenieść poza giełdę.

Postulat wejścia przez NBP na GPW rodzi ryzyko nieformalnego wspomagania polityki rządu oraz sprzeczności celów i postulatów. Moim zdaniem już obecnie NBP działa na granicy przyzwoitości. Wątpliwe są interwencje walutowe z grudnia i skup papierów dłużnych przez NBP by – oprócz finansowania tarcz – ratować politykę społeczną w postaci 500+ i dodatkowych świadczeń dla emerytów.

Powstaje pytanie czy pojawienie się NBP na GPW nie rodziłoby ryzyka wspomagania niecnych praktyk rządu. Jak NBP radziłby sobie w przypadkach gdy działania rządu powodowały spadki notowań całych sektorów (np. bankowy czy energetyczny)? W okresie minionego boomu gospodarczego, polskie indeksy były dalekie od potencjalnych maksimów. M.in. przez politykę rządu. Co w takiej sytuacji robiłby NBP? Niedawno media ujawniły pomysł rządu na mobilizowanie kapitału krajowego i zagranicznego i kierowanie go na giełdę. Obawiam się, że pomysł wynika ze świadomości potrzeb kapitałowych przy jednoczesnym wyczerpywaniu się możliwości zadłużania przez państwo i jego instytucje. Wątpię by NBP powinien ryzykować swoje zasoby na wspieranie wątpliwej polityki makroekonomicznej rządu.

„…warto moim zdaniem chcąc docenić rolę rynku akcji rozważyć wprowadzenie obok projekcji inflacji oraz projekcji PKB ……. także projekcji Warszawskiego Indeksu Giełdowego. Mogłoby stać się to ogromnym wkładem Polski w myśl nad sztuką prowadzenia polityki pieniężnej XXI wieku – stwierdził.

– Warto tworzyć podstawy do dalszego rozwoju polskiego rynku akcji. Chciałbym, aby polski rynek akcji był coraz bardziej potężny. Chciałbym, aby Warszawski Indeks Giełdowy stał się jednym z najbardziej znanych indeksów giełdowych na świecie, aby ta popularność wynikała z pojawienia się wieloletniej hossy, która będzie trwała nie kilka, nie nawet kilkanaście, a po prostu co najmniej kilkadziesiąt lat.”

Nie widzę żadnego sensu na chwilę obecną prezentowania projekcji WIG. Podawanie projekcji mogłoby sugerować, że taki a nie inny poziom jest punktem odniesienia dla działań NBP lub celem polityki NBP. Nietrafianie z prognozami mogłoby tez sugerować, że prognozy NBP są nieprofesjonalne lub stało się coś co niepokoi NBP. Obserwowanie i odnoszenie się do indeksów giełdowych ma sens w dużych gospodarkach, gdzie giełda jest odzwierciedleniem gospodarki lub nastroje na niej mają silne przeniesienie na inne rynki, a niekorzystne zmiany mogłyby destabilizować gospodarkę. Przy całym szacunku dla GPW, nie odgrywa ona raczej takiej roli w Polsce.

To czego najbardziej nie lubię i uważam za szkodliwe we wszelkich dyskusjach, to wplatanie akcentów patriotycznych. Rozmiar każdej giełdy determinowany jest przede wszystkim rozmiarem gospodarki i jej atrakcyjnością. Snucie więc wizji w stylu: giełdę naszą widzę wielką, nie ma żadnego uzasadnienia. Mało poważne też brzmi wiara we wkład w myśl makroekonomiczną XXI wieku. Rozmiar polskiej gospodarki, doświadczenia z gospodarką wolnorynkową oraz rynkiem finansowym i giełdowym są dość ograniczone. Wątpię by nasz giełda miałaby być wdzięcznym materiałem do przełomowych prac w makroekonomii. Oczywiście nikt nie przeszkadza polskim ekonomistom analizowania problemu w oparciu o dostępny materiał analityczny z różnych krajów.

O marekzelinski

Marek Żeliński. Ekonomista z wykształcenia. Zawodowo związany jestem z sektorem bankowym.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Opinie. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

9 odpowiedzi na Przedstawiciel RPP giełdę naszą widzi wielką.

  1. Chiarodiluna pisze:

    [ 1 ]

    „Utrzymywanie niskich stóp procentowych ma inny cel.”

    Warto doprecyzować. Razem z (równolegle występującą) możliwie jak najwyższą inflacją umożliwia łatwiejsze obsługiwanie niewyobrażalnie rosnącego zadłużenia. Dług jest realnie wart niejako coraz mniej, a pieniędzy na jego spłatę jest nominalnie jakby coraz więcej.

    W praktyce złożą się na to wszyscy płacący coraz większe podatki i jednocześnie patrzący jak topnieją ich realne oszczędności. Bynajmniej nie krezusi, tylko drobni przedsiębiorcy i relatywnie najubożsi obywatele.

    Ten narodowy socjalizm w polskim współczesnym wydaniu jest po prostu upiorny.

    [ 2 ]

    Polityczne wtrącanie się do giełdowych spółek skarbu państwa podkopało tylko ich wizerunek. GPW jest coraz bardziej zmarginalizowana, żeby nie powiedzieć, że całkowicie już zdziadziała. Nic tego nie odmieni. To rynek trzeciego świata pod przewodnictwem platformy handlu internetowego i producenta wcale nie takich dobrych gier komputerowych.

    Likwidowane są ostatnio i tak bardzo nieliczne ETF-y na WIG 20 z uwagi na znikome zainteresowanie. To prawdziwa recenzja sytuacji zastanej.

    Komunikatami odwracają uwagę od prawdziwego powodu braku reakcji w sprawie stóp procentowych.

    JAK TO MOŻLIWE, ŻE TAKA BANDA GESZEFCIARZY MOŻE LEGALNIE RZĄDZIĆ 40 MLN NARODEM ?

  2. kurk-winkel pisze:

    Patriotyzm w gospodarce. To dobra rzecz, ale to zawsze jest przecież czysty biznes.

  3. marekzelinski pisze:

    .. biznes z moralnym i patriotycznym podkładem. W nadmiarze niestety szkodliwy.

  4. marekzelinski pisze:

    Niestety nikt już nawet nie ukrywa, że inflacja jest wygodna. Poprawia m.in. wpływy do budżetu.

  5. marekzelinski pisze:

    @Chiarodiluna

    [1] .. w wywiadach przedstawicieli rządu (m.in. ministerstwo finansów) czy szefa NBP i niektórych członków RPP widać akceptację dla wyższej inflacji. Głównym powodem ma być podkręcanie gospodarki (konsekwencja niskich stóp i utrzymywanie słabszego złotego). Gdy jednak pada pytanie w wywiadach czy aby dodatkowym powodem tolerowania nieco wyższej inflacji nie jest poprawa finansów publicznych i obsługi długu, to wcale nie pada twarde przeczenie.
    Oczywiście tzw. podatek inflacyjny najbardziej boli ludzi o słabszych dochodach, czyli niemałą część elektoratu PiS. Niestety temat nie przebija się do mediów.
    Jesteśmy wszyscy w nieco niezręcznej sytuacji. Nawet ekonomiści nieprzychylni polityce gospodarczej rządu, w większości cicho akceptują taką sytuację ze względu na niecodzienną sytuację (pandemia). Ludzie raczej nie zdają sobie sprawy z tego, że są obciążeni przez rząd podatkiem inflacyjnym. Obecna inflacja ma wiele źródeł, co dodatkowo utrudnia ocenę jej przyczyn i przypisywania niecnych intencji rządowi . Rządowi obecna inflacja jest na rękę stąd nikt specjalnie nie nalega by inflację zmniejszyć.
    A może też trzeba przyznać, że biorąc pod uwagę sytuację (pandemia, deficyt i rosnące zadłużenie) sami byśmy przymknęli oko na podwyższoną inflację szukając ratunku przed katastrofą? Takie nieco okrutne pytanie do przemyślenia.

  6. Chiarodiluna pisze:

    Zatem w toku tych przemyśleń jedno pytanie do Pana, jako do eksperta makroekonomii:

    Czy SZTUCZNE ZABLOKOWANIE naturalnej i zdrowej reakcji szerokiego rynku na epidemię globalną i wszelkie problemy z niej wynikające, …czy generowanie dziwacznej i niezrozumiałej HOSSY na rynkach kapitałowych przy jednoczesnych największych spadkach PKB w ostatniej historii wszystkich krajów, …czy zmuszanie ludzi do ucieczki przed inflacją na rynek akcji (bo cykl obniżki stop procentowych dotarł do mety, czyli zera i zyski z fundusze obligacji „umarły”), …i wreszcie, czy ślepe pompowanie kasy w tzw. ETF-y, tak jak przed 2008 rokiem w śmieciowe pakiety z obszaru nieruchomości, nie jest zapowiedzią większej KATASTROFY, zwłaszcza, że koronawirus stanowi nadal element sporej NIEPEWNOŚCI i niczym smok (po tym jak zakończył “ziać ogniem”), może wszak jeszcze na koniec „machnąć ogonem”, co bywa równie destrukcyjne ?

  7. Anonim pisze:

    @Chiarodiluna

    Hossa na rynkach kapitałowych jest jakby ubocznym produktem potężnych pakietów ratowania gospodarek krajowych. Nie możemy ludziom zabronić lokowania pieniędzy na giełdzie. W czasach kryzysów, a takie mamy, zapada decyzja pakowania w gospodarkę ile się da. Trudno precyzyjnie kierować pomocowe pieniądze. M.in. z danych o podaży pieniądza od ubiegłego roku wiemy, że część środków podpompowała konta firm i części Polaków i czekamy co dalej. Jednym pieniędzy brakuje, inni mają ich w nadmiarze. Przeglądając dane makroekonomiczne wydaje mi się, że stać nas na bardziej precyzyjną pomoc.
    Wszyscy jesteśmy tak zafiksowani na ratowaniu PKB przed załamaniem, że inflacja zeszła na plan dalszy. Przypuszczam, że akurat reakcje ludzi na utratę wartości oszczędności nie są obecnie przedmiotem nadmiernej troski rządzących.
    Na koncie facebook’wym powiązanym z blogiem i na samym blogu nie raz prezentowałem obawy czy krytykę co do sposobu interwencji, skali, wykorzystanym narzędziom i zaangażowanym w to instytucjom. Niemniej staram się unikać w swojej medialnej hobbystycznej działalności ekonomicznej banalnej krytyki. Obawiam się, że sam zareagowałbym pewnie co najmniej 60%-70% podobnie (chodzi o działania rządu itd.).
    Wątpię by wolny rynek sam sobie poradził z tego typu kryzysami. Jest teoria mówiąca, wielki kryzys z okresu międzywojennego mógł być mniejszy, gdyby spotkał się z odpowiednio szybką i mocną reakcją państw. Zaletą wolnego rynku zaś są reakcje po fazie wlewania pomocy do gospodarek. Skoro absurdalnie rosną indeksy giełdowe lub część z polskich podmiotów gospodarczych i gosp. domowych kumuluje mld złotych na kontach bankowych oznacza, że coś w konstrukcji programów pomocowych źle działa.
    Obawiam się, że nie uciekniemy przed jednym okrutnym wnioskiem: ratowanie się przed gwałtownymi i głębokimi kryzysami wymaga błyskawicznej reakcji, przy której na ogół nie ma czasu na finezję i akademickie dyskusje. Powstaje przy tym całe mnóstwo kosztów i reakcji ubocznych, do których z konieczności podchodzimy na zasadzie „potem zobaczy, co z tym zrobić”.

    Marek Żeliński.

  8. Chiarodiluna pisze:

    Niemniej śmiesznymi wydają się teraz te wszystkie minione konferencje ekonomiczne na świecie, gdzie mówiono, że rosnący dług licznych krajów robi się coraz poważniejszym problemem globalnym. Generowanie nowego „długu okołopandemicznego” to jawna kpina z tamtejszego zatroskania o nieracjonalne zadłużanie się.

    Nie mam wykształcenia z obszaru ekonomii, finansów i kreatywnej manipulacji tymiż dwojgiem, ale to co się uprawia (zwłaszcza w Polsce) jest dla mnie nie do pojęcia. A i tacy specjaliści jak Pan mają nie lada zadanie, jeśli mają ambicję, aby to wytłumaczyć swoim czytelnikom. „Bal na Titanicu”. Planeta ma się coraz gorzej, a wszyscy myślą o dwucyfrowych zyskach przed znaczkiem %. A jak przychodzi choroba to powinien być ból, a nie bal i hossa.

    Życzę zdrowia i tego, żeby wiedza i doświadczenie pozwoliły Panu zamknąć pozycje w odpowiednim momencie.

  9. Anonim pisze:

    @Chiarodiluna

    Faktycznie, wokół tematu zadłużania panuje niezwykle nonszalancka atmosfera obecnie. Pomijając już pandemię i wyjątkowe okoliczności, mamy w UE brzydką skłonność do zadłużania się. Wprawdzie dane Eurostatu obejmują raptem 20-30 lat wstecz, to można zauważyć tendencję do wzrostu zadłużenia w relacji do PKB (kraje UE ogółem). Po każdym kolejnym kryzysie UE nie potrafi wrócić do wcześniejszego (niższego) poziomu zadłużenia. Wszystkim nam się wydaje, że jakoś za kilka lat dług spłaci się sam i nikt nie ma prawa zmuszać mieszkańców Europy Środkowej i Zachodniej do ekonomicznego umiarkowania. Dokładnie (niestety) takie podejście panuje teraz w Polsce. Nie ukrywam, że nieco mnie to niepokoi. „Bal na Tytanicu’ wydaje się tu być dobrym określeniem. Często słucham TokFm i jedna z dziennikarek ma skłonność do zapraszania na rozmowy ekonomistów o skłonnościach lewicowych lub pozujących na antyliberalnych (czy jak tam zwał). Pani dziennikarka za wszelką cenę stara się, przy wsparciu gości, przekonać słuchaczy że istnieje inna ekonomia. Rzekłbym, ekonomia bezstresowa. Taka bez ograniczeń. Częstym tematem jest też zadłużenie. W zasadzie, tak słuchając, to wychodzi na to, że niemal nie ma barier w zadłużaniu. Co ciekawe często są to polscy ekonomiści bogato utytułowani i pracujący naukowo na uczelniach. Bywa, że i zagranicznych.
    Bodaj kilka dni temu przeszła przez media informacja rządu przekazana do Brukseli, że w tym roku dojdziemy prawdopodobnie do 1,5 bln zł długu (!!). Po tej informacji w mediach powinna być burza. A tu nic.

    „Planeta ma się coraz gorzej, a wszyscy myślą o dwucyfrowych zyskach przed znaczkiem %”
    Bardzo trudno zmienić nasze nastawienie. Wygodniej nam jest przyjąć założenie, że nasze jednostkowe zachowanie nic nie zmieni. Że za panowanie nad zadłużeniem, czy ograniczenie emisji zanieczyszczeń są odpowiedzialni decydenci i że oni już tam pewnie mają jakieś instrumenty, dzięki którym zagrożenia znikną bez konsekwencji i ograniczeń dla nas.

    Również życzę zdrowia. 🙂 .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.